Artykuły

Z "Raptularza"

Raptularz, Londyn/Warszawa 2004. Tom l, s. 229-232.Pierwodruk: "Teatr" 1993, nr 3.

31 V 1967. O 2035 przychodzi Konrad Swinarski. Ma przeczytać szkic o swojej inscenizacji "Nie-Boskiej komedii", jaki napisałem.

Dziękuję mu za fatygę. Dotychczas nie znaliśmy się, więc chciałem pójść do niego, ale on sam zadecydował, że przyjdzie do mnie.

Pokrótce orientuję go w moich zamierzeniach. U nas krytycy teatralni najchętniej piszą o sobie, swoich upodobaniach, refleksjach i poglądach. Ja bym chciał pisać o tym, co jest na scenie: jak wyglądają dekoracje, jak są ubrani aktorzy, jak mówią, jakiego charakteru jest muzyka. Przecież z tego właśnie wynika ogólna wymowa przedstawienia, łącznie z "koncepcją", tak chętnie roztrząsaną. Więc póki się przedstawienia nie opisze, czytelnik nie może sprawdzić, czy uwagi na temat "koncepcji" mają jakiekolwiek uzasadnienie, czy recenzent nie zmyśla.

Podaję przykłady zmyśleń dotyczących "Nie-Boskiej komedii" w jego inscenizacji. Swinarski śmieje się. Czytał recenzje, ale nie zauważył tych dowolności. Tak to bywa - mówię - gdy recenzent nawet nie próbuje Przedstawienia opisać.

Recenzja, w której wychodzi się od opisu, ma u nas swoje tradycje. Ma także swoich mistrzów. Ma nawet program, od czasu do czasu odnawiany, na użytek mojego pokolenia sformułowany przez Puzynę w artykule "Bardzo wiele postulatów". W praktyce każdy jednak realizuje ten program na swój sposób. Jeśli o mnie chodzi, staram się przede wszystkim kontrolować moją pamięć i moją wyobraźnię. Robię sobie podczas przedstawienia rysunki i notatki, oglądam przedstawienie po kilka razy, wchodzę na scenę, żeby się zorientować, jak rozmieszczone są dekoracje. Mimo to zawsze się przekonuję, że w moich tekstach są jakieś pomyłki, że coś przekręciłem. Dlatego zawsze proszę, żeby inscenizator skontrolował to, co piszę. Nazywam to żartobliwie autoryzacją. Mam już tak autoryzowane szkice o inscenizacjach Korzeniewskiego, Skuszanki, Krasowskiego, Grotowskiego. O taką samą autoryzację proszę teraz jego, Swinarskiego.

Uprzedzam go, że mój szkic nie jest bezkrytyczny. Widziałem jego inscenizację trzy razy: w Krakowie w Starym Teatrze (14 stycznia 1966), w Warszawie w Powszechnym (8 czerwca 1966) i ostatnio we Wrocławiu w Polskim (15 maja 1967). Za każdym razem, póki siedziałem na widowni, byłem zupełnie pochłonięty przedstawieniem. Ale w domu nasuwały mi się rozmaite wątpliwości.

Swinarski uśmiecha się dobrodusznie i bierze się do czytania, popijając cherry, którą zagryzamy grzankami. Wyłapuje trzy pomyłki. 1° U Krasińskiego chrzest odbywa się w domu, ale ślub w kościele. (Ja napisałem, że u Krasińskiego jedno i drugie dzieje się w domu.) 2° Tekst w inscenizacji Swinarskiego wcale nie jest "radykalnie okrojony" (jak napisałem). Z egzemplarza inscenizator wykreślił jakieś trzy strony maszynopisu, a więc nie tak dużo. 3° Diabeł-Przechrzta mówi "Aj waj, wszystko za wolność ludu" (ja napisałem "ludów"".

Reszta - stwierdza Swinarski, jakby zdziwiony - zgadza się. To jest dobry opis. Jest w nim - dodaje po chwili zastanowienia - jakaś perwersja prostoty.

Przyjmuję to, oczywiście, jako wyszukany komplement.

W sprawie formuły, w jaką ująłem Pankracego w jego inscenizacji ("skrzyżowanie Szeli z Towiańskim"), mówi, że on sam nie myślał o Towiańskim. Chodziło mu o dialektyczne połączenie dwóch pierwiastków, "Zbawienia" i "Socjalizmu", co w sumie daje "Zbawienie przez Socjalizm". Ale dodaje, że moja formuła (jako formuła widza) odpowiada mu, bo chwyta dialektyczny charakter tej kreacji, na czym mu najbardziej zależy.

W najważniejszej sprawie, a więc w sprawie naczelnej formuły, w jaką ująłem jego inscenizację (na scenie dramat Krasińskiego, za sceną sam Krasiński, który swemu własnemu dziełu nadaje koloryt swego osobistego doświadczenia, swoich uczuć i swoich myśli), przyznaje mi rację. Mówi, że o to mu chodziło i że w jego własnym odczuciu tak jest w tej inscenizacji. Prostuje tylko szczegół (prawda, że ważny). Ja napisałem, że ten Krasiński, który stoi za sceną, to przypuszczalnie Krasiński z listów. "W rzeczywistości - mówi Swinarski - to jest Krasiński z "Traktatu o Trójcy św.", bo ja na niego patrzałem przede wszystkim przez pryzmat "Traktatu o Trójcy św."

Budzi to we mnie trochę wątpliwości. Na podstawie "Traktatu o Trójcy św." trudno by sobie wyobrazić takiego Krasińskiego, jaki się tu objawia. Oświadczam jednak, że spróbuję to jeszcze przemyśleć.

- Tu mnie pan dotknął - mówi Swinarski jeszcze w trakcie lektury, po przeczytaniu moich uwag na temat roli Wałczewskiego. Napisałem, że to słaba rola, i rzuciłem pytanie, czy nie ma w tym winy reżysera, czy Swinarski nie jest lepszym inscenizatorem niż reżyserem.

- Lekceważę inscenizację - mówi Swinarski - cenię reżyserię. Pewne rzeczy, na przykład ostatnio "Pokojówki" Geneta, specjalnie po to robiłem, żeby dowieść sobie i innym, że potrafię reżyserować.

- Domyślam się tego - odpowiadam. - Wszyscy boleśnie to odczuwacie, kiedy wam wytknąć niedostatki reżyserii. Dobrze wiecie, że waszą fachowość właśnie po tym się poznaje, jak ktoś reżyseruje, jak prowadzi aktorów. - Lojalnie stwierdzam, że po obejrzeniu "Woyzecka" można było zmienić zdanie na temat reżyserskich umiejętności Swinarskiego, bo to jest przedstawienie dobrze wyreżyserowane. Ale moje szkice o reżyserach są datowane. Ten o "Nie-Boskiej komedii" powstał przed premierą "Woyzecka". Wtedy wszyscy zadawali sobie pytanie, które zarejestrowałem, i sądzę, że powinienem je zostawić.

Na twarzy Swinarskiego znów pojawia się uśmiech, w którym jest jakaś dobroduszna rezygnacja.

Przechodzimy do mego głównego zarzutu. "Czy w moim przedstawieniu jest odcień makabrycznej zabawy" - zastanawia się Swinarski, czytając mój tekst. Potem śmieje się bezgłośnie i cicho mówi, że może mam rację. "To pewno wynika z mego stosunku do teatru."

Domyślam się zresztą, że nie to zdanie w mym tekście najmocniej go ukłuło, lecz następne: "Jest to modna zabawa, ale akurat od Swinarskiego oczekiwalibyśmy czegoś więcej". Najprawdopodobniej do żywego dojadło mu słowo "modna". Już po jego przedstawieniach to miarkowałem, a teraz jeszcze lepiej to widzę, że mam przed sobą niepospolitą indywidualność, która gardzi modą. Ten człowiek potrafi iść pod prąd, co budzi dla niego instynktowną sympatię...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji