Artykuły

Nina Andrycz (1912-2014). Królowa na scenie, arystokratka w życiu

Nie można mieć wszystkiego, a wartością jest dobrze przeżyte życie. Tak uważała i tak żyła.

Kiedy jest się naprawdę gwiazdą, to nie rodzi się dzieci. Rodzi się role - wyznała w jednym z wywiadów. Te słowa brzmią jak życiowe motto Niny Andrycz (101). Wspaniałej artystki, wielkiej damy.

Jej największą miłością i powołaniem była scena. Od dziecka marzyła, by zostać aktorką. A kiedy tak się stało - teatr pokochał ją jak swoją królową.

Z Teatrem Potetóm była związana 70 lat. Z przerwą na II wojnę.

- To jedyny mężczyzna, któremu byłam wierna przez całe życie i nigdy nie myślałam o zdradzie. W dodatku dałam mu wiele dzieci. Bo role to moje córki... piękne, szalone, mądre, głupie... Różne - żartowała z właściwym sobie urokiem.

Była stworzona do ról władczyń - caryc, królowych i femme fatale. Gdy wchodziła na scenę, zachwycona publiczność niemalże padała przed nią na kolana. A ona w takiej atmosferze rozkwitała. Bo nic nie dodawało jej wdzięku i powabu tak bardzo, jak uwielbienie widzów. Przyznawała, że takie podejście świadczyć może o próżności - ale czyż dama i gwiazda nie ma do tego prawa?

W stołecznym Teatrze Polskim przepracowała ponad 70 lat. Uważała zresztą, że aktorstwo jest misją. Chciała przybliżyć widzom dzieła Szekspira, polską literaturę i poezję. Dzieła Tołstoja i Dostojewskiego... - Nie chwaląc się, wychowałam tak trzy pokolenia. Wiem to od widzów - mówiła.

Dobrze wiedziała, że jest niezwykła. Wyjątkowa. Była nie tylko wielką artystką, ale też ozdobą salonów. Królową życia. Co najważniejsze, robiła to z ogromnym wdziękiem.

Wiele mówiono o jej miłościach. Ona sama opowiadała się za związkiem tolerancyjnym, dopuszczającym jakiś błąd, zdradę którejś ze stron.

W ogóle była osobą o mało tradycyjnych poglądach. Wyszła za mąż tylko raz, za premiera Józefa Cyrankiewicza (78). Przeżyli razem 21 lat.

Jeszcze przed ślubem zadeklarowała jednak, że warunkiem ich pożycia będzie to, że oboje będą mieli oddzielne mieszkania...

- Nie żałuję tego małżeństwa i dzisiaj postawiłabym tak samo - opowiadała w wywiadach po jego śmierci.

Jednak to nie mąż był największą miłością jej życia. Tą szaloną - i niespełnioną - był Aleksander Węgierko (49), aktor i reżyser. - Ta miłość nie mogła się spełnić. Obiecałam jego żonie, że nie rozbiję ich małżeństwa, a ja słowa dotrzymuję. Ale portret Aleksandra po dziś dzień wisi w moim pokoju - mówiła.

Jesień jej życia także była kolorowa. Wciąż grała w teatrze, czasem przyjmowała role filmowe. Coraz częściej mówiła jednak, że nie bardzo pasuje do współczesnych czasów. Raziły ją wszechobecna agresja i niska kultura bycia. A ona wciąż była damą z klasą, z nienagannymi manierami. Zwróciła się w stronę poezji, pisała też pamiętniki. Do śmierci przygotowywała się świadomie. Chciała jedynie, żeby na jej grobie było napisane: "Królowa sceny Teatru Polskiego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji