Artykuły

Magia tańca, muzyki i baśni

"Dziadek do orzechów" wrócił do Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie. Znowu, jak przed rokiem, oglądamy na scenie ponad 200 tancerzy i słuchamy muzyki Piotra Czajkowskiego. Tyle że nie jest to tylko klasyczny balet, ale breakdance, popping, moonwalking, flamenco i dancehall. To sukces Olsztyna, filharmonii i tancerzy. Przedstawiamy pomysłodawców tego niezwykłego spektaklu - reżyserkę Iwonę Pavlović i Piotra Sułkowskiego, dyrektora Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie - pisze Ewa Mazgal w Gazecie Olsztyńskiej.

Iwona Pavlović trenerka tańca, reżyserka widowiska

Rozmawiamy tuż przed powrotem widowiska taneczno-muzycznego "Dziadek do orzechów" na estradę filharmonii. Ma pani tremę? Chyba Już nie.

- Po powtórkach często spodziewamy się, że będzie 100 razy lepiej, ale tak się nie dzieje. I stąd też trema. Moje oczekiwania wobec tancerzy są wysokie. Cieszę się, jeśli któryś z nich jest lepszy niż w zeszłym roku.

Jest pani surowym reżyserem?

- Były takie treningi, kiedy byłam łagodna jak baranek, ale były też spotkania, na których trochę krzyczałam na tancerzy. Nie mówię tu o maluszkach, naszych skarbach, ale o tancerzach dorosłych, od których wymagam profesjonalnego podejścia do tańca. Ten przyjazny krzyk miał spowodować większą mobilizację tancerzy. Przyznam jednak, że prawie wszyscy rozwinęli się tanecznie przez ten rok. Jestem wychowana w dawnej szkole tańca Marii Jolanty Felskiej, szkole twardej ręki i czuję się odpowiedzialna za każdego, tak jakbym sama tańczyła.

Co pani dała ta praca nad "Dziadkiem do orzechów"?

- Mam mieszane uczucia, bo jestem wobec siebie bardzo krytyczna. Zawsze myślę, że mogłam lepiej, mogłam więcej. Moja mama zawsze miała do mnie jakieś "ale" i to mi zostało. Mówiła: - Tańczyłaś bardzo dobrze, ale mogłabyś lepiej... Stąd mój niedosyt i to są te negatywne uczucia. Pozytywne jest to, że poznałam nowe rodzaje tańca. Nie jestem przecież specjalistką od breakdance'u. Spotkania z tancerzami, rozmowy z nimi, to, co zrobili i pokazali, spowodowały, że doceniłam formy taneczne inne niż te, które uprawiałam. Mam też satysfakcję, że przedstawiciele różnych stylów tańca się polubili.

A nie lubili się?!

- Było nawet gorzej. Między nimi panowała atmosfera rywalizacji, trochę jak między klubami piłkarskimi. Teraz widzę, że dawni przeciwnicy siedzą razem w jednej garderobie, czekając na wejście, żywo dyskutują ze sobą, a po spektaklu biją sobie nawzajem brawo.

Jak się układała pani współpraca z dyrektorem filharmonii Piotrem Sułkowskim?

- Fajnie jest w życiu spotykać takich ludzi jak on. Profesjonalizm Piotra spowodował, że stał się on dla mnie autorytetem. Czerpię od Piotra dużo energii. I chciałabym być w pracy artystycznej taka jak on - pozytywnie nastawiona, nie marudzić i narzekać.

Nie musi pani narzekać. "Dziadek do orzechów" to przecież sukces absolutny!

- To sukces Olsztyna, naszej filharmonii, tancerzy. Nie wiem, na jaką. miarę, ale to nie ma znaczenia. Po prostu wykonaliśmy plan. A osoby, którym ten rodzaj tańca nie odpowiada, mogą przyjść na spektakl, zamknąć oczy i tylko słuchać pięknej muzyki Piotra Czajkowskiego.

Ale nie ma takiej potrzeby! To piękne widowisko!

- Też tak myślę. Ono jest po prostu smaczne. Zaczynając pracę nad "Dziadkiem..." nie zakładałam, że tu zrobimy Teatr Bolszoj. Zrobiliśmy spektakl na naszą miarę, coś niedużego, ale też nie całkiem malutkiego.

To nie jest pani ostatnie słowo w dziedzinie teatru muzycznego, prawda?

- Mam jeszcze inny projekt i namawiam pana dyrektora. Na razie ma dużo pracy, ale może z czasem przymierzymy się do mojego projektu. I jeszcze jedno. Nasze nazwiska są na afiszach, to my kłaniamy się publiczności. Ale za nami stoi cały sztab ludzi, pracujących w filharmonii, dzięki którym mogliśmy zrealizować nasz pomysł. Im wszystkim w imieniu tancerzy bardzo dziękujemy

***

Nikt sobie nie wyobraża świąt bez "Dziadka

Piotr Sułkowski dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie:

Lubi pan Boże Narodzenie?

- Wszyscy w Polsce je uwielbiamy i chcemy, aby ich atmosfera trwała jak najdłużej. W moim domu zawsze spędzaliśmy je z dziadkami, rodzicami, teraz z dziećmi, dla których są to bardzo ważne chwile. W filharmonii inscenizacja "Dziadka do orzechów" to też okazja do takiego świątecznego spotkania. Te niezwykłe momenty można przeżywać nie tylko przy stole, ale także przy muzyce Piotra Czajkowskiego, oglądając balet stworzony na podstawie opowiadania E. T. A. Hoffmanna.

To pisarz urodzony w Królewcu.

- Właśnie. I przypomnę, że akcja "Dziadka..." rozgrywa się w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy dzieci oczekują na prezenty. Tradycja wystawiania baletu przyjęła się na świecie i warto ją kultywować. Bo jest w niej magia!

Czy dwa lata temu, przed pierwszą edycją, spodziewał się pan takiego sukcesu?

- Na początku trudno było to przewidzieć. Ale Iwona Pavlović od razu zapaliła się to tego pomysłu. A młodzi tancerze wytrwali przez pół roku prób tło pierwszej edycji, a teraz do drugiej. Nie wiadomo było, jak na taką inscenizację zareaguje publiczność i zespół filharmonii, bo przecież na scenie mieli wystąpić amatorzy. Co prawda, żaden z muzyków wprost nie zapytał mnie: - Czy my jesteśmy domem kultury?, czułem jednak niepewność. Później zobaczyliśmy, ile te dzieci z siebie dały, zobaczyliśmy niesamowicie dużo talentów. Myśmy podzielili się z tancerzami profesjonalnym podejściem do muzyki kla-

sycznej, oni podzielili się z nami swoją pasją, którą traktują bardzo poważnie. Dzisiaj nikt sobie nie wyobraża, że moglibyśmy pomysł "Dziadka..." zarzucić, choć wtedy nie wiedzieliśmy, czy spektakl z udziałem ponad 200 wykonawców amatorów uda się doprowadzić do końca.

W ubiegłym sezonie "Dziadka..." obejrzało 5 tysięcy osób, graliście go 12 razy. Teraz bilety na 10 spektakli sprzedały się błyskawicznie. Co z tymi, którzy nie dostali biletów?

- Nie jesteśmy w stanie grać "Dziadka..." przez kolejne tygodnie. To jest bardzo kosztowna inwestycja, której nic pokrywają wpływy z biletów. Dokładamy do tego przedsięwzięcia, ale świadomie, bo wiemy, że nie marnujemy pieniędzy. Dzięki inscenizacji przybywa nam melomanów, a świat kultury słyszy o Olsztynie i olsztyńskiej filharmonii. Wielu koncertujących u nas artystów chwali poziom zespołu. To przyciąga innych. Nawet specjalnie nie musimy namawiać wielkich nazwisk. Fala informacji - jeszcze podczas prób do pierwszej edycji, przez rodziny wykonawców i przez znajomych - sięgnęła bardzo daleko. Dzwoniono do mnie nawet z zagranicy z pytaniem, co takiego robimy. Przychodzą do mnie dziadkowie, którzy mówią, że ich wnuki słuchają teraz muzyki klasycznej. Przedtem nie dawały się do tego namówić. Ufam, że takie pomysły jak "Dziadek do orzechów" to metoda na zainteresowanie dzieci i młodzieży filharmonią.

A może filharmonia jest jednak za bardzo pop? Słychać już takie opinie na mieście.

- Oczywiście, filharmonia musi prezentować kulturę z najwyższej półki. I my to robimy. Ale wydaje mi się, że do repertuaru tzw. muzyki poważnej trzeba ludzi zachęcić. Można kogoś zaprosić na operę Wagnera, ale może się zdarzyć, że po pierwszym akcie się zniechęci i nigdy do filharmonii nie wróci. Dlatego musimy ludzi zapraszać przez takie drzwi, przez które będą chcieli wejść: czy to poprzez repertuar z muzyką Mozarta, Beethovena, operę czy też koncerty muzyki pop. Najważniejsze, żeby filharmonia nie przerażała, ale była blisko i żeby jej drzwi zawsze były otwarte

***

WOKÓŁ MNIE WIROWAŁY PŁATKI ŚNIEGU

Kiedy na estradę filharmonii po roku powrócił "Dziadek do orzechów", spadł pierwszy tej zimy śnieg. Wracałam z premiery prasowej widowiska i czułam się jak Piotr Czajkowski przemierzający ulice Petersburga albo E.T.A. Hoffmann na bulwarach Keonigsbergu. Wokół mnie wirowały płatki śniegu, a w głowie pobrzmiewały takty "Tańca kwiatów". Bo to jest piękne przedstawienie, a jego twórcy wydają mi się zbyt skromni. Inscenizacja jest bardzo płynna, ciekawa choreograficznie i plastycznie. A poza tym to wspaniałe uczucie, gdy przed zbliżającym się Bożym Narodzeniem można powrócić, za sprawą opowieści Hoffmanna i muzyki Czajkowskiego, do "kraju lat dziecinnych". Młodzi wykonawcy są naprawdę świetni - i to zarówno soliści, nawet ci najmłodsi, jak i członkowie klubów i szkół. Połączenie współczesnego tańca z klasyką muzyki baletowej daje efekt. Nie w tym spektaklu udawania, napinania się na niemożliwe. Dobrym pomysłem jest też włączenie do scenicznej narracji filmu. Najpierw jest to taneczna wędrówka małej Klary po Olsztynie. Druga sekwencja filmowa pokazuje pojedynek tancerzy na schodach gmachu filharmonii. Dzięki "Dziadkowi..." jesteśmy "tu i teraz", w naszym mieście, a jednocześnie przenosimy się do krainy baśni. Na zakończenie widowiska, gdy wykonawcy zgromadzili się na scenie, publiczność podziękowała im owacją na stojąco. Zasłużyli na to wszyscy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji