Artykuły

Zawsze czuję niedosyt

- Dziś w rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej odbędzie się premiera "Dziadów" Adama Mickiewicza. Czy jest Pan zadowolony ze swojej realizacji?

- Nigdy z siebie nie jestem zadowolony i zawsze czuję niedosyt. Wydaje mi się jednak, że to dobrze, ponieważ gdybym był z siebie zadowolony, to prawdopodobnie przestałbym reżyserować przedstawienia. Jeśli natomiast chodzi o satysfakcję z realizacji, to będę mógł powiedzieć na ten temat więcej dopiero po premierze. Najwyższa instancja bowiem, czyli publiczność, przyznaje nam prawo do zadowolenia lub braku takiego. Jej reakcje, na przykład wzruszenie bądź śmiech, wskazują, czy rozumie o czym mówimy. Wcześniej możemy tylko marzyć, wyobrażać sobie pewne fakty, być z siebie bardziej lub mniej zadowolonym, ale bez konfrontacji z widzami niczego nie można stwierdzić.

- Dlaczego się podjął Pan reżyserowania właśnie "Dziadów"?

- Nie ma chyba reżysera, który odmówiłby realizacji "Dziadów". To tak zwana najwyższa próba, z którą nie można nie zmierzyć się w naszym repertuarze. Z pewnym więc niepokojem i obawami - czy na ten temat myśli się ciekawie, czy to, co się myśli jest warte przekładania i zajmowania innych - podjąłem się realizacji wielkiego narodowego dzieła. Z reżyserowaniem "Dziadów" nosiłem się już od wielu lat. Studiując reżyserię każdy z nas miał własny pomysł, swoje myślenie na temat tego utworu. Nie inaczej jest ze mną.

- Czym będzie różniła się realizacja w rzeszowskim teatrze od poprzednich i czym zaskoczy Pan widzów?

- Powielanie nawet najwspanialszych wzorów nie miałoby sensu i byłoby pewną tchórzliwością. Nawet gdybym chciał powtórzyć pewne elementy z wcześniejszych realizacji, okazałoby się to raczej niemożliwe. Zaskoczę publiczność prawdopodobnie innym rozłożeniem scen niż dotychczas. Mistrz Adam zostawił nam w tym względzie pełną wolność. Sam nie wiedział, jak poukładać poszczególne sceny i często dokonywał zmian.

- Akcja "Dziadów" rozpoczyna się już w foyer teatru i bierze w niej udział publiczność...

- Podobnie rzecz ma się w przypadku krakowskich "Dziadów", z tą jednak różnicą, że my nie ściągnęliśmy, tak jak Konrad Swinarski do Starego Teatru , autentycznych biedaków. Zależy nam, aby w rozpoczętym w ten sposób obrzędzie uczestniczyli wszyscy - łącznie z publicznością. Nie chcielibyśmy bowiem, by widz przyszedł, usiadł i czuł się oddzielony od sceny. Przeciwnie, chodzi nam o to, aby poczuł się z nią bardziej zbratan, jak mówią u Mickiewicza.

- W przedstawieniu uczestniczy prawie cały zespół "Siemaszki". Jak pracuje się Panu z rzeszowskimi aktorami?

- To zespół o ogromnych możliwościach. Aktorzy muszą trafić na swojego reżysera. Z jednym współpracuje się lepiej, z innym wychodzą gorsze realizacje. Mam nadzieję, że zaliczam się do pierwszej grupy. Ja jestem bardzo zadowolony ze współpracy.

- "Dziady nie są pierwszą Pana sztuką w Teatrze im. W. Siemaszkowej.

- Przed wielu laty na deskach teatru gościła "Antygona", która do tej pory, co najmilsze dla reżysera, jest jeszcze pamiętana. Do dziś wspominane są "Trzy szkice miłosne" Włodzimierza Odojewskiego. Na rzeszowskiej scenie debiutowali w nich między innymi: Mariola Łabno, Przemysław Tejkowski i Grażyna Nestorowicz.

- Czym kieruje się Pan wybierając sztuki?

- Nie mam wybranych przedstawień. Zawsze ciekawiło mnie wiele rzeczy, cały świat jest godzien zainteresowania. W czytanym utworze musi mnie coś poruszyć, zaskoczyć. Czasem jest to drobna scenka lub fragment tekstu. Jeśli zostaje mi w zakamarkach pamięci i zaczynam o nich myśleć, to oznacza, że powinienem się zająć danym utworem.

- Pana mistrzowie - i za co ich Pan ceni?

Jest nim przede wszystkim Konrad Swinarski. Do tego grona należą także Stanisław Hebanowski i Lidia Zamków, dzięki której zacząłem zajmować się teatrem. Nie sposób nie wymienić Henryka Tomaszewskiego. Wszystkich cenię za niezwykłą wyobraźnię, umiejętność przekazywania ważnych dla każdego z nas przesłań, pochylenia się nad czymś, czego przeciętny człowiek mógłby nie dostrzec, za ich ogromną miłość do życia i innych ludzi. Miałem dużo szczęścia, gdyż los stykał mnie ze wspaniałymi ludźmi, z których wiedzy i doświadczenia mogłem czerpać i uczyć się.

- Swoją drogę zawodową zaczynał Pan od aktorstwa. Czy doświadczenia z tamtego okresu pomagają w pracy reżysera?

- Oczywiście. Te role ściśle się łącza. Łatwiej jest przede wszystkim zrozumieć aktora, jego obawy. Zaczynając z przeciwległej strony sceny wiem, że teatr nie polega tylko na pracy aktorów, ale dziesiątków ludzi, później niewidocznych. Są oni jednak niezmiernie ważni. Bez nich nie byłoby teatru.

- Otrzymał Pan wiele nagród. Które z nich są dla Pana najważniejsze?

- Najcenniejsze są te, które przyznała mi publiczność w rozmaitych plebiscytach. W widzach zawsze miałem przyjaciół. To oni utwierdzają mnie w przekonaniu, że powinienem reżyserować. Przyjmują moje sztuki bardzo serdecznie, gorąco, są nimi poruszeni, co dla mnie jest niezwykle ważne. Dlatego nagrody od tak zwanych zwykłych ludzi sprawiają mi największą radość.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji