Artykuły

Na razie mają swoje ścieżki

Każdy z czwórki młodych choreo­grafów, którzy zaprezentowali się podczas premiery "Tańców Świętojańskich" w Teatrze Wielkim, posiada jakiś talent, jakaś pasję, ja­kieś umiejętności. To jeszcze za ma­ło, żeby olśnić widzów. Ale już za du­żo, żeby nie próbować własnych sił na scenie.

Teatr Wielki zdecydował się na pokaz baletowych etiud przygotowanych przez debiutujących, czy też początkujących choreografów: Barbary Gołaskiej, Izadory Weiss, Beaty Wrzosek i Pawła Mi­kołajczyka. Można te pokazy potrakto­wać jak rodzaj zawodów i próbować od­powiedzieć na pytanie: kto lepszy. Ta­kie rozważania mnie nie interesują, bo sztuka to nie sport. Obejrzeliśmy czte­ry zupełnie różne propozycje. Wolę więc przy tej okazji zastanowić się ra­czej nad szerszym problemem - nad obecnością współczesnego tańca w ope­rze.

Trzeba nadrobić straty

Cieszę się, że w operowej, shierarchizowanej strukturze znalazło się miejsce na eksperyment z tańcem współczes­nym. Można po tej premierze powie­dzieć: pierwsze koty za płoty. Ale moż­na inaczej: jedna jaskółka wiosny nie czyni. Jeżeli poznański zespół rzeczy­wiście chce się otworzyć na świeże po­wiewy, czeka go mnóstwo pracy. Tym bardziej, że taniec współczesny nie uro­dził się przedwczoraj - ma już swoich klasyków, swoich mistrzów. Tym bar­dziej, że korzenie współczesnego tań­ca sięgają w Poznaniu bardzo głęboko. Polski Teatr Tańca został tu założony przez Conrada Drzewieckiego w 1973 roku, wcześniej jego spektakle pokazy­wane były w repertuarze Opery. Nie udawajmy więc, że oto na naszych oczach dokonuje się rewolucja, wielka reforma, epokowy przełom. To wszyst­ko się już stało - pozostało tylko nad­robić straty.

Nowy profesjonalizm

Jako się rzekło - trudno udawać w sza­nującym się teatrze, że balet to tylko klasyka. Trudno też nić wiedzieć, że ta­niec współczesny - modem czy post-modern - wymaga profesjonalnego przygotowania. Dyrektor artystyczny Teatru Wielkie­go Marek Weiss-Grzesiński bardzo ład­nie mówił przed premierą: "W polskich szkołach baletowych kształci się tance­rzy do tego, żeby tańczyli klasykę. Oni - po latach morderczej pracy - opusz­czają te szkoły. Kiedy ich potem zapy­tać: a co ty byś chciał robić tak napraw­dę? - Wcale nie nakładają point, wca­le nie sięgają po Czajkowskiego. Wolą rzucić się w otchłań tańca współczes­nego. Przywykło się jednak w Polsce uważać, że monopol na taniec współ­czesny ma Ewa Wycichowska - ona pierwsza zajęła się nim profesjonalnie. Wielka szkoda, że nie robią tego inni profesjonaliści, że pozostawia się ten nurt sztuki amatorom i oszołomom ba­letowym."

Przedsięwzięcie Teatru Wielkiego wprowadza w życie myśl dyrektora. Profesjonaliści zajmują się tańcem współczesnym. Nie można jednak za­pominać, że tancerze Teatru Wielkie­go to w większości profesjonaliści kształceni i zajmujący się na co dzień tańcem klasycznym. Taniec modern czy post-modern to dla nich zupełnie wyzwanie. A przed takim problemem postawili ich młodzi choreografowie. To trochę tak, jakby od aktora teatru dramatycznego zacząć nagle wymagać umiejętności warsztatowych rodem ze Stowarzyszenia Teatralnego Gardzienice. Nie jest to zadanie niewykonalne; ale wymaga pracy. Tancerz to trudny zawód związany z nieustannym morderczym wysiłkiem. Praca to nie tylko próby przygotowują­ce do nowego spektaklu - to także co­dzienne lekcje, które pozwalają utrzy­mać ciało w dobrej kondycji, które rzeź­bią ciało do określonego ruchu. Innej lekcji wymaga klasyka, innej - modern. I to należałoby brać pod uwagę, jeśli ta­niec współczesny miałby na dobre za­gościć na poznańskiej scenie.

Cztery ścieżki

Mając świadomość tego kontekstu, nie będę krytycznie oceniać wykonawczej strony premierowych etiud. Poczekam aż pomysły dyrekcji będą wprowadza­ne w życie z pełną konsekwencją. Po­czekam aż eksperyment zacznie dawać efekty.

Warto jednak napisać parę słów o pro­pozycjach choreografów i scenografów. Każdy z nich posiada jakiś talent, jakąś pasję, jakieś umiejętności. Idą własnymi ścieżkami. Może znajdą własne drogi.

Paweł Mikołajczyk bardziej jest chy­ba reżyserem niż choreografem: najpeł­niej z całej czwórki widzi przedstawie­nie jako całość: taniec, ruch, tekst, mu­zyka, scenografia - opowiadają histo­rię, układają się w przesłanie dla wi­dzów. Nie godzę się z wizją świata za­proponowaną przez artystę. Jest ponu­ra, monotematyczna, uboga. Widzę jed­nak, że dla autora to świat oswojony, własny, przytulny, dość konsekwentnie budowany na scenie. W warstwie teatralnej przeszkadzają mi całe sekwencje, gdzie ruch zdaje się nie nieść znaczenia, a tylko wypełniać czas wymuszony przez muzykę. Podobała mi się scenografia Małgorzaty Suflety: wpisana w konstrukcję spektaklu, a nie tylko budująca tło dla scenicznych działań. Gdyby spektakl Beaty Wrzosek wyjąć z banalnej scenografii Włodzimierza Trawińskiego, gdyby do melodramatycznej wymowy dodać coś jeszcze - podobałby mi się najbardziej. Autorka znalazła wie­le ciekawych rozwiązań ruchowych. Szczególnie tam, gdzie kompozytor Krze­simir Dębski dynamicznie dobierał nuty. Jej pomysły choreograficzne wydają mi się najoryginalniejsze i najciekawsze.

Największym profesjonalizmem wy­kazała się Barbara Gołaska. Do jej pre­zentacji nie można mieć żadnych za­strzeżeń (nawet wykonawczych). Szcze­gólnie jeśli ktoś lubi czysty balet zło­żony z sekwencji tanecznych ewolucji. Ja podziwiam, ale nie przepadam.

Od Izadory Weiss pozostała trójka mogłaby się zarazić wdziękiem i rado­ścią tańca. Po jej etiudach publiczność opuszczała teatr w dobrym nastroju. Na mój gust trochę za dużo w tej propozy­cji naiwności, banału i komercji.

Wszystkim debiutantom życzę powo­dzenia. Mnie także jest przyjemnie, kie­dy oglądam dobre spektakle. Mnie także jest przyjemnie, kiedy obserwuję rozwój.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji