Artykuły

Odkrycie Peipera

CO WIEMY o Peiperze - dramaturgu? Właściwie nic. Napisał dwa zapomniane dramaty: "Szósta! Szósta!" (1925) i "Skoro go nie ma" (1933). Nikt ich jakoś nie chciał wystawiać, toteż Peiper nawet w oczach tych, którzy się nim bliżej zainteresowali, pozostał przede wszystkim autorem awangardowych poezji, kilku znanych i znaczących w naszej poezji poematów, artykułów i esejów. Pamiętamy mu, że założył i wydawał "Zwrotnicę", że lansował hasło "3 M" ("miasto - masa - maszyna")! że miał lewicowe przekonania, którym nieraz dawał wyraz w swojej twórczości. Szybko dosyć zaliczyliśmy go w poczet klasyków, to jest takich, których się ceni, szanuje, ale bez specjalnej potrzeby nie czyta. A tymczasem...

Kilka lat temu młody filolog, pracownik Uniwersytetu Toruńskiego i przyjaźniący się z nim młody aktor tamtejszego teatru przeczytali sobie wiersze Peipera na głos i dokonali odkrycia. Mianowicie, że jest to poezja stworzona, do recytacji, i jeszcze, że jest to tworzywo wystarczające do tworzenia żywego teatru: wiele w nim dramatycznych napięć, pasji, elementów agitacji. Co było potem, wiedzą uczestnicy festiwali teatrów jednego aktora w "Piwnicy Świdnickiej". Oglądaliśmy kilka propozycji toruńskiego (a ostatnio grudziądzkiego) Teatru Tadeusza Peipera, teatru, który znalazł bardzo dobrego odtwórcę w osobie Lecha Gwita i który dopracował się własnej, oryginalnej formy. Zadziwiała nas każdorazowo żywotność utworów Peipera, ich temperatura, klarowność. Stąd już tylko krok, by zainteresować się zapomnianymi dramatami i sprawdzić, czy słusznie zostały zapomniane.

Cieszy, że próbę taką podjął ostatnio wrocławski Teatr Polski. Warto podjąć takie ryzyko, nawet gdyby miało się okazać, że przedsięwzięcie nie przyniosło żadnych godnych uwagi rezultatów.

Jesteśmy po premierze, która mogła zdziwić i ubawić. Otrzymaliśmy ostrą satyryczną komedię, która niezależnie od własnych, autonomicznych wartości, ma w sobie sporo z ducha Witkacego (może to tłumaczyć długotrwale jej niedostrzeganie), co trafnie wypatrzył reżyser Jerzy Wróblewski, realizujący prapremierowe przedstawienie ,,Skoro go nie ma". Peiper posiadał - jak wiadomo lub nie wiadomo - własną teorię sztuki i teatru i jej piętno zostało odciśnięte w tekście utworu. Mniemam jednak, że nie są to elementy ważące na takiej a nie innej percepcji widza niepremierowego. Peiper miał uczulone ucho na problemy społeczne i one właśnie - niezależnie od autorskich doświadczeń formalnych - najostrzej docierają do widowni.

Bohaterem utworu ,,Skoro go nie ma" jest In, człowiek kameleon, człowiek, który się "staje" co chwila od nowa, człowiek "bez pamięci", którego każda nowa okoliczność przeobraża. Byłoby w tym i może coś trochę ludzkiego, gdyby nie okoliczności, które czynią z Ina postać odrażającą. A okoliczności są takie: w mieście odbywają się rozruchy, robotnicy strajkują, dochodzi do starć z policją; robotnicy opanowują miasto, rozchodzi się wiadomość, że zwyciężyli, która później okazuje się nieprawdziwa... Wszystko to jest rzeczywistością pozasceniczną, lecz oddziałuje na to, co oglądamy na scenie. Tu zaś - widzimy najpierw Ina, w roli przypadkowego zresztą przywódcy grupki robotników. Potem jesteśmy świadkami przejścia jego na drugą stronę barykady, potem jeszcze jednego salta i jeszcze jednego. Prócz Ina przez pokój, który jest właściwie osobliwą menażerią, przewija się więcej dziwnych osobników, wchodzących ze sobą w różne układy i grających rozmaite role. I byłaby to zabawna surrealizująca groteska, gdyby nie wracające odgłosy wydarzeń zewnętrznych, sprowadzające natrętnie rzecz do bardziej realnych wymiarów. Nie sądzę, by obce to było intencjom autora.

Na scenie oglądamy "dziwny" pokój, pokój zamknięty w klatce, izolatorium, które się rządzi innymi prawami, niż normalnie obowiązujące w życiu. Może tu się zdarzyć wszystko. Na końcu klatka się zamyka, ale pozostają uchylone drzwi. In nie musi więc pozostać tu na zawsze jako niebezpieczna osobliwość do oglądania z bezpiecznej odległości...

Ina nie wymyślił Peiper, lnów nie musi się wymyślać. Taki dydaktyczny morał można sobie wysnuć z tej starej, a jarej satyry, bo i tak można tę komedię nazwać.

Przedstawienie wrocławskie dowodzi - dla mnie w sposób wystarczająco przekonujący - że naprawdę krzywdzono Peipera niedocenianiem jego utworów dramatycznych. Zaś ,,Skoro go nie ma" poza cechami, o których wyżej, odznacza się jeszcze jednym niebagatelnym walorem - stwarza wdzięczne pole do popisu aktorskiego, zwłaszcza odtwarzającym role Ina i Steny. Duet wrocławskich wykonawców. Krzesisława Dubielówna i Józef Skwark jest tu wręcz brawurowy, przekonujący są też pozostali wykonawcy. Zawdzięczamy im niejeden moment dobrej zabawy, otrzymujemy też niejeden bodziec do głębszej refleksji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji