Artykuły

o Damaszku

Miałem okazję zobaczyć osławioną inscenizację "Do Damaszku" w reżyserii Jana Klaty. Brzmi w tym przedstawieniu osobista nuta, której wcześniej w teatrze Klaty raczej nie było. Paradoksem jest zatem, że spektakl stanowiący raczej prywatny, nawet intymny rozrachunek nagle znalazł się w centrum publicznej awantury, w której najgłośniej krzyczano hasła: naród, patriotyzm, tradycja etc. - pisze Wojciech Majcherek na swoim blogu.

W rutynowym komunikacie z prośbą o wyłączenie komórek, poprzedzającym przedstawienia w Starym Teatrze, słyszymy kojący głos Anny Dymnej, która informuje, że osoby zakłócające spektakl będą wypraszane. Na jednym z pokazów festiwalowych Boskiej Komedii ktoś z widowni od razu krzyknął: hańba! Taki żart rozładowujący napięcie. Miałem okazję zobaczyć osławioną inscenizację "Do Damaszku" [na zdjęciu] w reżyserii Jana Klaty. Publiczność stanowili przede wszystkim ludzie z branży, więc ekscesów nie należało się spodziewać. Sądząc po brawach na koniec, przedstawienie nie wzbudziło entuzjazmu. Aktorzy chyba tylko dwa razy wyszli do ukłonów. Widzowie już się spieszyli na następny pokaz. Ten odbiór był chyba nawet bardziej przykry niż awantura sprzed paru tygodni. Ale też muszę podzielić zdziwienie komentatorów sprawy, dlaczego akurat to przedstawienie Klaty stało się obiektem ataków? Nie ma w nim nic szczególnie gorszącego w porównaniu choćby z innymi widowiskami, prezentowanymi w ramach Boskiej Komedii.

Można się oczywiście spierać o kształt sceniczny "Do Damaszku", o interpretację sztuki Strindberga, choć rabanu nie ma co robić. Infantylne wydają mi się teatralne teledyski do ulubionych kawałków z playlisty Klaty. Szkoda mi przede wszystkim takich aktorów jak Dorota Segda czy Krzysztof Globisz, którzy muszą wykonywać jakieś etiudy - robią je czysto technicznie, chciałoby się, żeby ich talenty i doświadczenie było poważniej wykorzystane. Z drugiej strony: brzmi w tym przedstawieniu osobista nuta, której wcześniej w teatrze Klaty raczej nie było. Nie czyniłbym z tego powodu wyrzutów reżyserowi, bo oprócz ważnych spraw kraju i świata są problemy życia indywidualnego, z którymi artysta powinien się mierzyć, jeśli ma wrażliwość na coś więcej, niż tylko to, co przeczytał w gazetach. Paradoksem jest zatem, że spektakl stanowiący raczej prywatny, nawet intymny rozrachunek nagle znalazł się w centrum publicznej awantury, w której najgłośniej krzyczano hasła: naród, patriotyzm, tradycja etc.

Jak wiadomo afera jeszcze się spotęgowała w wyniku rewelacji, które ujawniono w związku z próbami do "Nie-Boskiej" i w konsekwencji niedopuszczenia do jej wystawienia. Swoją drogą może szkoda, że w planowanym terminie premiery dyrekcja Starego nie zorganizowała otwartej rozmowy o tym, co się stało i dlaczego? W której głos mogliby zabrać bezpośrednio zainteresowani i przedstawili swoje stanowiska. Tego typu debaty oczywiście rzadko się udają, ponieważ od razu górę biorą w nich niezdrowe emocje, ale może byłoby to lepsze niż oficjalne oświadczenia, wywiady prasowe, nie mówiąc o pokątnych gadaninach. Nie byłoby premiery, ale przynajmniej stworzyłby się teatr niezrealizowanego spektaklu.

To, co się zdarzyło w Starym, jest oczywiście do przemyślenia. Trudność rozmowy o tej sprawie polega na tym, co jest równie męczące we wszystkich dyskusjach o problemach, które są konfliktowe. Przede wszystkim zwykle dominują w nich stanowiska skrajne, które właściwie od razu wykluczają jakiekolwiek porozumienie. Jaki może być consensus między przeciwnikami dyrekcji Klaty a jej obrońcami? Z czego mogą ustąpić jedni, a z czego drudzy? Przeciwnicy mogliby uznać, że Klata mimo wszystko ma prawo kontynuować swoją misję bez awantur. Dyrektor Starego musiałby pewnie się zgodzić, że część publiczności tego teatru ma inne oczekiwania i może warto w jakiś sposób je spełnić. Ci, którzy wątpliwości zgłaszają nie muszą być też od razu wyborcami prawicy.

W dobrym kompromisie wszyscy coś tracą. Takiego w sprawie Starego nie będzie, bo tak naprawdę nikt go nie chce. Ten wojenny show musi trwać, bo jest racją istnienia przeciwnych stron. Co najwyżej starcie przeniesie się na jakiś inny teren, żeby nie było nudno.

Konflikt zresztą jeszcze bardziej się skomplikował po odwołaniu premiery "Nie-Boskiej". Bo tą decyzją Klata naraził się też obozowi, który mógłby go bronić przed tzw. konserwatystami. Dyrekcja Starego znalazła się w sytuacji rewolucjonistów, którzy nie dość, że muszą walczyć z reakcją, to jeszcze mają pod bokiem radykałów, którzy doznali zawodu i podnoszą już zarzut tchórzostwa czy nawet zdrady ideałów. Przypomina się sztuka, którą Klata wystawił: "Sprawa Dantona"

Pośród wielu wypowiedzi na temat afery w Starym sensowna wydała mi się uwaga Jerzego Jarniewicza w tekście w najnowszym Tygodniku Powszechnym: "Źle by się stało, gdyby mieszczańską widownię XIX wieku, która pójście do teatru traktowała jak okazję do pokazania się w dobrym towarzystwie, oczekując, że na scenie zobaczy niewadzące nikomu błahostki, zastąpiła dziś widownia 'mieszczańska inaczej', która przyjmuje najdrastyczniejsze naruszenia tabu, jakby uczestniczyła w wydanym przez ratusz bankiecie. Teatr to nie bankiet, a forum ścierania się światopoglądów, postaw, wrażliwości.

Twórca, który odważnie idzie pod prąd uświęconych narracji, winien wpisać w koszty własne sprzeciw tych, w których poglądy uderzy. Nie musi podejmować z nimi gry, jeśli reguły przeciwników są nie do przyjęcia, ale też nie powinien ustępować im pola. Wydaje się, że po doświadczeniach lat 60. współczesny teatr, otwarty i partycypacyjny, wypracował dość skutecznych środków, by poradzić sobie z agresywną reakcją tej części widowni, która nie rozumie lub nie chce rozumieć".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji