Dyskretny urok prawdy
Wiele się w ostatnich miesiącach mówiło o teatrze. Zwłaszcza o pewnym teatrze w Krakowie. Reszta tutejszych scen w tej ogólnopolskiej debacie zeszła na plan drugi. W cieniu burzy o narodowe dobro Henryk Jacek Schoen postanowił przypomnieć, że oprócz kierowania Bagatelą z dyrektorskiego fotela, jest również reżyserem - pisze w Dzienniku Polskim Rafał Stanowski po premierze "Prawdy".
Na tapetę wziął "Prawdę", francuską komedię autorstwa Floriana Zellera, która nad Sekwaną biła rekordy popularności. Sytuacja sceniczna jest dobrze znana - dwie pary, dwa małżeństwa i on - romans.
Niby nic wielkiego, taki układ pojawia się na scenie i ekranie od dawna. Przećwiczono go na wszystkie sposoby w teatrze i kinie, nierzadko ze znakomitym rezultatem.
Niby nic wielkiego, a jednak ogląda się to z przyjemnością.
Autor sztuki nie próbuje hołdować postmoder-nistycznej modzie na auto-cytaty i zabawę formą. Jeśli się czymś bawi, to naszą uwagą, i zabawia nas w sposób atrakcyjny, o czym świadczyły liczne śmiechy na premierowej widowni.
Zeller nie udaje Quentina Tarantino, który z gracją wywraca przyzwyczajenia do gatunkowych sztanc. To raczej zabawa w Woody Allena, tego ze swych najlepszych dla kina lat. Przepraszam za filmowe wtręty, ale daje tu o sobie znać natura kinomana.
"Prawdę" Zellera można z powodzeniem ekranizować (powstał film telewizyjny), w sposób równie ciekawy, jak to uczynił Roman Polański przy okazji "Rzezi". Śledzenie wypadków i przypadków, które rozgrywają się na scenie, sprawia niekłamaną, a więc jak najbardziej prawdziwą, przyjemność.
Spektakl mówi bowiem nie tylko o wierności (a raczej jej przeciwieństwie), ale przede wszystkim analizuje naturę współczesnego człowieka. Pyta, w jaki sposób postrzegamy siebie, jak mierzymy się z uczuciami i emocjami. Jak nie potrafimy sobie z nimi poradzić, rozdarci między kulturą a naturą. Czyli między miłością a namiętnością.
Zeller napisał błyskotliwy tekst, który doskonale wypada na scenie. Nie udaje czegoś, czym nie jest, nie ucieka od bulwarowości, a jednocześnie z niej kpi. Pobrzmiewają tu echa "Dyskretnego uroku burżuazji" Luisa Bunuela - w czasie spektaklu orientujemy się, że śmiejemy się nie z bohaterów, ale często - z samych siebie.
Gdyby "Prawdę" ekranizować w Polsce, polecam skorzystać z obsady Bagateli. Wszyscy świetnie czują tekst. I gwiazdy tej sceny - Magdalena Walach, Marcel Wiercichowski oraz Wojciech Leonowicz, i wschodząca, a zarazem przyciągająca męskie spojrzenia Karolina Chapko. A to nie wszystko, bo w drugiej obsadzie zobaczymy Marka Kałużyńskiego, Ewelinę Starejki i Adama Szarka (Karolina Chapko zostaje). Ciekawe, jak zagrają.
Byłby to wieczór prawdziwie udany, gdyby nie finałowy zgrzyt. Scena tanga z różami miała - jak sądzę - kpić z mydlanego kiczu, który oglądamy w telewizji. Nie bardzo jednak pasuje i do atmosfery, i do szybkiego tempa spektaklu, nie wnosząc wiele ciekawego. Zamiast prawdziwej muzyki wprowadza fałszywy ton.