Artykuły

Pod jego ręką wszystko się zmieniło

"Urodziny? Nie widzę żadnego powodu do specjalnego świętowania tego, że ktoś skończył 80 lat. A cóż to za wyczyn, cóż za zasługa?" - mówił 20 lat temu Aleksander Bardini. W tym roku - 17 listopada - skończyłby 100 lat...

Wciąż pamiętamy go jako wielkiego człowieka teatru. Jego osobowość i zainteresowania były jednak o wiele bardziej wszechstronne. Zapraszamy więc na spacer po Warszawie Aleksandra Bardiniego wraz ze znakomitymi przyjaciółmi Profesora, którzy specjalnie z tej okazji zgodzili się podzielić swoimi wspomnieniami.

Aleksander Bardini urodził się w Łodzi, ale najważniejsze lata swego życia spędzi! w Warszawie. Swojemu uczuciu do miasta dawał wyraz, włączając się w różnego rodzaju akcje społeczne. Między innymi co roku brał udział w kwestach na rzecz Starych Powązek. Jesienią 1981 r. prowadził w Sali Kongresowej "Wielki koncert warszawski", z którego dochód przeznaczony był na budowę pomnika Powstania Warszawskiego. Poprowadził też galę z okazji 10. rocznicy oddania Zamku Królewskiego po jego odbudowie. Dwukrotnie uhonorowany został Nagrodą m.st. Warszawy za wybitne zasługi dla miasta (w 1961 r. i 1982 r., tej drugiej nagrody nie przyjął z powodów politycznych).

Do Warszawy Bardini po raz pierwszy przyjechał w 1933 r., by spotkać się ze znajomym profesorem stomatologii, który miał go poprzeć w staraniach o przyjęcie na studia. Stomatologia była dość nietypowym kompromisem między karierą skrzypka - czego chciał ojciec, a dyrygenta - czego pragnął on sam. Miałem udać się do tego profesora na ulicę Kopernika w Warszawie. I poszedłem. Tyle tylko, że (...) dotarłem półtorej ulicy dalej, na Okólnik do PIST-u. Oczywiście w tajemnicy przed ojcem i matką (A. Bardini "Wspomnienie o Zelwerowiczu", "Pamiętnik Teatralny" 1995). W Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, mieszczącym się wówczas na Okólniku, ukończył wydział aktorski i reżyserski. Z tego czasu pochodzi jego wspomnienie znakomicie oddające atmosferę życia teatralnego w przedwojennej Warszawie. W trakcie studiów Bardini był asystentem Schillera w Teatrze Kameralnym przy wystawieniu "Anny Kareniny" i zajmował się niemal wszystkim: I jeszcze to, zostałem wystany do wypożyczalni kostiumów na ulicę Bielańską -wypożyczalnia nazywała się "0'key" - po tużurek dla Adwentowicza, który grał Karenina. Oferowane mi tużurki (...) niezbyt mi się podobały - były zniszczone, zmięte, nieświeże. Wreszcie zniecierpliwiony subiekt wepchnął mi prawie przemocą jeden z nich, mówiąc: "Bierz pan ten i już, jest jak nowy, tylko guzicy są oderwani" (A. Bardini "Czuję się dłużnikiem Schillera" w: "Leon Schiller. W stulecie urodzin 1887-1987", Warszawa 1990).

Aleksandra Bardiniego często można było spotkać w Filharmonii Narodowej. Miał abonament i stałe miejsce w środku pierwszego rzędu na balkonie, gdzie słuchał muzyki w niezwykłym skupieniu, niekiedy śledząc partyturę. Ile ona dla niego znaczyła, mówił sam: Muzyka towarzyszy mi przez cały czas, do tego stopnia, że są okresy, kiedy nie chodzę do teatru, nie ma natomiast okresów, bym nie chodził na koncerty. Mam potrzebę aktywnego uczestnictwa w muzyce, tzn. bycia obecnym przy muzyce żywej. Jest to potrzeba organiczna i nawyk wyprowadzony z dzieciństwa. Nawet bywając poza krajem, w sytuacjach życiowo przymusowych, niewygodnych, zawsze jakoś trafiałem na koncerty ("Express Poznański" 1993).

Miał wykształcenie muzyczne i słuch absolutny, przed wojną grał na skrzypcach. Umiejętności muzyczne wykorzystywał w pracy reżyserskiej i aktorskiej. Odtwarzał rolę skrzypka w filmie Andrzeja Wajdy "Krajobraz po bitwie". Krzysztof Kieślowski długo zastanawiał się nad wyborem profesji dla bohaterki filmu "Podwójne życie Weroniki". Weronika została śpiewaczką po to, by Bardini mógł zagrać dyrygenta. W ramach przygotowania do roli kilku lekcji udzielił mu Kazimierz Kord, a nawet pożyczył mu swoją batutę, którą dyrygował nowojorską orkiestrą symfoniczną. - Z Aleksandrem Bardinim miałem okazję wielokrotnie współpracować - wspomina Kazimierz Kord. - Pierwszy raz obserwowałem jego pracę w Teatrze Wielkim w Warszawie w czasie przygotowywania "Borysa Godunowa" Musorgskiego. Później spotykałem się z nim w teatrze operowym w Krakowie i za granicą, w Amsterdamie, przy realizacji opery Szostakowicza "Katarzyna Izmajłowa". Bardini stworzył tam dramatyczną i pełną napięcia inscenizację. Soliści, którzy niekoniecznie rozumieli klimat tego teatru, "topili się w rękach" tego mistrza reżyserii i grali zdumiewająco dobrze. Lubiłem obserwować jego pracę. Bardini potrafił w zasadzie reżyserować muzykę, nie kierując się samym słowem. Oczywiście pomagało mu w tym wykształcenie muzyczne. Zupełnie inny teatr o odmiennej estetyce zobaczyłem w Krakowie przy pracy nad "Don Pasqualem" Donizettiego. Lekka, roztańczona muzyka zamieniała się w "szampan sceniczny", pełen gracji i fantazji. Niewiarygodne, jak ten artysta potrafił to robić. Pod jego wzrokiem i ręką wszystko się zmieniało. I zawsze muzyka go prowadziła. Nigdy nie musiał pytać, co te muzyczne słowa znaczą. On słyszał i wiedział. Takim był też słuchaczem Filharmonii Narodowej. Zamierzenia artystów rozpoznawał bezbłędnie. Wiele godzin spędziliśmy wspólnie, dyskutując na te tematy. Wysoko ceniłem sobie jego przyjaźń. W kontaktach osobistych był szalenie naturalny. Mądry, rozumiejący wszystko. Wybitny psycholog "prześwietlający" otoczenie jednym spojrzeniem.

W 1950 r. Aleksander Bardini rozpoczął pracę pedagogiczną w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Był uwielbiany przez studentów, otaczany niemal czcią. W pracy z nimi kierował się zasadą: mówić prawdę i nie zabiegać o względy studentów, bo to klęska dla obu stron. Do legendy PWST przeszły złotówki, które wręczał najzdolniejszym uczniom. Przy ulicy Miodowej często stał jego samochód, beżowy volkswagen garbus. Bardini bardzo lubił ten model auta, miał w swej karierze motoryzacyjnej dwa takie egzemplarze. Ostatniego, 13-letniego garbusa sprzedał Markowi Majewskiemu, znanemu satyrykowi, który z przygodami jeździł nim jeszcze osiem lat.

- Profesor nie lubił skręcać w lewo. Tak wybierał drogę, by zawsze wykonać trzy skręty w prawo. I proszę sobie wyobrazić, że ta tendencja przeszła na samochód - kiedy już należał do mnie, nadal nie chciał skręcać w lewo. Musiałem go przekonywać, uczyć, namawiać. Trochę jak konia, który przyzwyczai się do pewnych nawyków - mówi Marek Majewski i dodaje - profesor Bardini miał niebywałe poczucie humoru. Reprezentował ten najwyższy jego poziom - zgodny z angielskimi standardami - umiał się śmiać z siebie.

Polskie Radio to kolejne ważne miejsce dla Aleksandra Bardiniego, związany był z nim ponad 40 lat jako reżyser i aktor. Zdradzając operę dla telewizji, a telewizję dla teatru, Polskiemu Radiu pozostawał zawsze wierny. Tylko w Radiu - jak mówił - był monogamistą. - Był tutaj największą gwiazdą, bo to osobowość nieprawdopodobna. Kiedy wchodził, wszyscy milkli, wpatrzeni w niego - wspomina Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia. - Nasze pierwsze spotkanie odbyło się jeszcze na Myśliwieckiej, w gabinecie ówczesnego dyrektora Juliusza Owidzkiego. To było moje pierwsze zetknięcie z Teatrem PR, byłem jeszcze studentem. Zostałem zaproszony na określoną godzinę. Wszedłem i kogo tam zastałem? Ireneusza Iredyńskiego, Jerzego Krzysztonia, Aleksandra Bardiniego, Jerzego Rakowieckiego i dyrektora Owidzkiego. Rozmawiali o powieści Krzysztonia "Obłęd". Dyrektor poprosił mnie o opinię, a ja w ogóle nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem strasznie zdenerwowany i wtedy Aleksander Bardini zapytał "A może by pan się czegoś napił?". A ja na to: "Bardzo chętnie". I Owidzki nalał mi do szklanki koniaku. W takim to gronie zaczęła się moja kariera w Teatrze Polskiego Radia.

Bardini szczególnie cenił klasykę i często realizował taki właśnie repertuar. Podczas nagrań sam zajmował się efektami akustycznymi. Kiedy reżyserował "Chama" Orzeszkowej, osobiście pluskał ręką w wiadrze z wodą, bo najlepiej wiedział, jak ma brzmieć odgłos płynącej rzeką łodzi.

Nie tracił czasu: przychodził, stwarzał spektakl i wychodził. Pojawiał się zawsze przygotowany i był skupiony na pracy. Z czego to wynikało? - Nie boję się powiedzieć, że z miłości. Był człowiekiem ogromnej skromności, bo prawdziwa wielkość jest zawsze skromna - mówi Kukuła. Za całokształt twórczości radiowej Bardini otrzymał w 1994 r. nagrodę Wielki Splendor.

Profesor uważał, że radio jest wymarzonym miejscem do prezentowania poezji. A poezja powinna być obecna w życiu ludzi. - Czytajcie poezję, bo tam możecie znaleźć siebie, mawiał - wspomina dalej Janusz Kukuła. - Kiedyś przyszedł i powiedział, że ma takie znakomite wiersze i chciałby je nagrać. Wiersze Anny Bernat. I faktycznie tak się stało. Nagrywaliśmy i to było niesamowite. On je bardzo głęboko przeanalizował i przemyślał.

W sumie Aleksander Bardini przeczytał prawie 300 wierszy Anny Bernat oraz kilka słuchowisk, m.in. "Działo się w listopadzie", w którym wcielił się w postać Jeana Gąbina. - Bardini wciąż jest obecny w mojej pamięci, a jego głos utrwalony na taśmach radiowych żyje. Głos zawsze ważny, pełen ciepła i mądrości. Jego myśli o życiu i śmierci dziś mają dla mnie jeszcze większą wartość - mówi Anna Bernat. - Od lat 70. łączyła nas przyjaźń ludzka i poetycka. Większość pisałam "pod niego", inspiracją były urywki naszych rozmów, jego powiedzenia, przemyślenia. W 1991 r. przeczytał w TVP cykl "Wiersze na dzień powszedni". Starannie przygotowywał się do nagrań, opracowywał tekst, stawiał znaczki, pytał. Jego interpretacje były bardzo prawdziwe. Bardini mówi w wierszu "wiem" i czuje się, że wie. Wierzy się mu. Przyjaźnił się z całą moją rodziną i chętnie przychodził do nas do domu na Muranowie. Pamiętam, że bardzo emocjonalnie reagował na Muranów. Często powtarzał "Ty nie możesz wiedzieć, co tu się stało". Miał w oczach obraz sprzed wojny i nigdy się nie pogodził, nie oswoił.

Pamiętam, że lubił wieczorne spacery po Śródmieściu: Mokotowska, plac Trzech Krzyży, Aleje Ujazdowskie albo Nowogrodzka. Często przystawał i uważnie czytał afisze na słupach ogłoszeniowych. Lubił być na bieżąco.

Aleksander Bardini, człowiek o ogromnej erudycji, chętnie przebywał w towarzystwie ludzi nauki. Szczególnie często odwiedzał dom przy ulicy Kaliskiej, którego gospodarze prof. Irena Stasiewicz-Jasiukowa, historyk nauki i kultury, i inż. Jerzy Jasiuk, dyrektor Muzeum Techniki, prowadzili prawdziwy salon intelektualny. Bywali u nich m.in. profesorowie: Stanisław Lorenc, Jan Zachwatowicz, Kazimierz Michałowski, Zdzisław Libera, Bogdan Suchodolski, Józef Hurwic. Jerzy Jasiuk wciąż wspomina tamte czasy: - Było to bardzo dobre towarzystwo i rozmowy też były ważne, nie było miejsca na powtarzanie plotek. Nie było wyładowywania złości, wyzłośliwiania się. Nie było to w naszym zwyczaju. Bardini był sympatycznym człowiekiem. Zachowałem o nim najlepsze wspomnienia.

A to wszystko jakby wbrew anegdocie, którą Aleksander Bardini często powtarzał: Pan Bóg stworzył wspaniały twór, kryształowy: profesora. Ale ten paskudny diabeł stworzył coś okropnego... drugiego profesora.

***

Aleksander Bardini (1913-1995), aktor, reżyser teatralny i filmowy, prof. PWST w Warszawie i PWSFiT w Łodzi. Współpracował z warszawskimi teatrami: Wielkim, Polskim i Współczesnym, był kierownikiem artystycznym Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Ateneum w Warszawie. Wśród spektakli, które reżyserował, na uwagę zasługują zwłaszcza: "Balladyna", "Henryk IV", "Tango", "Stara kobieta wysiaduje" oraz przedstawienia telewizyjne - "Profesja pani Warren" i "Trzy siostry". Zrealizował też dzieła operowe, m.in. "Borysa Godunowa", "Oleiła", "Halkę", "Straszny dwór". Za jego najbardziej znaczące kreacje krytycy uważają rolę Peachumo w "Operze za trzy grosze" i Giri w "Karierze Artura Ui". Widzowie zapamiętali go z ról filmowych m.in. w "Sprawie Gorgonowej", "Krajobrazie po bitwie", "Spirali" i "Dekalogu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji