Artykuły

Ober-Wesel

Black-out, akcja przenosi się z lokalu Mutter Hentjen do pociągu. Realizuje się plan Escha: Gertruda i August jadą na aukcję do Bacharach. Jan Frycz i Alicja Bienicewicz siedzą na krzesłach bokiem do widowni po prawej stronie rampy scenicznej. Żaden z elementów przestrzeni nie imituje wagonu kolejowego, sceno­grafia nie ulega przekomponowaniu, choć kolejne miejsca akcji zmieniają się dość zasadniczo. Pośrodku sceny zostaje ustawio­na ławka "na Lorelei", po prawej krzesło i stół - "górzysta droga na Lorelei". Zadanie wyobrażenia scenerii, podobnie jak w wielu innych scenach, spoczywa na dźwiękach, narracji z offu i nie­zwykle skondensowanej grze aktorów. Oglądamy przestrzeń duchowego doświadczenia.

"Milcząco siedzieli obok siebie w przedziale, w Bonn Esch wyjrzał przez okno i spytał o świeże pieczywo. Kupił jej bułkę, zjadła ją, ponuro rzucając dokoła spojrzenia pełne wyrzutu. Za Koblencją, kiedy ludzie, jak było tu we zwyczaju, powstawali do okien, by delektować się nadreńskim pejzażem, pani Hentjen, podniecona, pospieszyła uczynić to samo. Esch przeciwnie - nie ruszył się z miejsca; znał tę okolicę aż do przesytu, a poza tym miał zamiar dopiero ze statku pokazać pani Hentjen naturę. Teraz irytowało go, że uprzedzała przyjemności, a ponadto przyjmowała poucza­jące uwagi od innych współtowarzyszy podróży. I tak każdy tunel ucinający krajobraz sprzyjał jego zniechęceniu, wreszcie rozdraż­nienie urosło tak bardzo, że w Ober-Wesel odwołał ją dość obcesowo od okna."

Głos narratora jest tu głosem Krystiana Lupy. Aktorzy swą grą nie ilustrują informacji przekazywanych z offu (nie ma tu żadnej tautologii), znajdują ekwiwalent w kilku raczej urywanych niż pełnych ruchach, dla nich samych jakby niespodziewanych. Pointują nagromadzone emocje, myśli, instynkty, ale i zapowia­dają przyszłe zachowania i nastroje. Są to odruchy ludzi prostych, których uczucia z trudem przebijają się przez przyrodzony wstyd i zażenowanie. Reakcje Hentjen i Escha przypominają też me­chanizm wspomnień - pamięć przechowuje urywki działań, fak­tów, słów, ich selekcja trudna jest do racjonalnego zinterpretowa­nia, rządzi nią ukryta dynamika myśli, pragnień. Mutter Hentjen siedzi sztywno, prosto i zasadniczo, tuszuje nie­pewność i podniecenie. Z trzymanej na kolanach torebki wyciąga chusteczkę i ociera kąciki ust z okruszków wyimaginowanej bułki. Pierwszym, nieco bardziej spontanicznym odruchem jest podej­ście do okna (tu wstanie z krzesła). Jest to naturalność, którą Esch odbiera jako dowód pospolitości. Siedzi stężały z poirytowa­nia, zdaje się wyczekiwać kolejnego ruchu Gertrudy, który w jego mniemaniu usprawiedliwi przywołanie jej do porządku. "Obceso­we odwołanie" odbywa się na wyciemnieniu, jesteśmy ustawieni w sytuacji świadków, którzy jakby na gorącym uczynku przyłapują bohaterów w końcówce szarpaniny: Esch pociąga Hentjen za łokieć i przymusza do siedzenia na krześle. Wydaje się, że August jest o krok od wykonania swego firmowego gestu: ruch ręki z góry, na ukos i w dół, zdecydowany i rozstrzygający raz na zawsze - "Porządek musi być!", "Koniec z tym!", "Ja chcę do góry!", "Do Ameryki!". Siedzą urażeni, w milczeniu. Napięcie niespodziewanie rozładowuje okrzyk zawiadowcy zmieszany z do­chodzącymi z offu odgłosami stacji kolejowej: przeciągłe "Oo-oober-Wesel". Pierwsze lody topnieją, Esch pod wpływem wspomnień zagaja dość ciepło: "W Ober-Wesel miałem kiedyś posadę...". Hentjen, nieco udobruchana, ciekawa dalszych infor­macji, odpowiada tonem, z którego ustąpiła totalna dezaprobata: "Tak to się człowiek pałęta". Chwila niewymuszonej pauzy, Esch ciągnie wspomnienie: "Posada kiepska, ale wytrzymałem przez parę miesięcy... z powodu dziewczyny z okolicy... miała na imię Hulda." "Hulda" wymawia dobitnie, z lekkim uśmiechem zadowo­lenia, ale też z zadumą. To samo słowo jest dla Hentjen grubiań­ską przechwałką podszytą męskim rechotem, kolejną obelgą skierowaną pod jej adresem: "To może pan zaraz wysiąść. Mną nie musi się pan krępować". Koniec sceny. Dalej Bacharach, St. Goar, prom na Renie, Lorelei...

Pod wpływem obiektywnie nic nie znaczącego wydarzenia (postój na stacji Ober-Wesel) bariery pomiędzy Eschem i Hentjen poczy­nają się kruszyć, co prawda za chwilę Gertruda zamknie się - nie po raz ostatni - w pancerzu nieprzystępności, ale uroda dnia i niekonwencjonalność chwili drąży już jej serce, zapowiada dzi­wne zachowanie w trakcie całej wycieczki, dziwne przede wszys­tkim dla niej samej. Huśtawka napięć przy minimum słów i działań. Odwrotnie niż w Uwerturze (scena pomiędzy Elizabeth i Bertran­dem), choć sedno tych momentów przedstawienia dotyczy tej samej sytuacji międzyludzkiej - wyznania uczuć. To kondycja bohaterów decyduje o różnorodności tych scen. Sekwencja "Lo­relei" jest jak wycinek rzeczywistości, który nagle staje się figurą życia bohaterów, jądrem ich związku. Jest też ilustracją niemoż­ności osiągnięcia Misterium Jedności, o którym mówi Bertrand, ilustracją rozziewu pomiędzy patosem miłości a poufałością mi­łosnych zabiegów. W przeciągłej melodii słowa "Oooober-We­sel", w sytuacji, jaka do niej się odwołuje, kryje się smak tamtego letniego dnia, nadzieja spełnienia, przemieszana z niepowodze­niem, obraz ludzkiej nieporadności, marności, ale i wzniosłości. Nieuchronne dążenie do Utopii to nurt, którym podąża teatr Krystiana Lupy. Uobecnić nieuobecnione, konstruować świat wokół jądra niejasnego, a jednak odczuwalnego. W momencie kulminacji może ono stać się dotykalne, zrozumiałe lub tylko odczute - zarówno przez bohaterów, jak i publiczność. Tego rodzaju "konstrukcja" - na różne sposoby stosowana - powraca w przedstawieniach Krystiana Lupy, stawiając odbiorcę albo w sy­tuacji wtajemniczonego, albo przeciwnie, w sytuacji uczestnika obrzędu religii, której nie jest się wyznawcą. "Lunatycy" są zasad­niczym krokiem ku Utopii, a zarazem w stronę profanów. Jak w żadnym innym przedstawieniu (sięgam pamięcią do "Miasta snów"), żywioł "nieuobecnionego" nie został poddany tak silnej dyscyplinie i konfrontacji z żywiołem "uobecnionego". Rodzajo­wość i zabrudzenie życiem dotyka wszystkich poziomów przed­stawienia (język, dialogi, montaż scen, ekspozycja i prowadzenie bohaterów, gra aktorów, łączenie narracji z offu z akcją drama­tyczną), w sposób doskonały harmonizuje z ukrytymi siłami rzą­dzącymi światem "Lunatyków" - siłami, które prowokują Escha do działań i wreszcie powodują jego kapitulację. "Absolut nie może być wyrażony w tym, co doczesne, bo popada w komiczny patos"

(Bertrand), stąd może tyle w "Lunatykach" humoru, chyba czarne­go humoru. Bezsilność zakończenia to wyczerpanie ludzkiej energii, poddanie się żywiołowi anarchii, który ogarnął świat przełomu epok. Pomost do drugiego, prawdziwego istnienia nie został przerzucony, Esch i Hentjen "wzięli śmierć" od takich ludzi, jak Mistrz Krawiecki, nie stać ich było na oddalenie, o którym mówi Bertrand, na miłość wyrażającą się w bólu kata i ofiary. "Przez powolne wzajemne przyzwyczajenie, przez ukrycie się w poufa­łości nie powstaje żadne misterium."

Wiele scen skupia, jak w soczewce, zasadę tego przedstawie­nia, sceny te też odbijają się w sobie, należy do nich "Ober - ­Wesel", miejsce uprzywilejowane zajmuje rzecz jasna Uwertu­ra. Obok fragmentów niezwykle sugestywnych, w których ak­torzy, na przykład, zwracają się wprost do publiczności, scho­dzą na widownię, znajdujemy w 'Lunatykach" wiele momentów - "wycinków życia", które budzą śmiech, politowanie dla boha­terów czy prawdziwy dreszcz emocji. Trudno czasem nie ulec wrażeniu, że oto na naszych oczach odbywa się wydarzenie ze swym jednostkowym czasem, jednorazową siłą i sensem, że jesteśmy podglądaczami ludzkich słabostek, najskrytszych pragnień i w przejmujący sposób doświadczamy ludzkiej sza­motaniny. Mikrokosmos sceniczny rozszerza się w makrokos­mos teatralny, sześcian rozpina się w kulę (jak chciał Etienne Souriau), następuje rozszerzenie znaczeń. Z dźwięków, na­pięć słów, świateł, atmosfery oczekiwania, aluzji, metafor, specyficznie snutej opowieści buduje się uroda chwili, którą pamięta się jak smak magdalenki rozmoczonej w kwiecie lipo­wym. Do tych chwil należy "Ober-Wesel", scena, w której stan ducha uobecniający się w tej specyficznej dynamice działań rozładowuje się w niespiesznym okrzyku zawiadowcy stacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji