Diabły dalekie i bliskie
Czy druga polska inscenizacja "Diabłów z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego przygotowana w 18 lat po słynnym przedstawieniu Kazimierza Dejmka jest dowodem uznania dla dzieła czy dla tematu, który porusza?
Myślę, że na dwie części tego pytania należy dać odpowiedź twierdzącą. Penderecki pisząc przed dwudziestu laty swą operę był nie tyle zafascynowany wydarzeniami z XVII . co pewną uniwersalną sytuacją.
Słowo "opera" jest tu zresztą określeniem umownym. Penderecki również jako autor li-bretta (według dramatu Johna Whitinga) stworzył rodzaj scenariusza dla współczesnego teatru, w którym muzyka jest tylko jednym z elementów wtapiającym się w ciąg precyzyjnie zakomponowanych sytuacji scenicznych.
Reżyser Marek Weiss-Grzesiński buduje spektakl z olbrzymim rozmachem. Wieloplanowość akcji (sam tylko I akt składa się z 13 scen) jest utrudnieniem dla reżysera, dlatego też nie zawsze udało się osiągnąć płynny rytm zmian, ma jednak to przedstawienie atmosferę zagęszczającą się konsekwentnie aż do finałowej kulminacji.
Łódzki spektakl jest ascetyczny i wizjonerski zarazem. Zawiera wiele ciekawych pod względem inscenizacyjnym scen zbiorowych i starannie poprowadzonych ról. Jest wreszcie dowodem wysokiego poziomu zespołu. Począwszy od orkiestry prowadzonej przez Andrzeja Straszyńskiego, poprzez chóry i całą grupę odtwórców pomniejszych ról aż po dwie bardzo dobre kreacje Joanny Cortes (siostra Joanna) i Andrzeja Kostrzewskiego (ksiądz Grandier).