Artykuły

Remanent potrzeb kulturalnych

Kiedy przeglądam listę życzeń, jaką w ramach tego cyklu spisałam przed niespełna rokiem, okazuje się, że większość z nich mogłabym i dziś z tej okazji powtórzyć. I może powinnam uznać to za znak i powstrzymać się przed wypowiadaniem na głos kolejnych - by ich spełnienia nie zapeszyć. Bo na nic zdało się ostrzenie zębów na upływający właśnie rok - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Nawet gdyby istniał gdzieś w naszym mieście idealny sklep, spełniający wszelkie kulturalne potrzeby, przed ladą poczułabym się niemal jak ów klient ze słynnego skeczu z programu "Z tyłu sklepu" Bohdana Smolenia i Zenona Laskowika, który na każde pytanie dostawał niezmienną odpowiedź: "Nie ma". Niemal, bo choć nie wyszłabym stamtąd z pustymi rękami, to zakupy okazałyby się dużo skromniejsze od planowanych - dostałabym "Zaćmienie" Agnieszki Wolny-Hamkało, "Świetne sowy" Filipa Zawady i garść biletów na teatralne spektakle, niekoniecznie te, które wcześniej planowałam.

"Nie ma" - musiałby odpowiedzieć sprzedawca pytany o nową płytę Janerki, a na próby dociskania ("A kiedy będzie?") wzruszyłby tylko ramionami, wznosząc wymownie oczy do nieba. I mogłabym go zrozumieć, bo choć jeszcze przed rokiem wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to niemal pewne - że już, za chwilę, za moment ukaże się nowy krążek, to koniec roku zastaje nas, fanów Janerki, znów z pustymi rękami. Na zasadzie, że tonący brzytwy się trzyma, uwierzyliśmy nazbyt pochopnie w magię liczb, po czym okazało się, że 60. urodziny rockmana upłynęły bez nowej płyty, a dla ich uczczenia musiał nam wystarczyć koncert z jego piosenkami na PPA Ale skoro przerwa, jaka dzieli nas od "Plagiatów", trwa już niemal dziewięć lat, to dlaczego nie miałaby potrwać i kolejnego - choćby w imię ładnego zaokrąglenia do pełnej dekady? My, fani, na pewno będziemy czekać z cierpliwością.

"Nie ma" - ta odpowiedź dotyczy też nowej książki Olgi Tokarczuk, która miała ukazać się w listopadzie. Jednak tu sprzedawca mógłby dać mi odrobinę nadziei, jako że musiał z pewnością słyszeć obietnicę z ust samej autorki, która na grudniowych Wrocławskich Targach Dobrych Książek deklarowała, że "Xięgi Jakubowe" z akcją osadzoną na XVIII-wiecznym Podolu pojawią się w przyszłym roku.

"Nie ma" - usłyszałabym też po pytaniu o nową kryminalną powieść Michała Witkowskiego. A choć sprzedawca z mojego sklepu marzeń książki ma na półkach przede wszystkim w papierowych wersjach, to nie może być całkiem oderwany od najnowszych technologii. I na pisarskiego Facebooka Witkowskiego musi od czasu do czasu zaglądać, więc wpis datowany na 8 grudnia br. z pewnością widział. A tam stoi jak byk: "No już właśnie skończyłem tą (Sic! I pisarzom takie kiksy się zdarzają - red.) książkę. Pierwsze i ostatnie słowa są. Teraz tylko kosmetyczne poprawki. Ponad dwa lata codziennego pisania...". Autor zdradza też, że tom będzie w księgarniach w maju. I że tytuł, jaki pojawił się we wcześniejszych zapowiedziach - "Zbrodniarz i dziewczyna" -jest już nieaktualny. A dla ciekawych kulisów pisarskiego warsztatu -jest i jego fotograficzna dokumentacja, z kawą, notatkami, laptopem, niezidentyfikowanymi medykamentami na pobudzenie i pościelą, bo rzecz cała w łóżku się odbywa.

Na pytanie o kondycję dwóch wrocławskich teatrów - Współczesnego i Lalek - które po zmianach w obsadzie dyrektorskich stanowisk miały odnaleźć swój nowy kształt, wyraźnie już zmęczony sprzedawca rozłożyłby tylko bezradnie ręce. Bo choć Lalkom zdarzają się na przemian spektakle znakomite ("Wąż" czy "Co krokodyl jada na obiad - na zdjęciu") i bardzo słabiutkie ("Z docieków nad życiem płciowym"), to najbardziej doskwiera tu niedosyt lalkowego teatru. Zakrawający na lekki absurd w mieście, które co roku wypuszcza na rynek kolejną grupę wykształconych lalkarzy. O Współczesnym powiedzieć cokolwiek trudno, bo premier miał dotąd niewiele - na teatrze ciąży dług z czasów poprzedniej dyrekcji, więc wyraźnie oszczędza na produkcji nowych przedstawień. Tymi, które obejrzeliśmy do tej pory, od koszmarnego "Pomarańczka" zaczynając, na przyzwoitym "Zamku" kończąc, trudno się zachwycić.

Nie dostałabym też biletu na "Diabła" Jana Klaty, którego premiera była zapowiadana na lipiec i wciąż nie wiadomo, kiedy się odbędzie. Trudno się dziwić - reżyser jest pochłonięty walką o teatr na krakowskim froncie, a wrocławski przyczółek, gdzie okrzyki "Wstyd!" i "Hańba!" padają tylko ze sceny, w dodatku w ironicznym nawiasie, tak pilnej interwencji nie wymaga. Zawsze w nadziei na drobniejszą awanturkę mogłabym zafundować sobie bilet na"Kronosa". A choć na powtórkę z wystąpienia Bogusława Litwińca trudno byłoby liczyć, to pozostałaby szansą że poróżniona kształtem spektaklu widownia weźmie się za łby w kuluarach.

I jeśli na cokolwiek ośmielę się mieć apetyt, to na odrobinę twórczego fermentu w przyszłym roku. Zawsze jest szansa, że wykluje się z niego coś nowego. Bo o ile w tym poprzednim przerobiliśmy starcie między teatralnymi kontr- a rewolucjonistami, to w bieżącym podobnych happeningów zabrakło. Dopiero jego końcówka - z "Kro-nosem" i literacką Dynią, przyznawaną najgorszym z najlepszych książek - solidnie nami potrząsnęła i wybudzi-ła z letargu. I jeśli czegoś - poza dobrymi książkami, spektaklami, płytami i filmami - Państwu w tym kulturalnym nowym roku życzę, to także takich wydarzeń, o które będziemy się zażarcie spierać, o

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji