Sztuka dla aktorów
ZDARZYŁO się, że w niewielkim odstępie czasu obejrzałem dwie sztuki Pirandella, wystawione w dwóch różnych teatrach. O, bardzo różnych: pierwsze przedstawienie, "Henryk IV (znane także pod diabolicznym tytułem "Żywa maska") było prymitywnie wyreżyserowane i bardzo kiepsko zagrane drugie - rzadko grywany dramat "Żeby wszystko było jak należy", wyreżyserowane ze smakiem i wielką zawodową sprawnością i zagrane wybornie. Toteż paradoksem może się wydać fakt, że oba te przedstawienia - a raczej ich konfrontacja - nasunęły mi pytanie: czy Pirandello się zestarzał?
Przewrót, jaki spowodował Luigi Pirandello w dramaturgii europejskiej (i nie tylko europejskiej) zaowocował dziełami, które pod wieloma względami przerosły prekursora. Dramat psychologiczny spenetrował obszary ludzkiej świadomości i podświadomości, o jakich nie śniło się włoskiemu pisarzowi, zaś naczelny problem jego twórczości - problem "gry" i "mastek" został znakomicie rozwinięty i pogłębiony w twórczości Geneta. W porównaniu z Genetem czy Beckettem wydaje się Pirandello nieco naiwny, w porównaniu z Ionesco - łagodny. Razi nas dziś osadzenie akcji sporej części jego dramatów w rzeczywistości salonów, nieco nużące wydają się jego długie, pełne swady dialogi.
Mimo to jednak dramaty Pirandella stanowią dla ludzi teatru wielką pokusę. Dlaczego? Niezależnie od tego, jak złożona mogłaby być odpowiedź na te pytanie, jedno jest pewne: sztuki Pirandella dają świetny materiał dla aktorów. Przy przełamywaniu barier dramaturgicznych konwencji Pirandello pozostał wierny koncepcji "postaci" jako najistotniejszego bodaj składnika dramatu. Dramat, to teza rozpisana na "postacie". Każda z nich - to osobny, pełny, wyraziście zakreślony portret, sylwetka ciekawa psychologicznie, charakter do analizy.
I cokolwiek byśmy nie mówili: czy Pirandello postarzał się, czy się nie postarzał - powód, aby grywać jego sztuki wydaje mi się wystarczający: aby aktorzy mieli co grać. Oczywiście jest to powód dla dobrych aktorów (dlatego tak zirytowało mnie przedstawienie "Henryka IV").
Natomiast drugie z wymienionych przedstawień, "Żeby wszystko było jak należy" w warszawskim Teatrze Dramatycznym, jest potwierdzeniem powyższej tezy. Mimo że sama sztuka nie wydaje się najwybitniejszą w dorobku Pirandella, to jednak to, co robią w niej aktorzy - a szczególnie jeden - w pełni uzasadnia jej wystawienie.
"Żeby wszystko było jak należy" stanowi atak na obłudę i zakłamanie ludzi, nawet bliskich sobie wzajemnie, na fałsz "świata", który zamyka oczy na prawdziwie ludzkie wartości, dobywając z człowieka tylko podłość i małość. Problemy te ukazane są poprzez charakterystyczną dla Pirandella kwestię "gry", "udawania", która jednocześnie stanowi kwestię ludzkiej wolności i jej granic.
Wielkie dzieło aktorskie stwarza Gustaw Holoubek rolą radcy Loriego, człowieka postawionego wobec najdrastyczniejszych pytań o własną tożsamość i sens życia Gustaw Holoubek przejmująco ukazuje przemianę, dokonującą się w bohaterze: ściszenie, wewnętrzne zahamowanie w akcie pierwszym wstrząsająco kontrastuje z wybuchem jaki następuje później. Przez cały czas pod maską spokoju i nieśmiałego pogodzenia się z losem przebija prawdziwe czy pozorne szaleństwo, znajdujące swoje ironiczne i okrutne potwierdzenie w scenie końcowej, efektownie wypunktowanej przez reżysera, Ludwika Rene.
Holoubkowi partnerują: Andrzej Szczepkowski, Magdalena Zawadzka i Wanda Łuczycka stwarzając - wraz z pozostałymi aktorami - wysoką aktorską temperaturą tego przedstawienia. Mniej fortunna natomiast wydaje się scenografia zakłócająca trochę proporcje dramatu.
Aktorzy - na czele z Gustawem Holoubkiem i z wydatną pomocą inscenizatora - stwarzają ten gorzki, sarkastyczny dramat. Dla nich został napisany. I dla nich warto go wystawiać.