Smutny Mizantrop
Już pierwszy akt "Mizantropa" ostrzega krytyka przed nadmierną prawdomównością. Biednego Alcesta spotykają przez cały czas sztuki wielorakie klęski za to, że ośmielił się powiedzieć Orontowi prawdę o jego złych wierszach. Mimo to ośmielę się powiedzieć, co myślę o złym przedstawieniu "Mizantropa".
Jest to jedna z najpiękniejszych i najmądrzejszych sztuk Moliera, która nie ma szczęścia w Warszawie. Przed laty wystawił ją Teatr Polski na swej scenie kameralnej, obsadzając główne role aktorami znakomitymi, ale o 20 lat co najmniej starszymi od ludzi jakich przedstawiać mieli na scenie. Wytknęła ten błąd obsady podówczas dość zgodnie prawie cała ówczesna krytyka. Upłynęło sporo czasu, konwencja filmowa i telewizyjna narzuciła nam z jeszcze większą siłą żądanie prawdy postaci i charakterów, ich sylwetek i fizjonomii, ukazywanych na scenie. Nie można już dziś tłumaczyć się tutaj konwencją, czy umownością sztuki teatralnej. I oto znowu oglądamy "Mizantropa" obsadzonego fałszywie przez aktorów, którzy nie mogą przekonać nas o prawdziwości uczuć bohaterów tej tragikomedii.
Ponadto brak w tym przedstawieniu przemyślanej koncepcji reżyserskiej, brak myśli przewodniej, której byłby podporządkowany cały spektakl i brak stylu, jednolitego, molierowskiego. Początkowo wydaje się, że będzie to przedstawienie tradycyjne, ale właśnie stylowe, przypominające spektakle Komedii Francuskiej. Nie byłoby to bardzo frapujące i oryginalne, ale przynajmniej przekazywałoby dzieło Moliera w jego czystym i ciekawym dla młodych miłośników teatru kształcie. Ale im dalej w las, tym mniej przypomina spektakl nawet tego rodzaju jednolitą całość. Wszystko się tu rozłazi, każdy gra sobie, jeden do Sasa, drugi do Lasa, jeden tragedię godną Szekspira, inny płaską farsę, ktoś trzeci salonową komedię. Aż żal wybitnych aktorów z Gustawem Holoubkiem na czele, którym kazano się męczyć i marnować swój talent w tym nieudanym przedstawieniu.
Niewiele nas w tym spektaklu interesuje. Nie wierzymy Alcestowi, że kocha się na zabój w Celimenie. Nie wierzymy Celimenie, że jest młodziutką i płochą kobietą pełną temperamentu i wdzięku. To raczej wyrachowana kokietka, bardzo już doświadczona, która prowadzi kunsztownie swą grę i przegrywa ją zasłużenie. EWA KRASNODĘBSKA mogła grać z powodzeniem Arsenę, lecz powierzenie jej roli Celimenv było błędem już w założeniu. HANNA ZEMBRZUSKA nie jest w roli Elianty mądrą kobietą, prawdziwą partnerką rozsądnego Filinta, lecz naiwną, sympatyczną gąską, która zabłąkała się
do "Mizantropa" ze "Ślubów Panieńskich". Gustaw Holoubek ma jedna bardzo dobra scenę, kiedy demaskuje nicość Oronta i jego kiepskich wierszy. Tę scenę gra z pasją i żarem, z głębokim wewnętrznym przekonaniem. Ale to na cały wieczór za mało. Chwilami jest naprawdę głęboko tragiczny, jakby król Lear, czy któryś z innych bohaterów Szekspira pojawił się nagle na scenie. Ale Molier nie Szekspir i nie wolno tu zapominać, że "Mizantrop" jest tragikomedią. ZOFIA TYMOWSKA gra z zapałem i namiętnością Arsenę. Wierzymy jej, że pragnie gorąco zdobyć Alcesta, ale przy tej różnicy wieku, jaka ich dzieli, staje się to wręcz nieprawdopodobne. Zabawny jest bardzo w roli Oronta IGOR ŚMIAŁOWSKI, ale to znowu jest z innej opery, bardzo bliskiej farsie. I wreszcie STANISŁAW ZACZYK - on jeden gra w tym przedstawieniu prawdziwego molierowskiego Filinta, człowieka rozsądnego i sympatycznego, buduje postać z mądrej komedii. Tylko, że pozostaje na placu boju zupełnie osamotniony. A w dodatku wobec takiego układu przedstawienia zdobywa najwięcej sympatii dla oportunistycznych poglądów, które głosi. To on staje się prawdziwym bohaterem "Mizantropa", to jemu przyznajemy racje, wzruszając tylko z politowaniem ramionami nad szaleństwem nonkonformizmu Alcesta. Nie sadzę, by taka była intencja Moliera i prawdziwy sens tej głębokiej, filozoficznej sztuki.
Scenografia, ANDRZEJA SADOWSKIEGO była niekonsekwentna. Jej zaletą był piękny gobelin, przedstawiający Wersal, bardzo dobrze pomyślany jako tło całego spektaklu, ładne były też kostiumy (szczególnie kostium Celimeny). Natomiast nieudana jest zabudowa sceny na obrotówce: ani to stylowe wnętrza pałacowe, ani umowne płaszczyzny gry. Już lepiej chyba było rozegrać całość na pustej scenie na tle prospektu Wersalu.
Żal zmarnowanej szansy. A przecież jest w tym "Mizantropie" tyle aktualnej i żywo brzmiącej współcześnie treści.