Artykuły

Żeromski i inne grzechy

Żeromski wciąż jeszcze bywa sensacją. Czy tylko z winy bezbarwności litetatury współczesnej? Odkrycie "Grzechu" zaraz po wojnie, odnalezienie ,,Dizienników"; wreszcie przed dziesięciu laty pełna, pięciotomowa edycja tych "Dzienników", pokazująca postać pisarza zupełnie inaczej niż właśnie i udostępnione fragmenty. W latach ostatnich czekała nas nowa niespodzianka: kolejny (czy ostatni?) XXI zeszyt "Dzienników". "Życie Literackie" natychmiast opublikowało wyimki, obecnie "Twórczość" drukuje go w całości, w odcinkach. I jest to wciąż lektura pasjonująca.

W okresie powstawania tego zeszytu Żeromski drukował już po czasopismach nowele. Ale zapiski nie dotyczą jeszcze autora lecz człowieka. I nie są literaturą. Brak tutaj pięknych zdań, właściwej późniejszemu Żeromskiemu muzyczności frazy, barwnej eksplozywności opisów; a więc tego wszystkiego z ówczesnej maniery literackiej, co dość szybko się postarzało, co może drażnić dziś nadmiarem i łatwością słowa, co ponad treścią rozlewało się wysoką fala nastrojowości, uczuciowości, nawet sentymentalizmem w literackim modelowaniu materiału, który w istocie od sentymentalności bywał bardzo daleki. W "Dziennikach" nie ma tej ornamentyki, która w prozie i według ówczesnych gustów stanowić miała zapewne o doskonałości rzemiosła. Jest widzenie i opis rzeczywistości niejako nagiej; pozbawionej też błogosławieństwa usprawiedliwień, na przykład celowością kompozycji.

Ten zeszyt zapisywał Żeromski będąc korepetytorem na wsi, na Lubelszczyźnie. Zaskakuje młodzieńcze i świeże spojrzenie na ludzi, na budowlę społeczną i ciśnienia społeczne w dostępnym, rzecz prosta, obserwatorowi kręgu. W zasięgu oka nic tu mogło nie przypominać, że kraj upadł i sto lat wcześniej utracił niepodległość: pola, lasy, uprawy, jarmarki. Przypominali jednak ludzie; i to raczej nie w momentach swej szlachetności lecz wtedy, gdy czułe oko młodzieńca wytropiło ich podłość, małość, bo jaźń i oportunizm.

Dzięki temu właśnie stają się "Dzienniki" literaturą dużego formatu, choć pozbawioną małych podpórek ówczesnego smaku literackiego. I jeszcze dzięki dość brutalnemu, a może należałoby powiedzieć rozwydrzonemu erotyzmowi. W prozie Żeromskiego także erotyzm bywał stylizowany; starał się pogodzić ostrość z obyczajem literackim, co prowadziło czasem do efektów dość tanich. W "Dzienniku" takiej literatury nie ma. Jest natomiast jakaś czystość, jakby szlachetność najdrastyczniejszych opisów, wynikłych z nie mniej drastycznych doświadczeń. Jeśli ktokolwiek sądzi, że długotrwały romans z ciotką, zanotowany w pierwszych tomach "Dzienników", był szczytem osiągnięć młodego autora, ten jest w grubym błędzie. Jak zapalony taternik pokonywał on coraz trudniejsze szlaki i turnie. A że równocześnie dojrzewał pisarsko i bogacił się wewnętrznie, przeto w sposób niezamierzony układał ze swego życia bodaj czy nie najlepszą powieść swego życia...

Teatr interesuje się Żeromskim jako dramatopisarzem w sposób, powiedziałbym, mierny. Sztuki jego, nawet "Turoń", o którego z takim zapałem walczył Wojciech Natanson, wróciły na sceny, ale nie stały się wydarzeniem. Kilkakrotnie wystawiana "Róża" miała na to najwięcej szans, lecz nie trafiła chyba na swego inscenizatora. "Przepióreczce", jak myślę, zabrakło Przełęckiego, który by ją zrozumiał niejako w imieniu współczesnych, nie rezygnując z wdzięku amanta; chociaż zdarzały się przedstawienia tak pamiętne jak w Teatrze Narodowym z Gustawem Holoubkiem.

Adaptacja (Jerzy Adamski i Irena Strzemińska) "Dziejów grzechu", pokazana w Teatrze Nowym w Łodzi (reżyseria Olga Koszutska, scenografia Henri Poulain), wpisywała się więc na stronicę dość czystą, z której niewiele mogła czerpać; historia teatru zapamiętała tylko, otoczone atmosferą skandalu, "Dzieje grzechu" w realizacji Leona Schillera, w 1926 w Teatrze Polskim w Warszawie. Wyraźniej korespondowało przedstawienie łódzkie z pewną tęsknotą współczesnej widowni, coraz chętniej zaspokajaną przez teatr, choć nie zawsze najbardziej ambitnie, mianowicie z tęsknotą do melodramatu. Można by to nazwać próbą mówienia o uczuciach, namiętnościach: prostych i dramatycznych, sentymentalnych i spiętrzających się nieszczęśliwie. Można by w tym dopatrywać się też ubocznego skutku zainteresowania secesją, modernizmem. Gdy pierwsza fala tego zainteresowania dotyczyła raczej modernistycznej metafizyki i, by tak powiedzieć, ówczesnej pełni odczuwania świata i życia, do czego już literatura lat późniejszych nie zdołała powrócić, poddawana coraz drastyczniejszym ograniczeniom, to fala druga, powszechniejsza, zaczerpnęła przede wszystkim z wczesnego sztafażu literackiego..." Charakterystyczne przecież było, że wszystkie zdumiewająco nowoczesne odkrycia i stwierdzenia modernistów przedstawione bywały zazwyczaj w kostiumie miłosnych nieporozumień. I tak, gdy istotnie warte są uwagi owe stwierdzenia i odkrycia, jako moda rozprzestrzenia się raczej kostium.

Łódzkie "Dzieje grzechu" zachowują zresztą w tym względzie daleko posunięty umiar, takt i dużą kulturę. Jest to przedstawienie zmontowane i przebiegające lekko, sprawnie, o dobrych puentach, delikatnie rysowanych scenach. Ma wszakże jedną wadę: jest za krótkie! Adaptatorzy chyba ułatwili sobie nadmiernie zadanie przechodząc do porządku nad wielu węzłowymi momentami życia bohaterki. A przy tym jakże scenicznymi! Ważnym elementem do portretu Ewy Pobratyńskiej wydaje mi się jej wizyta w kasynie gry; dająca przecież ogromne możliwości inscenizacyjne. Inna sprawa dotyczy Ewy i Pochronia; zanim jej dopadnie, idzie za nią krok w krok, od Lublina. Przyznaję, że to już jest trudniejsze w wywodzie scenicznym (dramatycznym), ale jakoś chyba trzeba było zaakcentować w tekście, że Ewę wciąż prześladuje nie tylko wspomnienie dokonanego na dziecku morderstwa, lecz wcale realna groźba, że ktoś o tym wie, zbliża się do niej i w każdej chwili może ją zdemaskować. Może więc nie tylko gorący temperament każe jej odrzucać filisterskie szczęście rodzinne przy boku Szczerbica czy Horsta? Może jest ona bogatsza wewnętrznie, niż pozwalają przypuszczać pojedyncze nutki jej charakteru i losu, nie zebrane w jednym akordzie?.

Żeromski namalował tutaj nadzwyczaj przenikliwy portret kobiecy; dosłyszał w Ewie wiele wewnętrznych motywów i melodii. I ten portret się nie zestarzał! Można mówić co najwyżej o lekkiej patynie, jaką czas pociąga wszystkie twory człowieka. Ale ona dodaje przecież tylko wdzięku; także literaturze. Jak znakomite bywają dialogi Żeromskiego, nawet w "Dziejach" uznawanych za drugorzędne w jego twórczości - i chyba niesłusznie tak ocenianych, choćby w konfrontacji z jego "Dziennikami". Myślę, że wkrótce nadejdzie czas nowego spojrzenia na jego twórczość i zaczerpnięcia stamtąd zupełnie innych, niż czerpane dotychczas, wartości. I kto wie. czy nie odzyska swego znaczenia to, co kiedyś wydawało się grzechem pisarza.

Spotkanie z takim autorem jak Żeromski stanowi pewne kryterium społecznej kultury duchowej. Dziś nie ma dla niej względów nie tylko upływające życie, lecz także jego cmokierzy, tzn. publicyści. Chodzi o to, że cokolwiek zabrzmi ze sceny, czy znajdzie się w książce bogatszego, bardziej błyskotliwego, mniej zużytego w żargonie dziennikarskim, to natychmiast zostaje osądzone jako nie współczesne i kwitowane lekceważeniem. Na szczęście nie zawsze dzieje się tak wśród publiczności, ale prawie zawsze wśród tych, którzy jej opinię jakoby mają wyrażać; niestety, nie można ufać tym wyrazicielom - najczęściej zagadują się sami swoimi płaskimi dowcipami, nie rozeznając się zupełnie, co, zgodnie ze swą rolą, powinni by wyrażać. Jest to także kwestia kultury języka. Powinno się chronić jego rozmaitość, a nie godzić się na to, by obowiązywał jeden, tyle że złożony z czterech ćwiartek: urzędowo-dziennikarsko-uliczno-rynsztokowy. I dlatego warto może wśród rozmaitych dyskusji na temat teatru podjąć i ten ton: teatr jako instrument obrony języka...

Przedstawienie "Dziejów grzechu" pozwala mówić o wielu sprawach teatru. Myślę, że najmniej o relacji powieść-scena, gdzie występują wskazane już zubożenia, czy niewyzyskanie motywów. Ale w końcu dyskusja na ten temat byłaby bezprzedmiotowa, a wznawiana, odkąd pojawiły się adaptacje. Cenniejsze wydaje mi się pewne uszlachetnienie melodramatu, przeprowadzone przez Koszutską. Rytm i montaż tych scen, rozgrywających się umownie, w dwóch tylko zestawach elementów dekoracyjnych, nadał każdej z nich z osobna i kompozycji wszystkich dyskretna artystycznie tonację jakby miłosnej ballady. Po prostu znaleźliśmy się wobec przedstawienia dobrze teatralnie napisanego - żeby w tym zdaniu zamknąć od razu aluzje i pewną pretensję wobec adaptatorów tekstu.

Pośpieszność adaptacji najbardziej zaciążyła odtwórczyni roli Ewy, Wandzie Neumann. Szczególnie w drugiej części obrazy ścigały się niemal filmowo, nie zostawiając aktom; czasu i miejsca na podkreślenie dokonujących się w niej przemian, na akcentowanie wszystkich, a przynajmniej wielu z motywów, które mogły się składać na takie czy inne decyzje Ewy. Zarysowana przez nią postać została wewnętrznie stłumiona; ujmowała swą szlachetnością i nieszczęściem, a nie podniecała ciekawości tajemnicą upadłej czy upadającej kobiety. Światek prześladujących ją mężczyzn reprezentowali: Wojciech Pilarski (Niepołomski), Ryszard Dembiński (Horst), Jan Zdrojewski (Szczerbie), Bogusław Sochnacki (Pochroń), Zbigniew Józefowicz (Bodzanta).

Kilka rozmów o szczęściu i nieszczęściu, jakie odbywają się na scenie, nie należy zapewne do największych w literaturze, ale do tych, które najczęściej powracają, bo nigdy nie znajdują rozwiązania. oczywiście, rozmowy o szczęściu czy nieszczęściu osobistym, lecz jako o motorach życia i działania człowieka. Wciąż są to rozmowy niedokończone. Lepiej przecież słuchać Żeromskiego, choć jego dzieło jakoby tak się postarzało, niż niejednego ze współczesnych, który, jak tamten, nie znając rozwiązania, nie wie nawet, co na ten temat mógłby mieć w ogóle do powiedzenia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji