Artykuły

Ja po prostu powoli dojrzewam

- "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" to jeden z moich ulubionych tekstów. Brešan genialnie połączył historię duńskiego księcia z intrygą, która naprawdę rozgrywa się wśród tych ludzi. I nagle się okazuje, że ten tekst jest niesamowicie uniwersalny, że Hamletem może być każdy, niezależnie od szerokości geograficznej - mówił reżyser GRZEGORZ RESZKA przed premierą w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku.

Z Grzegorzem Reszką (na zdjęciu), reżyserem spektaklu "Przedstawienie "Hamleta" we wsi Głucha Dolna" rozmawiała Monika Mioduszewska-Olszewska:

M.M.-O.: Niewiele o panu wiem.

G.R.: Nie dziwi mnie to.

M.M.-O.: Wiem, że będzie pan reżyserował w naszym teatrze swój spektakl dyplomowy.

G.R.: Będę się starał.

M.M.-O.: Co to będzie?

G.R.: Przymierzamy się do sztuki "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna". Jest to jeden z moich ulubionych tekstów.

M.M.-O.: Wystawił go pan już z Kompanią Teatralną Mamro?

G.R.: Tak, zrobiłem go z amatorami. Teraz moim marzeniem jest zrealizowanie tego tekstu w teatrze profesjonalnym. Dzięki egzemplarzowi reżyserskiemu tego spektaklu dostałem się na wydział reżyserii Akademii Teatralnej.

M.M.-O.: Co jest wyjątkowego w tym tekście?

G.R.: Poziom literacki i pomysł na dramat. Sam autor określa go jako tragigroteskę. I chyba rzeczywiście jest to trafne określenie. Wiejskiemu nauczycielowi w zapadłej dalmackiej wsi władze zlecają zrobienie przedstawienia. Skoro sąsiedzi coś zrobili, oni też chcą trochę tej "kultury". Ktoś wspomina przypadkiem, że kiedyś widział w stolicy przedstawienie "Hamleta". Pomysł się wszystkim bardzo podoba i mimo protestów biednego nauczyciela, zostaje przyjęty. Jak się można domyślić, efektem tego jest mnóstwo komicznych sytuacji. Ale to tylko jedna z wielu warstw sztuki. Brešan genialnie połączył historię duńskiego księcia z intrygą, która naprawdę rozgrywa się wśród tych ludzi. I nagle się okazuje, że ten tekst jest niesamowicie uniwersalny, że Hamletem może być każdy, niezależnie od szerokości geograficznej. W trakcie prób do tego spektaklu ci ludzie nieświadomie zaczynają wchodzić w swoje role. A wtedy dochodzi do prawdziwej tragedii.

M.M.-O.: Pański spektakl będzie pierwszym z efektów współpracy naszego Teatru z Akademią Teatralną. Dlaczego pan?

G.R.: Może dlatego, że zdolniejsi koleżanki i koledzy z roku byli już pozajmowani (śmiech). A bardziej poważnie, podejrzewam, że propozycje, jakie złożyłem, najbardziej odpowiadały dyrektorowi Mokrowieckiemu.

M.M.-O.: Ile pan ma lat?

G.R.: 38

M.M.-O.: Dość późno pan zaczyna.

G.R.: Profesor Wojtyszko czasami się denerwuje, że nie zacząłem dziesięć lat wcześniej. A ja się tłumaczę, że po prostu powoli dojrzewam.

M.M.-O.: Co pan robił zanim pan postanowił zostać reżyserem?

G.R.: Mnóstwo rzeczy. Jestem niedoszłym muzykiem, który skończył szkołę muzyczną pierwszego stopnia, bo na drugi stopień zabrakło mu cierpliwości. Jestem wykwalifikowanym mechanikiem lotniczym, z czego jestem bardzo dumny. Skończyłem ognisko teatralne państwa Machulskich przy Teatrze Ochoty. Jestem dyplomowanym instruktorem teatralnym. W międzyczasie dostałem się na pedagogikę na Uniwersytet Warszawski, ale w trakcie tych studiów przeniosłem się do Łódzkiej Szkoły Filmowej na Wydział Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej, który skończyłem. Na końcu znalazł się człowiek, dzięki któremu trafiłem na reżyserię.

M.M.-O.: Umie pan latać?

G.R.: Tylko w teorii. Pewnie bym nie poleciał żadnym samolotem. Prędzej bym jakiś naprawił. Lotnictwo zostało mi zaszczepione od dziecka. Moja mama pochodzi z Dęblina. Dziadkowie mieli dom na ulicy Wiślanej, który był dokładnie na wylocie pasa startowego, więc przez większość dzieciństwa coś zawsze latało mi nad głową (śmiech).

M.M.-O.: Teraz chce pan być reżyserem?

G.R.: To było równoległe odkrycie. Już kiedy byłem w technikum lotniczym, moja ukochana przyszywana ciocia - pani Maryla Fabisińska odkryła we mnie talent podczas wyjazdu w Tatry. To ona mnie zaciągnęła na egzaminy do państwa Machulskich. Miałem niebagatelne szczęście - na trzecim roku objęła nas swoim patronatem i opieką pani Henryka Wojtyszko, która tchnęła we mnie przekonanie, że chyba się do tego zawodu nadaję. Wtedy popełniłem rzecz bez precedensu w Teatrze Ochoty, mianowicie na jednym roku zrobiłem wszystkie trzy dyplomowe spektakle, co się nie udało nikomu przede mną. Dzięki pani Henryce, poznałem też pana Macieja Wojtyszkę, mojego obecnego dziekana, mojego mentora, ducha opiekuńczego i sprawczego, dzięki któremu, jak na studenta, już w podeszłym wieku, zdecydowałem się zdawać na reżyserię do Akademii Teatralnej w Warszawie.

M.M.-O.: Ma pan kilka zawodów, z czego pan żyje?

G.R.: Z moje pierwszego zawodu, czyli instruktora teatralnego. Nie ukrywam jednak, że bez wsparcia finansowego rodziny studiowanie dzienne byłoby absolutnie niemożliwe.

M.M.-O.: Marzenie o byciu reżyserem kosztowało pana wiele poświęceń?

G.R.: Niestety tak, żeby studiować na Akademii Teatralnej, musiałem zrezygnować z etatowej pracy. Zresztą poświęcenie jest udziałem całej mojej rodziny, nie tylko moim.

M.M.-O.: Proszę opowiedzieć o Kompanii Mamro. Pan jest szefem?

G.R.: Szefem, pomysłodawcą, założycielem, ojcem chrzestnym, czasami tragarzem, garderobianym, rekwizytorem, kierowcą...

M.M.-O.: Zna pan więc pracę w teatrze od podszewki?

G.R.: Zdecydowanie tak, przy czym mam wrażenie, że podszewkę znam lepiej niż sam teatr. A co do teatru - działamy w Białołęckim Ośrodku Kultury. Stały zespół to kilkanaście osób, a oprócz tego ludzie, którzy współpracują przy konkretnych spektaklach.

M.M.-O.: Zdarza wam się występować na scenach profesjonalnych?

G.R.: Zdarza się, choć mamy taką ideę, żeby nieść to, co robimy wszędzie, gdzie się da. Graliśmy już w domu weselnym, w remizie strażackiej, w szatni, w prywatnym domu, a nawet na świeżym powietrzu. Jedziemy wszędzie, gdzie nas chcą oglądać.

M.M.-O.: Spektakl wyreżyserowany w naszym teatrze będzie pańską pierwszą realizacją w teatrze zawodowym?

G.R.: Tak.

M.M.-O.: Co będzie pana interesowało jako reżysera?

G.R.: Teatr. Interesuje mnie to, co jest kwintesencją teatru, czyli spektakl. Bardzo lubię pracować na dobrym materiale literackim. To jedna z moich życiowych uciech. Może to górnolotne słowa, ale ja lubię wywoływać emocje. Lubię wzruszać, lubię bawić, lubię sprawiać, że ludzie zaczynają inaczej myśleć...

M.M.-O.: Lubi pan mieć moc sprawczą?

G.R.: No... to jest coś w rodzaju narkotyku. Jak ktoś kiedyś to raz podłapał, strasznie ciężko mu się z tego wyleczyć. To specyficzny rodzaj adrenaliny, która pobudza do działania.

M.M.-O.: Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji