Artykuły

Wspomnienie w setną rocznicę urodzin: Elżbieta Barszczewska (29.11.1913 -14.10.1997)

Elżbieta Barszczewska byk wielką artystką. Ulubienicą publiczności. Delikatną i wrażliwą. Niezwykle skromną. Nazywaliśmy Ją Elżunią. Wśród tłumu mogła przejść niezauważona. Za to na scenie rozkwitała jak najpiękniejszy kwiat.

Teatr był Jej miłością. Nim tylko żyła.

Kiedy po operacji w końcowym okresie Jej życia nie wróciła już do teatru, spotkałem przypadkowo w autobusie Jej syna Julka i zapytałem go o zdrowie mamy - powiedział mi: "Jest nieszczęśliwa. Brakuje jej teatru".

Jej mężem był Marian Wyrzykowski, wybitny aktor, reżyser i pedagog. Tworzyli znakomitą parę. Ich syn Julek także został aktorem. Urodził się w roku 1946, kiedy Elżunia grała "Lilię Wenedę" Słowackiego, inaugurując po wojnie otwarcie odbudowanego Państwowego Teatru Polskiego w Warszawie pod dyrekcją Arnolda Szyfmana. Dala mu na imię Juliusz na pamiątkę dwóch wielkich, których uwielbiała - Juliusza Słowackiego i Juliusza Osterwy.

Urodziła się w Warszawie 29 listopada 1913 r. Ukończyła Gimnazjum im. Konopnickiej, a po maturze Wydział Aktorski Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Była ulubienicą swojego mistrza, wielkiego Zelera - Aleksandra Zelwerowicza. W roku 1934 po dyplomie zaangażował Ją do Teatru Polskiego Arnold Szyfman. Debiutowała rolą Heleny w "Śnie nocy letniej" Szekspira w reżyserii Leona Schillera. Parę miesięcy później grała Dziewicę w słynnej inscenizacji "Dziadów" Mickiewicza w reżyserii Leona Schillera u boku jednego z największych ówczesnych aktorów, Józefa Węgrzyna.

Najlepsi reżyserzy tamtych czasów z Leonem Schillerem, Edmundem Wiercińskim, Aleksandrem Węgierką i Aleksandrem Zelwerowiczem na czele obsadzali ją w swoich sztukach. Grała Anielę w "Ślubach panieńskich" z Jerzym Leszczyńskim w roli Gucia, Mage w "Matołku z Wysp Nieoczekiwanych", Barbarę w "Ludziach w bieli", Leonię w "Walce kobiet" i Mimi w "Cyganerii". Ale największy rozgłos przyniosły jej dwie tytułowe role w sztukach specjalnie dla niej wystawionych przez dyr. Szyfmana - w "Tessie" Giraudoux i w "Małej Dorrit" według Dickensa. Zwłaszcza "Tessa" ugruntowała jej pozycję. Przyniosła jej rozgłos i sławę. Zakochany w niej jako sztubak oglądałem ją w obu tych rolach na abonamentowych przedstawieniach szkolnych.

Kolejnym Jej wielkim osiągnięciem stała się rola Salomei w "Horsztyńskim" na scenie Teatru Narodowego u boku wielkiego Ludwika Solskiego.

Szybko zainteresował się Nią film. W krótkim czasie stała się wielką gwiazdą X muzy. Najbardziej kasową aktorką. Grała główne role w filmach "Trędowata", "Ordynat Michorowski " "Dziewczęta z Nowolipek", "Rąjska jabłoń", "Pan Twardowski", "Znachor", "Profesor Wilczur", "Trzy serca", "Kłamstwo Krystyny", "Kościuszko pod Racławicami", "Płomienne serca" i "Granica". Ostatnią Jej przedwojenną rolą była Justyna w adaptacji powieści Orzeszkowej "Nad Niemnem".

Tę pięknie rozpoczętą karierę filmową i teatralną przerwała wojna. W czasie okupacji nie występowała. Włożyła fartuszek i rozpoczęła pracę kelnerki w słynnej kawiarni U Aktorek. Najpierw w pałacyku przy ul. Pięknej, róg Al. Ujazdowskich, gdzie dziś mieści się ambasada Szwajcarii, a potem na Mazowieckiej. Działała w konspiracji. Brała udział w lotnych koncertach organizowanych przez Leona Schillera. Powstanie warszawskie przeżyła wraz z mężem w oblężonej stolicy. Wywieziona do obozu w Pruszkowie - cudem znalazła się na wolności.

Po wojnie zaczynała od Teatru Wojska Polskiego w Łodzi, którym kierował Władysław Krasnowiecki. Grała Dianę w "Fantazymie" w reżyserii Edmunda Wiercińskiego z Janem Kreczmarem w roli Fantazego i Janiną Romanówną jako hr. Idalią. Z przedstawieniem tym przyjechała na gościnne występy do zrujnowanej Warszawy.

W listopadzie tego samego roku powróciła do zburzonej stolicy. Do ocalałego częściowo jedynego teatru z prawdziwego zdarzenia, Teatru Polskiego, który remontowano i którego dyrektorem został Arnold Szyfman. Zamieszkała w Domu Aktora przy ul. Wileńskiej 13.

Po premierze "Lilii Wenedy", entuzjastycznie przyjętej przez publiczność i prasę, a miało to miejsce 17 stycznia 1946 r., zaczął się dla Niej drugi etap olśniewającej kariery. Po latach wojny publiczność łaknęła teatru. Co wieczór zapełniała po brzegi widownię Teatru Polskiego.

Zaangażowany wówczas i ja do tego teatru, poznałem osobiście Elżunię Barszczewska na pierwszej próbie. Był to dla mnie wielki zaszczyt i nobilitacja.

Od pierwszej chwili byłem Nią oczarowany, Jej sposobem bycia, skromnością i życzliwością. W czasie prób polubiliśmy się. Obserwowałem Ją w pracy. Chłonęła każde słowo padające z ust wielkiego Juliusza Osterwy i wykonywała bezbłędnie jego polecenia. Identyfikowała się z odtwarzaną postacią.

Kiedy w 1950 r. powróciłem po raz drugi do Państwowego Teatru Polskiego, nie miałem już okazji spotkania się z Nią na scenie, ale nasze kontakty zostały wznowione. Często spotykaliśmy się w Polskim Radiu, a po nagraniach wracaliśmy razem pieszo do domu, nie przestając mówić o teatrze i odbudowie Warszawy. Bywałem też wielokrotnie w Jej domu. Polityka nas nie interesowała. Byliśmy szczęśliwi, że skończyła się wojna. Telewizja jeszcze nie istniała. W Polskim Radiu zarabialiśmy dodatkowe pieniądze.

Pamiętam jedno z naszych wspólnych nagrań w studiu na Myśliwieckiej. Zaprosił nas wielki Jerzy Leszczyński do sztuki Szekspira "Poskromienia złośnicy", którą reżyserował i sam objął rolę Petruccia. Rolę Katarzyny powierzył Ninie Andrycz, a rolę Bianki - Elżuni Barszczewskiej. Mnie przypadła rola Biondella, sługi Petruccia. I znowu po raz kolejny mogłem podziwiać pracowitość, skromność i pokorę tej wielkiej aktorki.

W tym okresie Barszczewska wraz z mężem i synem mieszkała w al. Szucha.

Po "Lilii Wenedzie" była Elektrą w "Oresteii" Ajschylosa w reżyserii Arnolda Szyfmana, a potem Ofelią w "Hamlecie" Szekspira ze swoim mężem Marianem Wyrzykowskim w roli Hamleta.

Kolejne Jej role to Infantka w "Cydzie", Diana w "Fantazymie", Nadia w "Mieszczanach" i Salomea w " Horsztyńskim", Helena w "Wujaszku Wani" i Margrabina Cibo w "Lorenzacciu" Musseta. W roku 1958 zagrała rewelacyjnie "Norę" w dramacie Ibsena. Krytycy wpadli w euforię. Publiczność godzinami stała w kolejce do kasy.

Po raz ostatni pojawiła się na scenie w roku 1981 jako Sara Bernhard w sztuce Johna Murriela "Wspomnienie". Rolą tą pożegnała warszawską publiczność. Wkrótce zaczęła chorować. Zmarła 14 października 1987 roku w Domu Opieki Społecznej. Pochowano ją na Starych Powązkach.

W tym roku mija setna rocznica jej urodzin. Warto o tym pamiętać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji