Artykuły

Nowy wspaniały świat cyfrowy

Akropolis to nie tylko miasto, państwo, ojczyzna i wspólnota wolnych obywateli, ale przede wszystkim nowy wspaniały świat technologii cyfrowych - o spektaklu "Akropolis" w reż. Łukasza Twarkowskiego w Starym Teatrze w Krakowie pisze Mateusz Węgrzyn z Nowej Siły Krytycznej.

Szukajcie ostatecznego sensu znaku, a nie znajdziecie - zdają się mówić w swoim "Akropolis" Herbut i Twarkowski. Z łatwością logują widzów do wirtualnego świata pomieszanych porządków symbolicznych, avatarów i fragmentarycznych zdarzeń performatywnych, ale nie zapewniają terapeutycznego seansu czy lekcji na temat zniewolenia hipermedialnością we współczesnym świecie. Rzeczywistość zainspirowana wizjami Wyspiańskiego, zainfekowana mało znaczącymi pikselami, staje się niewygodnym obrazem zapośredniczonym naszej rozproszonej komunikacji.

Twórcy spektaklu nie zaproponowali krytycznej wypowiedzi politycznej czy religijnej zgodnie z podstawową wykładnią dramatu "czwartego wieszcza", choć być może dzisiaj takie odczytanie byłoby potrzebne, zwłaszcza w Krakowie. Zrezygnowali z monumentalizacji, która dominuje w pierwszym i czwartym akcie, i dlatego nie opowiadają o poszczególnych pomnikowych postaciach ożywających w wawelskiej katedrze czy schodzących z dostojnych arrasów. Akropolis dla nich to nie tylko miasto, państwo, ojczyzna i wspólnota wolnych obywateli, ale przede wszystkim nowy wspaniały świat technologii cyfrowych. Za pomocą recyklingu motywów biblijnych i mitologicznych wykreowana została nieciągła wirtualność wystylizowanego azylu. Nie jest on jednak całkowicie hermetyczny. Sceniczną przestrzeń zaplanowaną przez Piotra Choromańskiego ogranicza z jednej strony trójwymiarowa ścianka, z drugiej podświetlona, szklana klatka. Nad sceną wisi duży ekran pokazujący wcześniej opracowane nagrania oraz live streaming z akcji dziejącej się poza bezpośrednim oglądem. Z przodu zaś leżą materace. Surowość i ascetyczność stylu podkreślają białe, szare i czarne kostiumy nawiązujące do antyku, ale o nowoczesnym kroju.

Pistolet strzela już w pierwszej scenie, potem napięcie i niemal katastroficzna niepewność jeszcze bardziej narastają. Balansowanie na granicy percepcyjnej wytrzymałości powoli przestaje być zabawą. Przeczucie destrukcji łączy się jednak z absurdalnym śmiechem (Iwona Budner jako Hekuba) do trupa, którym okazuje się symbol rozumiany jako gwarant tradycji, porządku obyczajowego i logicznego rozumowania na zasadzie strukturalistycznego rozróżnienia na signifiant i signifié. Śródziemnomorska klasyka toposów nie funkcjonuje w ponowoczesnym świecie wirtualu, jest tylko maską, sztafażem potrzebnym do komputerowej gry. Wszystko to podkreśla autoreferencjalne aktorstwo. W niektórych scenach dochodzi do zmultiplikowania obrazu poprzez grę z lustrzanym odbiciem i wizerunkiem filmowym. Kontrastem dla sieci złączy, laserów i odtwarzanych na ekranie wstawek jest bardzo fizyczna obecność Kasandry (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) oraz Hektora (Paweł Kruszelnicki) - ona w kilku długich odcinkach czasu beznamiętnie wisząca za rękę w szklanym kontenerze, on obok niej w ekstatycznym zapomnieniu tańczący do zmysłowej muzyki. Również Marta Ojrzyńska jako Helena momentami zagarnia scenę wyrazistą charyzmą. Prawie każda postać dostaje drugą twarz dzięki wcześniej nagranym improwizacjom pokazywanym na ekranie.

Krytycy literaccy często podkreślają poczucie bezsilności, bezradność interpretacyjną wobec "najbardziej zagadkowego" dzieła Wyspiańskiego. Multimedialny spektakl Twarkowskiego również nie poddaje się szybkim, esencjonalnym interpretacjom. Nie jest politycznie ani genderowo wywrotowy, dlatego zaraz po "haniebnym" proteście pseudopatriotów podczas "Do Damaszku" Klaty nie przyciągnął widzów z gwizdkami. Lepiej chyba podarować sobie rozmyślania nad tym jakie oburzenie mogłoby wywołać dziś "Akropolis" Grotowskiego (1962), który przeniósł akcję do obozu Auschwitz i nie bał się erotycznej sceny dwóch więźniów. U Twarkowskiego są za to dwie sekwencje, które otwierają spektakl innym ścieżkom emocji. Pierwsza to samobójczy skok z budynku na Placu Szczepańskim: kamera obserwuję Andromachę (Małgorzata Zawadzka), idzie za nią na sam szczyt, a potem obojętnie ukazuje upadek, obok zwłok pojawia się dwójka postaci, w tym reżyser, który wyciąga komórkę - nie wiadomo czy po to żeby zadzwonić po karetkę, czy żeby nagrać wszystko na żywo i opublikować na portalu społecznościowym. Druga to mistrzowski wykład Hajewskiej-Krzysztofik jako psychoterapeutki opowiadającej o powolnej degradacji swojego mózgu po wylewie. Paradoksalnie właśnie te sceny odsyłają do rozważań Wyspiańskiego nad duchową aktywnością, poszerzaniem psychicznej i fizjologicznej samowiedzy oraz nad samym odbiorem sztuki (granicą pomiędzy intelektualną analizą, pojęciowym rozumowaniem a pracą wyobraźni i emocji).

W gruncie rzeczy "Akropolis" przynosi pesymistyczną - chociaż niepozbawioną ironicznych ukąszeń - refleksję na temat zapętlenia w zmedializowanych relacjach. Znów okazuje się, że Marshall McLuhan i Lev Manovich jednak się nie pomylili - coraz bardziej sposób przekazu ma wpływ na treść, a często już sama jego forma jest bardziej znacząca, tradycyjne medium osobowe zostało bowiem zastąpione przez przedmiotowe medium elektroniczne. Współcześnie oprócz kulturowego kodowania znaczeń równie ważne staje się kodowanie komputerowe. Ale w dziwny sposób teatr dobrze sobie z tym radzi, co metateatralnie udowadnia IP Group odpowiedzialna za spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji