Artykuły

Baśń o (s)tworzeniu świata

Oto przyglądamy się teatralnej baśni o stworzeniu świata. To ekstatyczny hołd dla opowieści, poza którą nie ma niczego - o "Rekopisie znalezionym w Saragossie" w reż. Pawła Świątka w Teatrze im Kochanowskiego w Opolu pisze Michał Centkowski.

"Wziął mnie do rąk i zajrzał. Jakkolwiek bardzo słabo znał mój język, to przecież zdołał pojąć, że znalazł rzecz zajmującą. I zatonął we mnie".

I oto zaczyna się niezwykła oniryczna podróż do krainy nieustannie odtwarzanych i projektowanych na scenę fantazji i snów kapitana gwardii walońskiej van Wordena. "Czy senior nazywasz się Alfonsem van Worden? Jeśli tak, to aresztuję Cię w imieniu Króla i Przenajświętszej Inkwizycji", jak refren powraca złowróżbne pytanie przedziwnej długowłosej zjawy. Ten rodzaj lęku wespół z ontologiczną niepewnością będą nam towarzyszyć przez cały spektakl. Bo właściwie cóż znaczy zajrzeć w głąb czyichś myśli?

Za sprawą futurystycznej scenografii Marcina Chlandy uwięzieni zostajemy wraz z bohaterami spektaklu w panoptycznej wieży. Kolejne sceny niczym w kalejdoskopie rozgrywają się przed nami na obrotowej cenie. Na środku rozpościera się niezwykły twór stanowiący mieszaninę kłębiących się czarnych rur i kabli i wzbudzających grozę, obumarłych gałęzi - oto potężne drzewo, na którym zawisnąć mieli zbrodniczy bracia Zoto. Jego posępny szkielet góruje nad sceną, roztaczając złowrogi cień, zaś splątane korzenie zdają się oplatać przestrzeń skomplikowaną siecią.

Wszystkiemu przygląda się przypominające interfejs morderczego HALA 9000 hipnotyzujące oko, czy raczej wygasłe słońce.

Barwny korowód postaci rodem z kultowych filmów Jodorowskyego, przyodzianych we wspaniałe kostiumy autorstwa Juli Kornackiej i Arka Ślesińskiego, przetacza się nieustannie i hałaśliwie przez opolską scenę. Chór przywodzący na myśl dorosłą wersję zapowiadających nadejście schyłkowej fazy obłędu Jacka, bliźniaczek z "Lśnienia" ( Sylwia Zmitrowicz i Grażyna Rogowska). Jest Wielki Inkwizytor (Grażyna Misiorowska), stanowiący skrzyżowanie baśniowej wiedźmy z najbardziej stereotypowym wizerunkiem "dzikiego" rodem z XIX-wiecznych powieści podróżniczych i przygodowych. Jest tajemniczy mistyk i kabalista (Andrzej Jakubczyk), w połyskliwym uniformie jakoś dziwnie przypominający kapitana Spocka ze "Star Treka". Są siostry Emina (Izabela Gwizdak) i Zibelda (Karolina Piechota) - religijne, acz dość wyuzdane mahometanki. Jest wreszcie i kapitan Alfonso (Maciej Namysło), którego wybujała wyobraźnia zdaje się powoływać do życia cały ów zniekształcony świat.

Wprawiona w ruch teatralna machina inscenizacyjna objawia bezbłędnie całą swą fantazyjną moc.

Śnimy przedziwny sen, z którego podobnie jak Alfonso budząc się nieustannie, ostatecznie nie mogąc się uwolnić.

W tym nieco ponad godzinnym widowisku piękne obrazy współtworzą barwny i uwodzicielski strumień. Inkwizycja miesza się z kosmiczną odyseją, awanturnicza przygoda spod znaku płaszcza i szpady z futuryzmem, zmysłowość i erotyka - z grozą i lękiem, oko proroka - z ekranem telewizora. Biel nie zwiastuje niewinności i prawdy, zaś czerń zdobi habit zakonnika. Przyszłość miesza się z przeszłością, ludowy zabobon z pop kulturą, Kabała z science fiction.

Cały ów ponowoczesny zgiełk zdaje się ostatecznie anektować, pożerać i spłycać dawne, wielkie tematy kultury. Czym jest więc ten płynący ze sceny narkotyczny, nieokiełznany i wielobarwny strumień pikseli?

W programie czytamy o religijności, o kategorii obcego, o podszytej lękiem, perwersyjnej nieomal kulturowej fascynacji innością.

Dla mnie kluczem do odczytania sensów spektaklu Świątka są słowa Księżniczki Monte Salerno/Księgi (w podwójnej roli Judyta Paradzińska), która upozowana na perwersyjną Maryję Dziewicę, ze świecącym krzyżem z pleksi, wyzywającymi białymi podkolanówkami, neonową aureolą i bukietem migoczących plastykowych kwiatów, nawiedza w punkcie kulminacyjnym burzliwego marzenia sennego Kapitana Alfonsa van Wordena.

"Nigdy w życiu nie zapomnisz tego, co tu widziałeś. Można zatonąć w opowieściach i nie zauważyć jak życie przepływa nam nad głowami, kochany Alfonsie".

Biała dama przychodzi nas ostrzec przed wielkim szachrajstwem sztuki, przed uwodzicielską siłą opowieści, przed widowiskiem tyleż fascynującym, co pustym. Wszystko, w czym uczestniczyliśmy i uczestniczymy, to jedynie zgrabny montaż atrakcji. "Moje kartki są czyste. Moja skóra to lustro, w którym odbija się cała twoja głowa. Jestem pusta w środku". Prawdziwie życie jest gdzieś indziej.

"Księżniczka rozkazała kościotrupom wrócić do kufra". Makabryczne widowisko skończone.

A jednak inscenizacja Świątka jest radykalnym i konsekwentnym aktem sprzeciwu. Bo w jego interpretacji "Rękopis" to spektakl o perwersyjnej, nieokiełznanej i bezwstydnej konsumpcji znaków i znaczeń, wszystkich tych fantastycznych produktów wyobraźni. Oto przyglądamy się teatralnej baśni o stworzeniu świata. To ekstatyczny hołd dla opowieści, poza którą nie ma niczego. Jest tylko bezkresna, jałowa i szara otchłań "bycia ku śmierci".

Klamrą spektaklu jest doskonale znana nam kosmogonia.

Nim scenę zakryje półprzezroczysta foliowa kurtyna, po raz kolejny zabrzmi hymn chóru o stwarzającym świat słowie.

Przypomina nam Świątek tym samym, że wierzymy w świat powołany do życia słowem, wierzymy zatem w niczym nieograniczoną władzę opowieści. Słowo w epoce digitalnej zostało zastąpione przez obraz. Teatralna machina powołuje do życia najprawdziwszy sceniczny (wszech)świat. Nie istnieje nic poza widowiskiem... nawet jeśli to jedynie kolejne, wspaniałe kłamstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji