Artykuły

Wytrąceni z milczenia

"Wytrąceni z milczenia" to nie książka o teatrze, choć są tu portrety ludzi teatru: Leona Schillera, Kazimierza Dejmka, Tadeusza Łomnickiego, Haliny Mikołajskiej, Bohdana Korzeniewskiego, Janusza Warmińskiego, Konrada Swinarskiego - pisze Tadeusz Sobolewski w Gazecie Wyborczej.

Piętnaście portretów pisanych z żywością reportażu, w ruchu, w anegdocie. Charakterystyka Dejmka: "kolący kaktus", "wyczulona panienka pod skorupą chamstwa". Łomnickiemu, który za parę lat miał zawładnąć widownią, kiedy stanął nago przed komisją wojskową, powiedzieli: "Idź pan do domu, i bez pana wygramy tę wojnę". Ossowska, w kapeluszu, lisie, rękawiczkach, na samochód mówiła: "automobil". Lipski - maniak gier na spacerze rzucał kostką, by zobaczyć, w którą ulicę skręcić.

Wychylenie w przyszłość

Na okładce zdjęcie z Dejmkowskiego przedstawienia "Dziadów" z 1967 r.: Gustaw Holoubek - Gustaw-Konrad - w więzieniu, otoczony rojem diabelskich masek, nocnych duchów, własnych myśli i wątpliwości. Wysuwa przed siebie rękę, jakby się wyrywał z chaosu, cały zwrócony ku przyszłości.

To wychylenie w nieznaną przyszłość było tą cechą tamtej epoki, do której tęsknimy dziś, w wolnym kraju. To w tej scenie "Dziadów" padną słowa: "Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!". A dalej o tym, że myślą można "zwalać i podźwigać trony".

O Holoubku - jednym z bohaterów książki Magdaleny Grochowskiej - pisano, że dostosowuje role do siebie, nie siebie do ról, i mówi ze sceny jak współczesny inteligent. W ocenie kolejnych faz życia w powojennej Polsce popełniamy błąd perspektywy: chcemy w niej widzieć kraj posłusznych miernot stojących w kolejkach po papier toaletowy. Grochowska ukazuje biografie inteligentów, którzy w teatrze życia społecznego "dostosowywali role do siebie, a nie siebie do ról". Było ich wielu.

Maciej Prus o pierwszej próbie Wielkiej Improwizacji: "Od tamtej chwili wierzę w metafizykę teatru. Holoubka mogły słuchać nawet puste krzesła. Jego interpretacja była prosta jak czytanka dla dzieci. Jasna i przejrzysta. Na koniec krzyknął z rozpędu: ...żeś ty nie ojcem świata, ale.../ carem! . To carem w oryginale krzyczy szatan. Zapadła cisza. Asystentka płakała. Dejmek siedział oniemiały".

Co może uwolnić od lęku

"Wytrąceni z milczenia" to nie książka o teatrze, choć są tu portrety ludzi teatru: Leona Schillera, Kazimierza Dejmka, Tadeusza Łomnickiego, Haliny Mikołajskiej, Bohdana Korzeniewskiego, Janusza Warmińskiego, Konrada Swinarskiego. Teatr jest dla Grochowskiej miejscem wspólnotowym, modelem społeczeństwa, szekspirowskim zwierciadłem, w którym inteligencka publiczność rozpoznawała siebie. Kolejny krąg tworzą naukowcy, intelektualiści: Maria i Stanisław Ossowscy, Witold Kula, Jan Józef Lipski, Klemens Szaniawski - ci, którzy czuli się "współodpowiedzialni za wszystko dokoła".

Do tych dramatycznych biografii, ukazanych w trakcie rozwoju, ale też zwątpień, samotności, iluzji, nie da się zastosować topornych podziałów ideo-logicznych. Czymś niebywałym była odprawiona u dominikanów msza żałobna za Jana Józefa Lipskiego - antykomunistycznego socjalistę i masona (uważał, że "socjalizm jest wytworem etyki chrześcijańskiej"). U tych samych dominikanów w latach 70. Julian Stryjkowski wydawał zanurzone w judaizmie książki. Czytało się Adama Michnika "Kościół, lewicę, dialog" - wydanie paryskiej "Kultury" ze wstępem Stefana Kisielewskiego. Pamiętam dyskusje o tej książce z moim kolegą szkolnym - żarliwym katolikiem o endeckim nastawieniu.

Dziś, jeśli się spotykamy, już nie dyskutujemy. Trudno o wspólną płaszczyznę. Nostalgia okazuje się kapitałem nie do pogardzenia, zwłaszcza że myślenie o przyszłości przychodzi z takim trudem. Maria Ossowska diagnozowała pół wieku temu: "Żyje się chwilą; wielkie wzory utraciły atrakcyjność; nad naszymi głowami prowadzone są gry polityczne; człowiek doznaje poczucia niemocy". I wyciągała wniosek: "Co może nas uwolnić od lęku? Ludzka przyjaźń".

Nie wolno być posłusznym

W latach 70. - jednej z najbardziej twórczych polskich dekad XX w. - ogniwa polskiej inteligencji zahaczały o siebie, tworzyły koło zamachowe przyszłego ruchu "Solidarność". Choć potem, wewnątrz tego ruchu, w solidarnościowej masie tliła się już ideologia "prawdziwych Polaków". Ci, o których mówi ta książka, nie słuchali mas. Współtwórca nowoczesnej polskiej socjologii Stanisław Ossowski pisał w 1957 r.: służba społeczna naukowca polega na tym, że "nie wolno mu być posłusznym ani synodowi, ani komitetowi, ani ministrowi, ani cesarzowi, ani Panu Bogu".

Służyli ogółowi, ale nie dążyli do zrównania. Tworzyli elity. Wiedzieli, że opinia publiczna może stać się "siłą konserwatywną" zagrażającą swobodzie jednostek. Podpowiadało im to doświadczenie faszyzmu i stalinizmu. Dlatego - według Ossowskiego - "podstawę społeczeństwa powinny stanowić niewielkie lokalne grupy zawodowe i spółdzielcze, o dużej autonomii, przejęte losami społeczeństwa jako całości". Tę postawę trudno dziś nazwać inaczej niż socjalistyczną, choć była w sprzeczności z panującym ustrojem. W pewien sposób "socjalistyczny", jeśli chodzi o stosunek do ludzi pracy, był nawet ks. Popiełuszko. Ten paradoks jest może najtrudniejszy dziś do pojęcia. Grochowska pozwala pojąć to, co jeszcze w latach 50. wyrazili w swoich dziennikach Dąbrowska w kraju i Gombrowicz na emigracji - że doświadczenie powojenne jakoś się Polsce opłaci. Gombrowicz mówił w 1956 r., że "gdyby nawet odszedł komunizm, zostawi ich czym innym, niż byli".

Ten paradoks wyraził się w postawie Jana Józefa Lipskiego, niezłomnego opozycjonisty PRL-u, animatora Klubu Krzywego Koła, inicjatora Listu 34, współtwórcy KOR-u, który po 1989 r. chciał reaktywować PPS. Nie rezygnował z poszukiwania "trzeciej drogi", niekapitalistycznej i nietotalitarnej. Odczuwał dotkliwy brak uczciwej socjaldemokracji.

Dejmek krzyczy: "Kretyni!"

Grochowska nie osądza ani nie upraszcza. Polityczne wybory swoich bohaterów ukazuje przez pryzmat szekspirowskiej tragedii - jak u Łomnickiego, który umiera podczas próby "Króla Leara". W tej roli chciał - mówi Antoni Libera - zawrzeć swoje doświadczenie, kiedy został z własnej woli członkiem KC i w konsekwencji "utracił wszystko. Twarz. Stanowisko rektora. Teatr. Kiedy skreślili go towarzysze, a Solidarność jeszcze nie rozgrzeszyła". Ale ich grzechy - Łomnickiego w latach 70., Korzeniewskiego w latach 50., Dejmka w stanie wojennym, gdy rzucił na szalę swój autorytet, sprzeciwiając się bojkotowi aktorskiemu - były rewersem wielkości. Pamiętam "Wyzwolenie" w inscenizacji Dejmka, z udziałem wypuszczonej z internowania Haliny Mikołajskiej. Na widowni panowała narodowa euforia - wbrew intencjom reżysera, który za Wyspiańskim ironicznie traktował polski mesjanizm - demobilizujące poczucie, że oto znów jesteśmy pod okupacją. Podczas manifestacyjnych braw Dejmek ze swojej loży reżyserskiej wołał: "Kretyni, kretyni!".

Od portretu Dejmka zacząłem czytać tę książkę. Pożegnałem tamtą Polskę jego "Uciechami staropolskimi" w 1981 r., tuż przed stanem wojennym. W finałowej scenie słońce było przykrywane czarną krepą, ale zaraz potem następował błazeński happy end: krotochwila o śmierci, którą chowano do trumny. Takiej komitywy, takiej rozmowy teatru z narodem później już nie zaznaliśmy. Jakbyśmy od czasu stanu wojennego żyli w kraju podzielonym, w którym kurczy się obszar wspólnoty tworzony przez inteligencję.

O teatrze Dejmka mówiono: "narodowy", Holoubka nazywano "narodowym" aktorem, ale pojęcie "narodowości" znaczyło co innego niż dziś. W PRL-u najszlachetniejsze wolnościowe inicjatywy wyrastały z postaw, które dziś łatwo zaatakować jako "niesłuszne". Słynne "Dziady" wystawiono na rocznicę rewolucji październikowej. Najgłębiej chrześcijański spektakl "Dialogus de Passione" reżyserował niewierzący Dejmek. Czołowym opozycjonistą w PRL-u był socjalista Lipski.

Życie, które ma cel

I jeszcze jeden paradoks: ci, którzy naprawdę "walczyli z komuną", nie wspominają PRL-u jako kraju nieciekawego, totalnie zniewolonego, przenikniętego beznadzieją. Lipski w czasach KOR-u, "po tym, jak milicja kolejny raz zamknęła go na 48 godzin", mówił do żony: "Mamy wspaniałe życie". Wspaniałe - bo miało cel. "Człowiek zaczynał rozumieć, że nie żyje dla siebie samego". Z tego samego powodu nowoczesna myśl chrześcijańska nigdy nie była w Polsce tak żywa jak w PRL-u - dzięki "Tygodnikowi Powszechnemu", "Znakowi", "Więzi", kręgom KIK-u. Trzeci krąg bohaterów Grochowskiej stanowią właśnie katolicy od Jerzego Turowicza, tworzący Kościół otwarty: tacy jak Józefa Hennelowa, jak ks. Adam Boniecki.

Nowe, uzupełnione wydanie książki Grochowskiej trafia w dobry moment. Na początku 2014 r. czyta się ją z myślą o przyszłości, trochę jak kiedyś "Rodowody niepokornych" Bohdana Cywińskiego. Tamta formacyjna książka o społecznikach, którzy wyrywali Polaków z marazmu po klęsce powstania styczniowego, na początku lat 70. pomagała wierzyć, że nie żyjemy w raz na zawsze wyznaczonych ramach, ani pod zaborami, ani w PRL-u. I że nie wystarczy czekać na wielką zmianę - ale można, jak pisał Miłosz, "wpływać na bieg lawiny". "Rodowody niepokornych" były lekturą ówczesnych młodych inteligentów. Gdzie dzisiaj, w demokracji, są te kamyki?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji