Artykuły

W teatrze urodzona

Paulina Holtz - Agnieszka z "Klanu", córka znanej aktorki Joanny Zółkowskiej i filmowca Witolda Holtza ostatnio szokowała (i zachwycała) nagim biustem w "Playboyu". VIVIE! mówi o łamaniu tabu, jak traktuje facetów i dlaczego ojciec proponował jej marihuanę.

Krystyna Pytlakowska: - Dlaczego zgodziła się Pani na sesję dla "Playboya"?

Paulina Holtz: - Jeśli powiem, że dla idei, to skłamię. Szczerze mówiąc, dla pieniędzy.

- Lubi Pani pokazywać swoje ciało?

- Dla mnie taka sesja niewiele ma wspólnego z pokazywaniem ciała. Pokazują je modelki w kostiumach kąpielowych na wybiegu. Nie mają wpływu na to, jak wtedy wyglądają. Ja byłam zabezpieczona. Światłami, komputerami, kostiumem, makijażem. To było jak malowanie obrazu.

- Ale dla czytelnika liczy się przede wszystkim, jaki Paulina Holtz ma biust.

- Może przyjść do Teatru Powszechnego zobaczyć mnie, na żywca, bo w "Białym małżeństwie" biegam półnago. Nie ma co tego "Playboya" demonizować, nie były to zdjęcia do "Hustlera", z tyłkiem na wierzchu. Uważam, że są w dobrym stylu.

- To prawda, są piękne. Miała Pani dylemat, czy się zgodzić?

- Właściwie nie. Chciałam pokazać się zupełnie inaczej. Bo ciągle funkcjonuję jako zapięta pod szyję Agnieszka z "Klanu".

- Podobno mama była przeciwna?

- Mamy zawsze są przeciwne. Ostatnio sama zastanawiałam się, jaka ja będę, mając dziecko w tym wieku. I nie mogę sobie tego wyobrazić. Bo większość tabu i zakazów zostało już złamane. Ale jasne, że Joasia się denerwowała. Uspokoiła się, gdy zobaczyła zdjęcia.

- Co Pani robi, gdy mama się nie zgadza?

- Proszę pani, ja mam 27 lat. Jestem za dorosła na mówienie mi, co mogę, a czego nie.

- Dla żadnej matki dziecko nie jest dość dorosłe, by podejmować decyzje.

- Moja mama nie wpływa na moje decyzje. Czasem tylko próbuje namówić mnie, żebym zwróciła uwagę na obie strony medalu.

- Jak to jest widzieć siebie nago na ulicznych billboardach?

- Widzę siebie nago codziennie w lustrze.

- W najkorzystniejszej pozycji?

- Na ogół oglądam siebie w niekorzystnej.

- Jest Pani masochistką?

- Nie, chcę zmusić się do odstawienia słodyczy.

- Nie powie mi Pani, że ma skłonności do anoreksji?

- Bo nie mam, jestem zdrowa jak byk. Bulimii też nie mam. Ani załamań. Depresji czy czegoś w tym rodzaju. Nie miewam też skłonności samobójczych. Nie palę. Nie biorę. Wszystko jest ze mną w porządku.

- Może kocha Pani inaczej? Na tych zdjęciach występuje Pani z kobietą.

- To moja długoletnia przyjaciółka. Przyznam się, że to ja wpadłam na pomysł, żeby wystąpić razem z nią. Wzorowałam się na zdjęciach Madonny pisma "Rolling Stones". Ale nie jestem lesbijką. Prawdopodobnie gdybym nią była, powiedziałabym o tym wprost. Albo w życiu nie zrobiłabym sobie takich zdjęć, żeby nie musieć się tłumaczyć. Opowiedziałam w tej sesji historię kobiety, która nie do końca jest mną.

- Dużo Pani zarobiła?

- Nie mogę powiedzieć, ile. Urządzam mieszkanie, pieniądze mi się przydadzą.

- Mówiła Pani o łamaniu tabu. A Pani łamała jakieś zakazy?

- Do pewnego czasu nieustannie. Byłam dzieckiem dość samodzielnym.

- Chociaż jedynaczką.

- Może właśnie dlatego. Choć nie miałam powodów do buntu, przeszłam ten okres burzliwie. I wcześnie, bo w liceum. Niektórzy czekają z buntem do studiów, kiedy są już "starymi dziadami" i powinni się zająć nauką. Moje szaleństwa zaczęły się, kiedy miałam 16 lat.

- Jak wygląda bunt 16-latki?

- Piłam wódkę, paliłam papierosy. Odhaczyłam swoje i już. Kiedy miałam lat 17, przestałam pić czystą wódkę i nigdy więcej po nią nie sięgnęłam.

- Narkotyków też Pani próbowała?

- Jeżeli marihuana jest narkotykiem. .. Pamiętam swoją rozmowę z tatą - zszokowała pół autobusu, którym akurat jechaliśmy. Tata powiedział: "Dziecko, jeśli chcesz palić trawę, proszę bardzo, ale ze mną. Ja załatwię towar, a nie ty. Będzie wiadomo, że jest czysty, bez trujących dodatków. Zdarza się tak, że można mieć uczulenie, dostać zapaści, paranoi, wpaść pod samochód czy cokolwiek. Bardzo cię więc proszę, żebyś zrobiła to przy mnie". Nie skorzystałam z tej okazji, ponieważ przestało mnie to pociągać.

- Straciło smak zakazanego owocu?

- To też. Potem zapaliłam raz czy dwa jakieś śmiesznie małe ilości. I stwierdziłam, że to nie dla mnie. Nie lubię tracić kontroli nad sobą. A swoją drogą, gdybym usłyszała, że czegoś mi się zabrania, pewnie zaraz wypaliłabym całą fifkę.

- Przekora? Dziś już nie.

- Jest Pani związana bardziej z ojcem niż z mamą?

- Jestem ukochaną córeczką tatusia, ale mamy także. Zawsze byłam rozpieszczana.

- Tym bardziej więc musiała Pani przeżyć rozwód rodziców?

- Rodzice rozstali się przykładowo, jak w każdym dobrym poradniku. Powiedzieli, że są dorośli, mają swoje życie, ale będą mnie kochać jak dotąd. Tyle że nie będą już mieszkać razem. Zniosłam więc to bezboleśnie. Byłam już zresztą na tyle duża, żeby sobie z tym poradzić.

- Ile miała Pani lat?

- Trzynaście. I rozwód rodziców naprawdę nic w moim życiu nie zmienił. A wkrótce potem poszłam do liceum i miałam już swoje sprawy. Poza tym byłam nastolatką dojrzalszą niż moi rówieśnicy. Może dlatego, że jako dziecko ciągle przebywałam w świecie dorosłych. Kiedy więc mama zabrała mnie na spacer i wyjaśniła, dlaczego się rozstają, uszanowałam ich decyzję.

- Wróćmy jednak do szoków. Jaki był następny, skoro już robimy taką listę?

- Hmm... Jakoś nie chciało mi się chodzić do szkoły. To się zaczęło od pierwszej klasy licealnej. Zmieniłam trzy licea. W drugim miałam największą w całej szkole liczbę nieusprawiedliwionych godzin. Postanowiłam więc nie zdawać matury. Powiedziałam mamie, że matura nie jest mi potrzebna. Zdam ją kiedy indziej.

- Miała Pani wtedy na siebie jakiś inny pomysł?

- Chciałam iść do pracy albo wyjechać i zrobić maturę w Sorbonie (szkoła wieczorowa dla trudnej młodzieży - red.), za dwa lata. I sobie trochę pożyć. Dzięki Bogu, nie doszło do tego. W czwartej klasie zmądrzałam. Matura to jak choroba, trzeba ją przejść i zapomnieć.

- Mama nie miała z Panią łatwo. Myślę, że nie najłatwiej, ale była

dzielna. Teraz to doceniam.

- Obie macie żywy temperament. Kłócicie się?

- Bardzo rzadko. Tak naprawdę kłóciłyśmy się w okresie mojego buntu.

- A Pani miłości - pierwsze, drugie, trzecie?

- Mama szybko nauczyła się nie mówić źle o moich chłopakach, dopóki nimi byli. I że potem można mówić o nich, co się chce. Obie dostosowujemy się do siebie nieustannie. Staram się zrozumieć jej słabości, ona moje - i jest dobrze.

- Nie chciała Pani być aktorką.

- Studiowałam etnologię, antropologię i dziennikarstwo. Byłam wychowana w teatrze. Nie stanowił on dla mnie magicznego magnesu. Zawód jak każdy inny.

- Nie chciała Pani zostać córką swojej matki?

- Nie zastanawiałam się nad tym. Moim problemem był raczej strach przed ośmieszeniem się. Jako dziecko okropnie nie lubiłam, jak się ze mnie śmiano.

- A śmiano się?

- Ktoś się do mnie uśmiechał, a ja tupałam nogami i wrzeszczałam. Nie lubiłam też oglądać mojej mamy w komediach. Płakałam, że ludzie śmieją się z mamy. Nie znosiłam też być oceniana.

- A oglądana?

- Och, lubiłam być w centrum uwagi. Zawsze byłam oglądana. Ale bez elementu oceny. Do tej pory nie przepadam za próbami w teatrze.

- A castingi?

- To też nie jest moje ulubione zajęcie. Nie wypadam na nich najlepiej.

- Boi się Pani rywalizacji?

- Nie, nie, w ogóle mnie nie interesuje, czy ktoś wypadł lepiej niż ja, czy gorzej. Nie pochylam się nad każdą porażką. Nie przejmuję się nimi. Wiadomo, że po porażce przychodzi sukces, potem znów porażka i tak się to kręci.

- Co jest porażką?

- Dużo rzeczy. Zawodowych i prywatnych.

- Rozstania? Pani mama twierdzi, że rzuca się Pani w związki cała, tonąc w nich po uszy.

- Jestem długodystansowcem. Trochę tych związków było, ale nie tak dużo. Moje koleżanki co tydzień potrafiły zmieniać facetów. Ja - nie. I dlatego, jak następowała zmiana, wszyscy ją zauważali. A zakochuję się rzeczywiście na zabój. Na pół gwizdka - to nie dla mnie.

- Mówi się, że właśnie rozstała się Pani ze swoim ostatnim partnerem - Tomkiem?

- On studiuje w Stanach. Będzie tam półtora roku. Trudna próba dla miłości. Rozłąka zawsze jest próbą. No cóż, nam się nie udało. Ale na pocieszenie dla tych, którzy są w podobnej sytuacji, ja naprawdę szczerze wierzę w to, że jeśli ludzie są sobie pisani, nawet rozłąka im nie zaszkodzi.

- Wracając do porażek - zawodowych nie miała chyba Pani dotąd?

- Mało jeszcze zrobiłam, więc nie było okazji.

- Widziałam Panią w "Teorbanie" na scenie Teatru Prezentacje. Jest tam Pani bardzo dobra.

- Bardzo się cieszę, że mówi pani mi to dzisiaj, bo wieczorem mam oficjalną premierę i mam pietra.

- Przed każdą premierą czuje Pani lęk?

- Nie zawsze, ale teraz się boję. Pierwszy raz w życiu zagrałam w monodramie. I zrobiłam to nieświadomie. Gdyby ktoś mi powiedział: "Mam dla ciebie monodram", odparłabym, że nie ma mowy, jestem niedoświadczona, nie dam rady. Nie skupię uwagi ludzi na sobie tak długo. Wzięto mnie podstępem, bo są tam jeszcze cztery niewielkie role.

- Korzysta Pani z tego, że jest córką Joanny Żółkowskiej?

- Ciekawe, w jaki sposób?

- Egzamin do szkoły teatralnej, angaż w teatrze?

- W szkole prześwietlano mnie dokładniej niż innych. Zdałam tam, już mając rolę w "Klanie". A teatr? Może miałam o tyle łatwiej, że właściwie mieszkałam w tym teatrze od urodzenia, a nawet jeszcze w życiu płodowym.

- Mogła się Pani odciąć i pójść do innego teatru.

- Ale zdałam sobie sprawę, że repertuarowo i emocjonalnie ten właśnie mi odpowiada.

- Nie obawiała się Pani oceny mamy? Jej recenzji?

- Mama zawsze mnie wspiera. Jedyne, co ją stresuje, kiedy gram, to czy nie jest mi zimno albo czy mnie nie boli, jak padam. Patrzy na mnie jak matka. Nie jest w stanie spojrzeć na mnie jak na aktorkę. Przesadzam trochę oczywiście, bo daje mi też bardzo cenne rady.

- Gdy gracie razem, spieracie się? Nie. Moja mama nie jest matką

z "Teorbanu". Nie dzwoni do mnie 128 razy dziennie. Dzwoni rzadziej. Około 100 razy...

- Wyprowadziła się Pani z domu, mając 22 lata. Mama nie uznała, że to za wcześnie?

- Ona miała 18, kiedy zapakowała walizkę. Uważała, że przychodzi moment, kiedy trzeba pójść na swoje. Oczywiście było jej przykro. Ale dla mnie to nie była trudna decyzja. I nawet nie chodziło o wolność, bo miałam jej dostatecznie dużo. Jasne, że nie sprowadzałam chłopaków na noc, jeśli już, to sypiałam u chłopaka. Po prostu chciałam sprawdzić się na swoim. Ale jeszcze dwie noce spałam u mamy, bo bałam się trochę pustego mieszkania. Dopiero kiedy mój ówczesny chłopak wrócił do Warszawy, przespaliśmy tam pierwszą noc.

- Czego się Pani bała?

- Nieznanego wnętrza i może trochę duchów. Wierzę, że one są, ale niekoniecznie mam ochotę się z nimi spotykać. A w ogóle to lubię zajmować się domem. Marlena Dietrich mawiała, że dobrze jest czasem wyszorować schody.

- Dla zdrowia psychicznego?

- Kiedy się żyje w świecie takiej ułudy, jak popularność, żeby się w głowie nie przewróciło, trzeba czasem się pochylić i wyszorować podłogę. Ostatnio w nocy przesuwałam meble, kanapę, która waży 120 kilogramów. To daje mi siłę, czuję w sobie taki nerw. Nie lubię być za bardzo wyciszona. Boję się, że się już nie obudzę. Mam chyba dużo energii. I lubię adrenalinę.

- Jak się ma do adrenaliny monogamia? Skoro jest Pani długodystansowcem w miłości?

- Jedno nie ma z drugim nic wspólnego. Adrenalina nie powoduje u mnie nimfomanii ani wybujałych potrzeb erotycznych. Najlepiej trzymać się jednego faceta i, korzystając z dobrych rad taty, nie wchrzaniać się w jego interesy.

- Dużo aktorów zaczyna właśnie prowadzić własne biznesy. Pani nie miała takich pomysłów?

- Mam różne pomysły. Mogłabym robić różne rzeczy. Myślałam nawet o założeniu agencji aktorskiej. Mogłabym też tresować psy do filmów. Mam psa, kocham psy. Ale najważniejsze, że żyję w zgodzie ze sobą i czasem. Nie oglądam się, patrzę przed siebie. Jeśli w którymś momencie życia przestanę grać, rzucę się w coś innego.

- A stabilizacja? Nie tęskni Pani za nią?

- Nie, jeśli pyta pani o dziecko. Jeszcze nie. Na razie chciałam psa.

- Akceptuje Pani siebie?

- Na ogół tak. Nie lubię tylko w sobie takiego rozedrgania. Bywam gwałtowna, a nie każdy to dobrze znosi. Mówię szybko, myślę szybko, działam szybko. Staram się z tym walczyć. Teraz właśnie mam czas dla siebie, żeby się nad sobą zastanowić, pomyśleć, jaką iść drogą.

- Czego Pani dowiedziała się podczas tych rozmyślań?

- Między innymi, że nie należy facetowi mówić: "Napraw", a potem naprawiać samej. Do tej pory wyręczałam, wyrywałam, zabierałam, wyręczałam. We wszystkim. Teraz dużo zrozumiałam i powiedziałam sobie: "Stop. Od dzisiaj tego nie robisz".

- Nie powinna więc Pani przesuwać tej kanapy.

- No tak, ale pomóc mi tylko mógł pies. A na tyle go jeszcze nie wytresowałam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji