Artykuły

Anabaptyści

Na "Anabaptystów'' Friedricha Durrenmatta w Te­atrze Dramatycznym trud­no dostać bilety nawet obecnie, w dwa miesiące po premierze. Widownia jest niezmiennie zapełniona, scena urzeka świetnym rozwiązaniem pla­stycznym, zaś sama sztuka, insceni­zowana przez specjalistę od Dur­renmatta - Ludwika Rene, wyda­je się poruszać sprawy wciąż aktu­alne. A przecież publiczność przyj­muje przedstawienie chłodno, oklaski są enigmatyczne, grzeczno­ściowe. Paradoks?

Durrenmatt ma w stolicy pozycję szczególną. Tu zrealizowano po raz pierwszy w Polsce sześć (z siedmiu wystawionych) jego sztuk, otacza­jąc wszystkie wyjątkową troską in­scenizacyjną. Warszawski Dramatyczny tak bardzo stał się teatrem Durrenmatta, że mało kto pamięta, iż pierwszą sztukę Szwaj­cara wprowadził na sceny polskie Kazimierz Dejmek w Łodzi ("Wizy­ta starszej pani" 26 II 1958 r.), wy­przedzając zresztą L. Rene zaled­wie o kilka dni (7.III). Owa wier­ność, jakiej dochowuje stołeczna scena twórcy "Romulusa", jest bez wątpienia - w czasach repertua­rowego bałaganu - godną po­chwały. Niekiedy jednak sens jej wydaje się wątpliwy.

Były lata, gdy każda premiera Durrenmatta stanowiła wydarzenie teatralne, prowokując do dyskusji ideologicznych i formalnych. Jed­nak dwie ostatnie prezentacje: "Meteor" i "Anabaptyści" każą nie­stety mówić o owych sukcesach w czasie przeszłym. Niezależnie od faktu, że publiczność dalej uważa, iż Durrenmatta zawsze wypada obejrzeć. Źródła popularności szwaj­carskiego dramaturga są oczywi­ste: w utworach jego znalazły od­bicie wszystkie niemal niepokoje współczesności, wystarczająco uproszczone, by zapewnić Durrenmattowi opinię twórcy zrozumia­łego, a przy tym uproszczone w sposób na tyle zręczny, by zadowo­lić i intelektualistów. Zresztą, ewentualne zarzuty wymierzone w Durrenmatta-myśliciela nie do­tyczą w najmniejszej mierze Durrenmatta-dramaturga. Ten nie naj­głębszy filozof dał się wszak po­znać jako jeden z najlepiej czują­cych teatr dramaturgów świata. Rzecz dla widza i inscenizatora w końcu najważniejsza, by powołać się na ostatnie triumfy sceniczne "Marata-Sade'a" Peter Weissa. To przesądziło o sukcesach "Wizyty starszej pani", "Romulusa Wiel­kiego", "Anioł zstąpił do Babilonu", "Franka V" i "Fizyków". W "Mete­orze" i w "Anabaptystach" ów te­atralny instynkt Durrenmatta jak gdyby zawiódł. Pozostały jedynie oddzielne pomysły.

"Anabaptyści" są zresztą sztuką lepszą niż "Meteor" i większe łą­czył autor z tym utworem ambicje; uznał przecież za potrzebne przerobić w duchu swych obecnych po­glądów, sztukę, którą napisał w 1946 r. "Es steht geschrieben" ("Napisane jest"), była jednym z dwu utworów, których nie opatrzył autor podtytułem "komedia" i była dramatem historycznym z dziejów wojen religijnych w Niemczech w XVI wieku. W ciągu następnych 20 lat Durrenmatt wykształcił swą teorię nowoczesnego dramatu. Dwa jej punkty zaważyły na tym, że "Anabaptyści" narodzili się z daw­nej sztuki w nowym kształcie. Pierwszy, że nie tragedia, ale tra­giczna komedia wyrazić jest w stanie dzień dzisiejszy. Drugi, waż­niejszy jeszcze, że "sztuka teatral­na przedstawia (...) zamkniętą w sobie fikcję, której sens tkwi je­dynie w całości. Wypowiedziami autora są nie poszczególne zdania, nie morały czy głębia myśli; dra­maturg wypowiada coś, czego nie można powiedzieć inaczej niż po­przez sztukę teatralną".

W ten sposób dramat o dziejach sekty religijnej stać się miał jesz­cze jedną z efektownie zbudowa­nych sztuk durrenmattowskich o tragicznym konflikcie jednostki ze złem i bezsensem świata. Konkret­niej - dramatem o mechanizmie władzy, terrorze i niesprawiedli­wości. Lecz nie tylko. Z "Es steht geschrieben" pozostały bowiem re­alia historyczne, owo uściślone tło czasowe, którego daremnie szukać w innych utworach Durrenmatta. Więc autentyczne Munster, w któ­rym w konkretnym roku 1534 kil­kudziesięciu zwolennikom nowej wiary i społecznej równości wy­dawało się, że walczą w obronie swych ideałów. Nawiedzeni Roth-man i Matthison. nawrócony bo­gacz Knipperdolinck i dwudziesto­paroletni Johann Bockelson, który przez swój kabotynizm i złą wolę przyspieszył - i tak zresztą nie­uchronną - klęskę tych, co obrali go swym królem. W interpretacji XVI-wiecznych wojen religijnych i jej głównych bohaterów pozosta­je zresztą Durrenmatt zgodny z o-pinią współczesnych historyków. To oczywiście o niczym nie prze­sądza. "Anabaptyści" mają być przecież dramatem o problemach teraźniejszości. Konstruowanym przez autora kunsztownie, choć w zasadzie bez powodzenia.

Utwór rozpada się wyraźnie na dwie części. Pierwsza opowiada o zwycięskim ogłoszeniu Nowej Je­ruzalem i zapowiada jej końcową klęskę. Ukazuje szlachetne inten­cje, zagrożone przez różne przeja­wy popularnego zła: ludzką głu­potę, chciwość, tanie ambicje i egoizm władców. Opowiada w spo­sób rozwlekły i przydługi, poprzez mnożenie kolejnych obrazów, któ­re w zasadzie nie wnoszą nic do akcji i powtarzają dość natrętnie to, co wyrazić można znacznie kró­cej. Przy tym - mimo że wszy­stko ma tu być metaforą - część I "Anabaptystów" nie wychodzi w zasadzie poza ramy sztuki hi­storycznej, napisanej oczywiście przez współczesnego dramaturga i przez to niepozbawionej aluzji ak­tualnych. Problematykę istotnie współczesną zawiera jednak dopie­ro część II. Tu doświadczenia XVI-wieczne stają się w najbardziej drastycznej formie doświadczenia­mi XX wieku, tu bowiem widać zarysy dramatu o władzy, prze­mocy i lęku. Dramat chwilami wstrząsający i niepozbawiony do­skonałych pomysłów teatralnych, poruszający się jednak w kręgu problemów, żywych co prawda, lecz ogranych, oraz, co gorsza, mało spójny artystycznie, mieszający bez widocznej potrzeby różne style te­atralne.

Ludwik Rene, pierwszy inscenizator "Anabaptystów'', wydaje się niedostatków tekstu nie dostrzegać. Przedstawienie w Teatrze Drama­tycznym jest nużące i niejednolite, bo reżyser zbytnio zaufał talento­wi Durrenmatta. Dał sztukę tak, jak została napisana, ograniczając się do nielicznych skrótów tekstu.

Co więcej, inscenizacja "Anabap­tystów" tekst ów eksponuje, dając pierwszeństwo sporom poszczegól­nych protagonistów przed dynamicznymi scenami zbiorowymi. Pewną kameralność przedstawienia, zaskakującą dla tych, co pamięta­ją wcześniejsze inscenizacje durrenmattowskie w Dramatycznym, podkreśla scenografia, zresztą bar­dzo piękna i celowa. Akcja roz­grywa się na trzech planach - górnym podeście i w dwu płasz­czyznach na dole; blisko prosce­nium i w tyle pod pomostem. Dla scen we wnętrzach plan tylny za­słania kurtyna. Kilka zmiennych elementów sugeruje zmianę miej­sca, tworząc poszczególne obrazy, niezwykle sugestywne plastycznie, które jednak, podobnie jak w tekś­cie, nie układają się w zwartą ca­łość. Wiele z nich można by po­minąć, nie naruszając w niczym sensu sztuki.

Lojalność wobec dramatu każe wreszcie reżyserowi przekazać na scenie wszystkie jego sprzeczności. Zasadnicze nurty dramatu - hi­storyczny i współczesny - wydo­byte zostają przekonywająco głów­nie dzięki scenografii i muzyce.

Wiek XVI ożywa w kostiumach, sprawiających, że postacie wyglą­dają jakby wyszły z XVI-wiecznych obrazów. Świetne zharmoni­zowanie ich z dekoracjami, łączą­cymi z kolei w sposób niezwykle wyrafinowany styl dawnej archi­tektury z atmosferą malarstwa Salvadore Dali, stanowi o najwięk­szym bodaj walorze przedstawie­nia. Wszystko poza tym, cała wier­nie zachowana mieszanina stylów, spełnia jedno tylko zadanie: ujaw­nia słabości sztuki. Być może da się pogodzić na scenie wyjaskra­wioną farsę typu szekspirowskiego, groteskę Brechta, teatr patetycz­ny. Inscenizacja "Anabaptystów" jednak o tym nie przekonuje. Brak generalnego pomysłu teatralnego, który cechuje dramat, staje się także słabością przedstawienia, w którym jest tylko jedna doskonała scena - końcowa. Samotny Biskup na tle ponurej dekoracji, płonące w górze niebo, ów wszechogarnia­jący pożar i siła z jaką Zapasiewicz wypowiada swą ostatnią kwe­stię. Czy warto jednak po to i dla paru aktualnie bawiących "złotych myśli" - wystawiać sztukę, w któ­rej poprzez 20 kilka obrazów zmie­rza autor do finalnego pytania: "Ten nieludzki świat musi stać się bardziej ludzkim. Ale jak?"

A jednak mógłby dramat Durrenmatta porwać widownię. Są w tej przegadanej sztuce doskonałe role, z których trzy przynajmniej winny pozostać w pamięci. Tra­giczna Knipperdolincka, kabotyńska (lecz w wielkim stylu) Bockelsona i pełna gorzkiej mądrości Biskupa. W przedstawieniu war­szawskim nie ma jednak ani jed­nej prawdziwej kreacji. I może średni sukces "Anabaptystów" po­twierdza po prostu prawdę, że bez wielkich kreacji nie ma wielkiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji