Artykuły

Broch pod Lupą

Kto 24 i 25 października znalazł się na widowni Sceny Kameralnej Sta­rego Teatru w Krakowie, oglądał rzecz prawie niemożliwą: powieść w teatrze. Trzecią część "Lunaty­ków" Hermanna Brocha zaadapto­wał na scenę Krystian Lupa. I ada­ptacja ta oraz sposób jej realizacji scenicznej odbiega od powszednich praktyk, kiedy to prozę po prostu przerabia się na dramat.

W przedstawieniu Lupy żywioł epicki Brocha został ocalony z całym jego oddechem i bogactwem szczegó­łów. A dzięki temu przeniesiona też zo­stała idea autora i duch powieści, jed­nej z najważniejszych dla XX wieku. "Lunatycy" składają się z trzech części: "Pasenow, czyli romantyzm", "Esch, czyli anarchia", "Hugnenau, czyli rze­czowość". Drugą część zaadaptował Lupa w lutym 1995 r., trzecią - teraz i pokazuje ją w dwa wieczory.

Po Wielkiej Wojnie

Hermann Broch (1886-1951) należy, obok Roberta Musila i Josepha Ro­tha, do silnego nurtu literatury au­striackiej po Wielkiej Wojnie. Pierw­sza wojna światowa była wstrząsem, spowodowała głębokie załamanie się wiary w szczęśliwy ład europejski, polityczny, a także duchowy. Pierwsza część "Lunatyków" mówi o utracie złudzeń romantycznych, druga o utra­cie stałego gruntu moralnego pod no­gami. Trzecia część powieści Brocha rozgrywa się pod koniec pierwszej wojny światowej, gdzieś w małym miasteczku niemieckim. Zjawia się tam dezerter Huguenau (Roman Gancarczyk), człowiek obrotny, inte­resowny, bez skrupułów, którego je­dyną ideą jest zysk. Broch nazywając tą partię książki jego imieniem wska­zuje na bohatera tamtych czasów, wy­pranych z wartości.

Tok powieści przerywany jest ese­jem pt. "Traktat o rozpadzie warto­ści", w którym autor rozważa przy­czyny i skutki fatalnego rozwoju ducha europejskiego. W samym nato­miast opowiadaniu pojawia się wiele wątków, będących egzemplifikacją nie tylko procesu rozpadu wartości, ale także walki z nim i rozpaczliwego pragnienia sensu i ładu.

Losy

Pozytywną postacią jest Dziewczyna z Armii Zbawienia, istota czysta, ofiar­na, bardzo religijna. Maja Ostaszewska potrafiła wiarygodnie oddać jej niewia­rygodne poświęcenie innym, bezna­dziejną i bezinteresowną miłość do Ży­da Nuchema (Adam Nawojczyk).

W czynszowej kamienicy wśród żydowskich sąsiadów mieszka Ber­trand, porte parole autora (Piotr Ski­ba), i nie jest to, z punktu widzenia sensu, sąsiedztwo przypadkowe. Ży­dzi bowiem są ludem księgi i wiary, która nadal jest żywa.

Świętą Księgę studiuje głodny wia­ry Esch, organizując nawet kółko reli­gijne. Ten wydawca gazety czeka na bi­blijnego "syna, który zbuduje dom". Jan Frycz rysuje postać Escha ostrą kreską: szorstki w głosie i obejściu, gwałtowny zdesperowany i zapalczy­wy, tli się w nim, mimo prostactwa, święty ogień.

To zbliża Escha do starego Majo­ra von Pasenowa, w kreacji Jerzego Treli, uczciwego, zmęczonego ży­ciem i rozczarowanego światem. Po­stać ciężka, o skamieniałych rysach, z której bije rozpacz.

Hanna Wendling (Iwona Budner) - jej mąż wrócił z wojny, ale nie mo­że odnaleźć się z nim w miłosnych splotach. Sceny miłosne tej pary przy całej dosadności są bardzo piękne.

Bardziej przejmujące i istotne niż problemy małżeńskie są losy ludzi znajdujących się w wojskowym laza­recie. Dotknięci przez wojnę są za­równo lekarze, jak i ranni Ci pierwsi głównie moralnie, drudzy, także fizycznie. Żołnierz Godicke utracił władzę w nogach, mowę i świado­mość, bardzo powoli wydobywa się ze stanu niemal roślinnego. Tę rolę gra z niezwykłą ekspresją Andrzej Hudziak. Pełna goryczy i buntu jest postać porucznika Jaretzkiego w wy­konaniu Jacka Romanowskiego. Dla Jaretzkiego wojna nigdy się nie skoń­czy, stracił na niej nie tylko rękę, tak­że duszę.

Gdzie sens i nadzieja

W przedstawieniu Lupy wszystkie wątki, tak jak w samej powieści, skła­dają się na wieloznaczny, fresk ludz­kich losów. Oszczędna, szara sceno­grafia ukazuje obskurne wnętrza i ulice. Narrator czasem komentuje akcję przez głośnik, tak by postaci mogły w milczeniu spacerować - na przykład Esch z Pasenowem.

Większość obrazów scenicznych - bo są też wspaniale dynamiczne sceny zbiorowe - rozgrywana jest w niespiesznym rytmie, ma się wraże­nie, że zbliżonym do rytmu zwykłego życia. A przecież nadal jest to teatr, tylko że aktorzy pod ręką Lupy grają tak, że często się o ich grze zapomi­na, patrząc z epickiego oddalenia na wydarzenia sceniczne. Odnosi się wrażenie, że sztuczność jest tutaj po­skromiona jak w dobrej starej powie­ści, która ma być jak życie.

W tej powieści na scenie dużą rolę odgrywa muzyka Jacka Ostaszewskie­go, jest organicznie wtopiona w akcję, w nastroje, stany ducha. Nie ilustruje scen, ale dopełnia je i wzmacnia.

Wielka powieść Brocha znalazła na scenie swój odpowiednik. Kry­stian Lupa, szukający u pisarzy au­striackich tych samych fundamental­nych pytań, które i jego nurtują, w swoim ostatnim spektaklu postawił je - nie wprost - na własny sposób. W co wierzyć i jak żyć, gdzie szukać Boga, sensu i nadziei, gdy zdaje się, że wszystko się wali?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji