Artykuły

Pamiętajcie o Hanuszkiewiczu

- Teatr był jego miłością i fascynacją. Więcej - narkotykiem. Gdy odebrano mu ten nałóg - odciął się od świata, jakby nie chciał już w nim brać udziału - o Adamie Hanuszkiewiczu z Zofią Kucówną, Danielem Olbrychskim i Andrzejem Golimontem rozmawia Rafał Dajbor.

W grudniu 2013 r. zupełnie niezauważona minęła druga rocznica śmierci Adama Hanuszkiewicza. W czerwcu tego roku, gdyby żył, skończyłby 90 lat. Miesięcznik Stolica przypomina tę jedną z najwybitniejszych postaci powojennego polskiego teatru w nadziei, iż środowisko warszawskich scen, animatorów i włodarzy kultury zdąży do czerwca przygotować należyte upamiętnienie Artysty, który już u schyłku swojego życia, odsunięty od głównego nurtu wydarzeń artystycznych, odchodził w zapomnienie.

Miał w sobie coś z Pigmaliona

Z ZOFIĄ KUCÓWNĄ rozmawia Rafał Dajbor

Rafał Dajbor: Jakim człowiekiem był Adam Hanuszkiewicz?

Zofia Kucówna: - Obserwowanie Hanuszkiewicza, jego nieustannych poszukiwań siebie samego w sztuce było fascynującą przygodą. Zanim go nie poznałam, nie wiedziałam, że człowiek może tak się zmieniać. W życiu był trudny. Jedyną naprawdę ważną rzeczą, o którą się starał, walczył, był on sam w świecie sztuki. To był dla niego priorytet. Miał w sobie coś z Pigmaliona, chciał kreować zarówno siebie, jak i ludzi, którzy z nim pracowali. Przyjaźnił się z wybranymi, pojedynczymi osobami. Lubił mieć "dwór", ale nadmiernej bliskości z nim nie szukał.

Do jego gabinetu w teatrze zaglądała prof. Maria Janion, prof. Alina Witkowska i wiele innych sław nauki. Trochę żałuję, że nie interesowałam się bliżej, kto go odwiedza, z kim toczy zażarte dyskusje, ale z całą pewnością była to najwyższej próby elita intelektualna.

Grała Pani z Hanuszkiewiczem na scenie, oglądała go Pani jako widz...

- Jakim był aktorem? Warunki fizyczne predysponowały go do ról ludzi z wyższych sfer, a ponieważ posiadał także pewien pierwiastek demoniczności, więc sprawdzał się również w rolach negatywnych. Kreacje, które stworzył, były znakomite. Nie rozumiałam panującej wokół niego nieustannie atmosfery krytyki, drwin, braku akceptacji. Sądzę, że wiele było w tym zawiści. Powiem wprost - trudno jest ścierpieć kolegę, który ma 187 cm wzrostu, jest wybitnie przystojny i emanuje wielkopańskim stylem bycia. Raskolnikowa w "Zbrodni i karze" zagrał con amore, jako Don Juan był zjawiskowy - jeśli o mężczyźnie wypada tak powiedzieć. Koledzy z Comédie-Française, którzy w owym czasie byli na gościnnych występach w Teatrze Narodowym, przyszli do nas, do Powszechnego, zobaczyć Don Juana. Wyszli autentycznie poruszeni dwiema kreacjami - Lutkiewicza jako Sganarela i Hanuszkiewicza jako Don Juana. To, co mówili o tych dwóch rolach, wpisywało je w poczet kreacji na miarę historyczną, ale niechęć naszych kolegów nie pozwoliła, by tak się stało. Widziałam też jego Hamleta. Nie wiem, czy zaakceptowałam go całkowicie. W moim odczuciu Hamlet to postać młodzieńcza, niemalże chłopięca, a Hanuszkiewicz był już wtedy mężczyzną dojrzałym. Widziałam go też jako księcia Dymitra Niechludowa w "Zmartwychwstaniu" Tołstoja, gdzie grał ze swoją pierwszą żoną - Zofią Rysiówną. Oboje byli fenomenalni. Również w "Berenice" Racinea ona była zjawiskowa w roli tytułowej, on równy jej. Te wszystkie role nie zostały docenione i przyjęte przez warszawskie środowisko teatralne, owszem, co najwyżej łaskawie pochwalone. Być może to, że spektakle te powstały nie w Śródmieściu, lecz gdzieś za Wisłą, na Pradze miało znaczenie. Już nieraz moja ukochana Warszawa pokazała swoją nielubianą przeze mnie twarz "warszawki".

A jak pracowało się Pani z Hanuszkiewiczem reżyserem?

- Bardzo dobrze. Dlaczego? On wymagał na próbach stuprocentowego efektu. Ja nie umiem markować ani też opowiadać, jak ewentualnie zagram tę lub inną scenę. Ja lubię - źle lub dobrze - zagrać od pierwszej próby z takim zaangażowaniem jak na premierze. Największym moim problemem podczas prób byli partnerzy nie dający mi wszystkiego tego, co mieli zamiar potem zagrać, aktorzy markujący, mówiący zamiast całego monologu jedynie jego pierwsze i ostatnie zdania. U Hanuszkiewicza nie było mowy o czymś takim i dlatego lubiłam ten rodzaj pracy, bo był uczciwy wobec partnera i całego zespołu.

Szczytowy okres reżyserskiej twórczości Hanuszkiewicza to lata jego dyrekcji w Teatrze Powszechnym i pierwsze dziesięciolecie pracy w Teatrze Narodowym. Wystawił wtedy kanon polskiej literatury dramatycznej i wiele utworów z klasyki światowej. Najbardziej lubił te dramaty, gdzie o ich urodzie i scenicznej atrakcyjności decydował język, a zwłaszcza poezja. Jeśli chodzi o wymagania co do mówienia wierszem, to tu był nieubłagany. Sam robił to po mistrzowsku. Był też Pani dyrektorem.

- Dyrektorował spokojnie, mając przy boku Tadeusza Kaźmierskiego, doskonałego dyrektora administracyjnego. Kiedy z kimś pracował, miał kogoś w swoim zespole - nie dał na niego powiedzieć złego słowa. Ale miał jedną przywarę. Czasem wyróżniał kogoś, wykazywał wyraźną fascynację czyjąś osobowością i nawet nie krył tego. Gdy jednak uznał, że ową osobowość już odkrył - jego zainteresowanie natychmiast malało i robił wrażenie, że zaczyna się nudzić. To jednak była jego jedyna wada jako szefa zespołu aktorskiego. Miał aktorów, których cenił szczególnie. Uwielbiał Gustawa Lutkiewicza, szanował Mariusza Dmochowskiego, cenił wiekowego Juliusza Łuszczewskiego, lubił Tadzia Janczara, ale tak naprawdę bliski był mu każdy aktor z jego zespołu. Uwielbiał młodzież i umiał ją zdobywać, uwodzić, zjednywać. Jest wielu aktorów, którzy Hanuszkiewiczowi zawdzięczają bardzo wiele, by nie powiedzieć, że niemal wszystko. Należą do nich w moim odczuciu m.in. Anna Chodakowska, Bożena Dykiel, Wiktor Zborowski, Krzysztof Kolberger, który zasłynął jako znakomity interpretator poezji, a który owe umiejętności w lwiej części zawdzięczał "szkole", jaką przeszedł w teatrze Hanuszkiewicza. Wreszcie Daniel Olbrychski - przez Wajdę "wychowany" na znakomitego aktora filmowego, a przez Hanuszkiewicza właśnie na aktora teatralnego. Ja również wiele zawdzięczam Hanuszkiewiczowi.

Teatr był jego miłością i fascynacją. Więcej - narkotykiem. Gdy odebrano mu ten nałóg - odciął się od świata, jakby nie chciał już w nim brać udziału.

Zofia Kucówna - aktorka, pedagog, pisarka. W 1955 r. ukończyła krakowską PWST. Aktorka teatrów: Bagatela w Krakowie, im. Juliusza Osterwy w Lublinie, Powszechnego, Ateneum, Narodowego i Współczesnego w Warszawie. Grała m.in. Sonię w "Zbrodni i karze", Dianę w "Fantazym", Laurę w "Kordianie", a także Pannę Młodą i Gospodynię w kolejnych premierach "Wesela" reżyserowanych przez Adama Hanuszkiewicza. Ma w dorobku liczne role w filmach i przedstawieniach Teatru Telewizji i Teatru Polskiego Radia

***

Odkrył dla nas Norwida

Z DANIELEM OLBRYCHSKIM rozmawia Rafał Dajbor

Rafał Dajbor: Jakie miejsce zajmuje Adam Hanuszkiewicz w polskim teatrze jako twórca inscenizacji klasyki literatury?

Daniel Olbrychski: - Takiego twórcy przedstawień opartych na klasyce polskiej, a także światowej nie było wcześniej w dziejach polskiego teatru. Jestem pewien, że historia w końcu przyzna należne mu miejsce. Faktem jest bowiem, że recenzenci nie zawsze go głaskali, ale przecież nawet te recenzje, w których go krytykowano, nie umniejszały jego znaczenia. Na czym Pana zdaniem polegało nowatorstwo Adama Hanuszkiewicza jako reżysera? - Był mistrzem zarówno w samym odczytaniu tekstu, jak i w nadaniu formy teatralnej utworom kompletnie niescenicznym, jak w wypadku poezji Norwida czy Słowackiego. Pamiętam, jak Jack Lang, minister kultury Francji, opowiadał mi, że był olśniony formą teatralną "Beniowskiego", choć przecież nie rozumiał ani słowa. Podobnie było z publicznością rosyjską. Na tournée po Związku Radzieckim wzięliśmy "Hamleta", "Trzy siostry" i "Beniowskiego" i nie wiem, czy to właśnie nie "Beniowski" nie wywołał największego entuzjazmu. Oczywiście publiczność miała na uszach słuchawki z tłumaczeniem i to autorstwa znakomitych rosyjskich poetów. Widziałem jednak ze sceny, jak ludzie na widowni, jeden po drugim, zdejmowali te słuchawki. Uznali, że nie są im one potrzebne, tak bardzo chcieli obcować z polską mową. Czuli, że mają do czynienia z inscenizatorem, który wprowadził ich w niesamowity, bajeczny świat polskiej poezji. Śmiem powiedzieć, że nie było w historii europejskiego teatru nikogo, kto z taką łatwością jak Hanuszkiewicz przechodziłby z jednej teatralnej formy do drugiej, kto nie bałby się nadawać różnych form Szekspirowi, Czechowowi czy właśnie tak niescenicznym utworom jak poezja Norwida. Tak jak Zenon Przesmycki odkrył Norwida literacko - tak Hanuszkiewicz odkrył go teatralnie i uczynił tego ponoć trudnego w rozumieniu twórcę "poetą pokolenia". Na te przedstawienia ściągała młodzież z całej Polski, do teatru Adama Hanuszkiewicza przyjeżdżały "na Norwida" pełne pociągi.

Hanuszkiewicz często sięgał też po utwory Fredry.

- Hanuszkiewicz miał do Fredry najwspanialszy klucz, bo był reżyserem wyczulonym jak nikt na poezję, na wiersz. A muzyka wiersza wyznacza sposób grania sztuk fredrowskich. Jeśli się nie powie bezbłędnie frazy, nie postawi kropki, gdzie trzeba, nie weźmie oddechu, gdzie należy - to nic z tego nie będzie. Ponadto grając Fredrę, nie wystarczy wierszem mówić -trzeba też wierszem chodzić, poruszać się w rytmie poezji, a to nie każdy aktor sam z siebie potrafi, nie każdy ma do tego ucho, poczucie rytmu. A Hanuszkiewicz umiał to jednak z każdego właściwie aktora wydobyć!

A jak oceniał Pan słynne inscenizacyjne pomysły Adama Hanuszkiewicza, które nieraz ściągały na niego krytykę? Mam na myśli Kordiana na drabinie czy postacie z "Balladyny" na hondach.

- Oczywiste jest, że gdy wystawiamy "Kordiana", to nie budujemy na scenie góry, a nawet jeśli, to nie będzie to prawdziwa góra. Kordian ma po prostu stać trochę wyżej. To było tak, że na próbie Adam poprosił, by Andrzej Nardelli wszedł na dwuskrzydłową drabinę, po to, by znalazł się wyżej, by miał poczucie, że nie jest mu łatwo utrzymać równowagę. I nagle stwierdził: "O, to jest dobre"! I było - był to bardzo wyrazisty i atrakcyjny dla widowni efekt sceniczny. A co do "Balladyny" - jak mieliby się znaleźć na scenie Chochlik i Skierka? Oczywiście mogli fruwać na motolotniach, ale motolotnia w teatrze raczej nie miałaby racji bytu. Trzeba było jakoś pokazać, że te postacie są z innego świata niż realni bohaterowie. Wjazd Chochlika i Skierki na hondach był podwójnie ciekawy - po pierwsze, można było zobaczyć te japońskie motocykle, rzadkie i atrakcyjne w siermiężnym komunizmie, po drugie, był to znakomity efekt teatralny - oto przyjechali jacyś kosmici, Marsjanie, jakieś stwory z innego świata! Myślę, że sam Słowacki nie miałby nic przeciwko temu, zwłaszcza że dla niego motocykl byłby rzeczywiście czymś na kształt pojazdu marsjańskie-go. Na koniec powiem tak: wszyscy autorzy, za których brał się jako reżyser Adam Hanuszkiewicz, a byli to Czechow, Słowacki, Mickiewicz, Fredro, na pewno chętnie napiliby się wina i zjedli smaczną kolację właśnie z Hanuszkiewiczem, a nie z recenzentami, którzy jego inscenizacje uznawali za obrazoburcze. Wszyscy ci autorzy mieli bowiem wielkie poczucie humoru i poczucie formy teatralnej, którą jak nikt rozumiał właśnie Adam Hanuszkiewicz.

Daniel Olbrychski - aktor teatralny i filmowy. Światową sławę przyniosła mu współpraca z Andrzejem Wajdą, u którego wystąpił w 12 filmach, w tym w nominowanych do Oscara "Ziemi obiecanej" i "Pannach z Wilka". Grał w filmach polskich, rosyjskich, węgierskich, niemieckich, francuskich, włoskich, jugosłowiańskich, brytyjskich, irlandzkich i amerykańskich. Jako aktor teatralny związany był przede wszystkim z teatrem Adama Hanuszkiewicza, który powierzył mu m.in. tytułowe role w "Hamlecie" i "Beniowskim", a także rolę Stańczyka w "Weselu".

***

20 lat wokół Hana

Mógłbym powiedzieć, że miałem zaszczyt być obdarzony przez Adama przyjaźnią - mówi ANDRZEJ GOLIMONT. -I to byłaby prawda - choć wielu osobom przyjaźń ludzi, których różni prawie pół wieku w metryce, nie mieści się w głowie

Mógłbym też powiedzieć, że zdarzało mi się być jego współpracownikiem, ale tak naprawdę, on zawsze tworzył sam, a my byliśmy mu co najwyżej potrzebni jako swoiści giermkowie, których zadaniem było wykonywanie drobnych, nieskomplikowanych czynności. Kazimiera Iłłakowiczówna, przez dziewięć lat pełniąca funkcję sekretarza Józefa Piłsudskiego, określiła swoje relacje z marszałkiem jako "ścieżkę obok drogi". Zachowując proporcje, mógłbym się pod tym podpisać.

Najmilej wspominam czas Adamowego "letniego tworzenia". Przez lata wyjeżdżaliśmy do pałacu w Osiekach lub ośrodka w Dadaju. Bez żon, za to z psami i walizami książek. Po śniadaniu był "czas gazet". Potem "czas pracy". Po późnym obiedzie "czas mówienia". Adam kochał mówić. I umiał to robić. Ale - wbrew obiegowej opinii - potrafił także słuchać.

Na temat teatru Hanuszkiewicza napisano kilkadziesiąt prac magisterskich i kilka doktoratów. Gdybym odrębność tego teatru miał określić jednym zdaniem, to powiedziałbym, że to do końca był teatr... dziecka. Świeży i eksperymentujący. Niebojący się łamania stereotypów, szukania w tekście tego, czego inni do tej pory nie zauważyli. Przez te z górą 20 lat orbitowania wokół Hana miałem okazję obserwowania, jak te same przedstawienia przyjmowała różna publiczność. I różna krytyka. Jeśli chodzi o aktorów, to miał doskonałe oko i rzadko się mylił. Wystarczy spojrzeć na listę tych, którzy "u Hanuszkiewicza" debiutowali lub dostawali pierwsze poważne role. Potrafił przy tym dostrzec talent u osób do tej pory niezauważanych. Wszyscy pamiętają o Olbrychskim czy Jungowskiej. Ale należałoby też wspomnieć o Robercie Kudelskim, zwłaszcza w roli Romea, czy ściągniętej do Warszawy przez Hana Grażynie Zielińskiej. A genialna Edyta Torhan? A olsztyńska aktorka Wiesława Niemaszek? Można tak wymieniać w nieskończoność.

Naturalnie rozmawialiśmy z Adamem też o jego śmierci. Nie bał się o tym mówić. I zawsze gdy dochodziło do tematu pogrzebu - pół żartem pół serio - zaznaczał: "Tylko dopilnuj, żeby nie próbowali przemawiać nad moim grobem". Tu czasem dodawał nawet kilka nazwisk.

Jestem dość często na Powązkach i nie zdarzyło się, by na grobie Hanuszkiewicza nie paliły się znicze, nie leżały świeże kwiaty, nie stali ludzie. Pamiętają go i jako aktora, i jako reżysera. Wystawy, spotkania odbywają się regularnie, ale - jak to zwykle i z nim bywało - poza Warszawą. Wspaniały wieczór przygotował Marek Mokrowiecki w płockim teatrze, wystawę i wieczór wspomnień - teatr w Opolu. Adam doczekał się też pierwszej ulicy swojego imienia - w Łodzi. Staramy się z Magdą Cwenówną [żoną artysty] uporządkować jego archiwum, uratować nagrane na VHS próby i premiery. Mam nadzieję, że lada chwila uda się uruchomić poświęconą Hanuszkiewiczowi stronę internetową.

Notował Rafał Dajbor

Andrzej Golimont - dziennikarz, autor książek (m.in. "Generałowie bezpieki"), radny Warszawy, przyjaciel i współpracownik Adama Hanuszkiewicza.

***

Na zdjęciu: Adam Hanuszkiewicz, rok 2005.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji