Artykuły

Dzień dobry, jestem z "Kobry"

Barbara Borys-Damięcka wspomina, że największe kłopoty podczas realizacji były zawsze z oryginalnymi rekwizytami: - Kiedy ktoś wracał z zagranicznej delegacji, miał obowiązek zdać do magazynu butelki po alkoholach, puszki po kawie czy paczki po papierosach - historię "Kobry" przypomina Maciej Wesołowski w Gazecie Wyborczej - Dużym Formacie.

Proszę pana, to był mus! Obowiązek! W każdy czwartek wieczorem trzeba było zasiąść przed telewizorem - podnosi głos medioznawca prof. Wiesław Godzic. - W przaśnych latach 60. "Kobra" to były drzwi uchylone na Zachód. To był inny świat. Wyszukany, piękny język, eleganckie stroje i wnętrza. Dla PRL-owskiego odbiorcy to wszystko było czymś z kosmosu, z Marsa. - W czasie "Kobry" ulice naprawdę pustoszały, nie ma w tym żadnej przesady. Potem były te wszystkie "Isaury" i "Dynastie". A w latach 60. to "Kobra" była "Isaurą". Każdy musiał przynajmniej się orientować, co tam grali, bo następnego dnia wszyscy to komentowali. W sklepie, w biurze, w fabryce - opowiada aktor Krzysztof Kowalewski.

- To było zjawisko podobne do wspólnego oglądania meczów piłkarskich - przypomina reżyser Jerzy Gruza. - Ludzie zbierali się w domach tylko po to, by zobaczyć spektakl, i robili zakłady, kto zabił.

Hitchcock z lwowskiej fali

"Kobra" urodziła się w Telewizji Polskiej 6 lutego 1956 roku. Wtedy to Adam Hanuszkiewicz wyreżyserował "Zatrute litery" według Agathy Christie, a wszystko firmował Teatr Sensacji i Fantastyki - z charakterystyczną czołówką: "Kobra przedstawia", z wijącym się wężem okularnikiem autorstwa Eryka Lipińskiego oraz niepokojącym motywem muzycznym zaczerpniętym z Sekstetu op. 100 na fortepian, flet, obój, klarnet, róg i fagot Francisa Poulenca.

Przedstawienie odniosło sukces, dzięki czemu zdecydowano o stworzeniu całego cyklu, nadawanego zawsze w czwartek wieczorem. Przetrwał on do końca lat 80. W tym czasie można było oglądać sztuki tuzów światowego kryminału, m.in. Agathy Christie, Arthura Conan Doyle'a, Patricii Highsmith, Gilberta Chestertona, Louisa Stevensona, Rossa MacDonalda, Georges'a Simenona czy Alistaira MacLeana, ale też świetnych polskich autorów pod pseudonimami. Maciej Słomczyński występował tu jako Joe Alex, Tadeusz Kwiatkowski jako Noel Randon, Andrzej Szczypiorskj jako Maurice S. Andrews.

Na pomysł sensacyjnego cyklu wpadła telewizyjna redaktorka Illa Genachow. Jak twierdzi reżyser Jerzy Gruza, "silna osobowość, szalenie pracowita osoba": - Miała niesamowitą zdolność skupiana wokół siebie zdolnych ludzi. Na próbach osobiście czuwała nad jakością tych przedstawień, sama podsuwała mnóstwo pomysłów. Znała perfekcyjnie kilka języków obcych i dzięki temu udawało się jej zdobywać teksty z Zachodu. Choć i tak wydawało się to cudem, że początkowo autorzy zadowalali się tymi PRL-owskimi honorariami.

- Dla ludzi z Zachodu ten nasz teatr to było tak egzotyczne zjawisko, że dawali się przekonać do współpracy za marne pieniądze. Przeważnie nie zgłaszali się nawet po te drobne honoraria. One były w złotówkach, a złotówka nie była wymienialna. Żeby więc coś z tym zrobić, musieliby przyjechać do Polski i tu tę kasę wydać. Robili to z ciekawości, wierząc, że przy okazji zainteresują swoją twórczością ludzi zza żelaznej kurtyny - opowiada Ewa Chodkowska, wieloletnia redaktorka i de facto producentka "Kobry". - Illa napędzała to wszystko. Umiała przy tym stworzyć odpowiednio twórczą atmosferę; wszystko odbywało się przy kieliszeczkach z alkoholem i w oparach papierosowego dymu.

Ponad dwa lata przed spektaklem Hanuszkiewicza z inicjatywy redaktor Genachow powstało przedstawienie "Okno w lesie" - wojenna opowieść o dywersancie na tyłach wroga, zrealizowana z okazji "miesiąca pogłębiana przyjaźni polsko-radzieckiej" w listopadzie 1953 roku. Zdaniem Ewy Chodkowskiej można je uznać za pierwowzór "Kobry": - Illa rzuciła hasło: "W Warszawie jest już podobno kilkanaście telewizorów. Może więc warto coś wyprodukować".

Reżyserem większości początkowych spektakli był Józef Słotwiński.

- Zabawny, oddany, koleżeński. Taki jowialny typ, przedwojenny, z lwowskiej fali - wspomina Jerzy Gruza. - On idealnie odnalazł się w tym gatunku. Nie był może reżyserem wielkiego formatu, ale był pracowity i bardzo rzetelny. I to on nadał "Kobrze" pewien styl.

Słotwińskiego szybko ochrzczono polskim Hitchcockiem. Zmarł w 2005 roku, w wieku 97 lat. Poza nim przy "Kobrach" pracowali m.in. Janusz Morgenstern, Edward Dziewoński, Janusz Majewski, Jerzy Gruza, Marek Piwowski, Ryszard Bugajski, Janusz Kondratiuk czy Feliks Falk. W obsadzie aktorskiej pojawiali się najwięksi i najpopularniejsi: Andrzej Łapicki, Zbigniew Cybulski, Wieńczyslaw Gliński, Zofia Mrozowska, Aleksandra Śląska, Roman Wilhelmi, Danuta Szaflarska, Ewa Wiśniewska, Irena Kwiatkowska, Mariusz Dmochowski, Wiesław Gołas, Zofia Rysiówna czy Jan Machulski. Ale żelazny trzon stanowił tercet: Edmund Fetting, Wanda Koczeska i Krzysztof Chamiec. Nie bez powodu popularny był żart rozpropagowany przez jeden z kabaretów: "Co tydzień pan Fetting zabija panią Koczeska, a pan Chamiec nakrywa ich w czwartek w telewizorze. Ja zwariuję, proszę pana, ja zwariuję".

400 trupów w trzy lata

"Kobra" bez wątpienia była PRL-owskim fenomenem. Na zdjęciach z dawnych kronik filmowych widać ludzi idących po schodach, z krzesłami w rękach, a w tle komentarz: "Czwartek wieczór, zaraz rozpocznie się Kobra". Kiedy w połowie lat 70. ogłoszono wyniki oglądalności, okazało się, że gromadzi przed ekranami nawet 95 procent wszystkich widzów, podczas gdy najpopularniejsze nawet filmy ledwie 60 proc. Nigdy później żaden polski program telewizyjny nie zbliżył się choćby do tego wyniku. Do potocznego języka wchodziły całe frazy z kobrowych przedstawień, do dziś daje się słyszeć słynne: "Dzień dobry, jestem z Kobry", stworzone przez aktora i satyryka Jerzego Dobrowolskiego; on sam w "Kobrze" zagrał detektywa Philipa Marlowe'a w Chandlerowskim "Kłopoty to moja specjalność" (1977) Marka Piwowskiego.

Jerzy Gruza: - Kiedy w Polsce było jeszcze niewiele telewizorów, całe kamienice schodziły się do tych szczęśliwców, którzy już je nabyli. Telewizja wówczas miała walor terapeutyczny. Na tę godzinkę co czwartek ludzie odrywali się od ciężkiego przeważnie życia i zastanawiali się wspólnie: kto zabił? To była czysta zagadka, intryga, zadanie logiczne. W ten sposób ludzie odsuwali się od szarzyzny codziennego życia i narzuconych przez władze problemów. Bo o czym pan czytał wtedy na pierwszych stronach gazet? O tym, że nie ma sznurka do snopowiązałek!

- Dla PRL-owskiej publiczności to było jak liźnięcie Zachodu. Pamiętajmy, że my wówczas byliśmy kompletnie odcięci od świata. Kiedy w rękach Plucińskiego pojawiała się puszka coli, publiczność szalała z zachwytu - wspomina Ewa Chodkowska.

- Chcieliśmy dotknąć choć namiastki wolnego świata - dodaje prof. Godzic. - W realiach przaśnego socrealizmu ci dobrze ubrani, mówiący ładnym, wyszukanym językiem bohaterowie wydawali się nierealni. Kojarzy mi się to z Haską, który pisał, że do kina chodzi tylko na filmy amerykańskie. Nieważne, jakie, dobre czy złe, ważne, by były amerykańskie. Ale oglądaliśmy "Kobrę" także dla naszych ukochanych aktorów. Na mnie największe wrażenie robiły zawsze twarze z tych przedstawień. Wyraziste, niepokojące. Kiedy widziałem Aleksandrę Śląską albo Edmunda Fettinga, czułem, jak mi dreszcz po plecach idzie. Gdyby to byli Brytyjczycy, a na dole leciałyby napisy, jestem pewien, że aż takiego sukcesu by nie było.

Jak podliczyła Illa Genachow, w ciągu pierwszych trzech lat emisji w 144 przedstawieniach padło 400 trupów.

- Było takie myślenie, że "Kobra" to taki nie do końca poważny teatr. Ale z drugiej strony były porządne teksty, grali świetni aktorzy. To przyciągało ludzi - dopowiada Jerzy Gruza. - Dziś telewizja przyciąga pieniędzmi. Wtedy pieniądze były marne, kusiło więc to, co interesujące. Ja miałem satysfakcję, kiedy po spektaklu dzwonił np. Dygat i mówił, że było świetnie.

Suzin mówi, kto zabił

Przez pierwsze kilkanaście lat przedstawienia "Kobry" grano na żywo.

- Był taki aktor Janusz Ziejewski. W jednym ze spektakli został zamordowany, więc padł. Potem jednak chciał się z planu wymknąć. Zdjął buty i na paluszkach zaczął uciekać. Niestety tak niefortunnie, że w drugim planie złapała go kamera. No i mieliśmy na ekranie trupa, który z butami w rękach przemyka się gdzieś opłotkami - śmieje się Kowalewski.

- Pamiętam jeden ze spektakli, w którym główną rolę grał Andrzej Łapicki. Przedstawienie powoli się kończyło, Andrzej szykował się do wielkiego monologu, ja stałam za kamerą. W pewnym momencie patrzę, a z sufitu leci na mnie wielki reflektor. Uchyliłam się razem z kamerą, reflektor rąbnął o podłogę, spektakl trzeba było przedwcześnie zakończyć. Ale jako że zagadka kryminalna była nierozwiązana, podjęliśmy błyskawiczną decyzję, że finałem zajmie się spiker. Usiadł więc Jan Suzin przed kamerą i wyjaśnił widzom, kto zabił - opowiada pani senator, a niegdyś reżyserka telewizyjna Barbara Borys-Damięcka.

Reżyser Janusz Majewski wspomina z kolei, jak trudna była czasem praca telewizyjnego suflera: - Jeden z aktorów zapomniał tekstu, a suflerka była akurat po drugiej stronie studia. Kiedy się zorientowała, zaczęła czołgać się przez cały pokój do niego. Weszła w kadr. Potem do telewizji zaczęły przychodzić listy: "Spektakl świetny, ale proszę nam wyjaśnić, jakie znaczenie dla fabuły miała ta czołgająca się po dywanie postać?".

Innym razem na planie spektaklu Majewskiego wybuchła afera przeciwpożarowa. - W studiu ze zrozumiałych względów panował ścisły zakaz palenia. A że czasy były takie, że papieros był nieodłącznym atrybutem artysty, porządku pilnować musiał strażak w pełnym rynsztunku. Na porannych próbach uprzedziliśmy go, że wieczorem, podczas transmisji, aktorzy będą palić, bo tego wymaga scenariusz. On to zaakceptował. Rozpoczyna się transmisja, aktorzy popijają "whisky", ktoś zapala papierosa, a tu przed kamerę wpada strażak: "Tu nie wolno palić! Tu nie wolno palić!". Aktorzy udają, że nic się nie dzieje, ale cała Polska to ogląda. Potem okazało się, że na wieczorną zmianę przyszedł inny strażak.

Gruza wspomina, jak dźwiękowiec pomylił przyciski i publiczność mogła usłyszeć ćwierkanie ptaków zamiast wystrzału. Jak Tadeuszowi Plucińskiemu od czekania pod nagrzanym reflektorem zaschło w gardle i zamiast finałowej kwestii był w stanie jedynie wycharczeć z siebie nieartykułowane dźwięki.

Ale też Gruza, który wyreżyserował m.in. jedną z najsłynniejszych "Kobr" "Pomyłka, proszę się wyłączyć", dzięki "Kobrze" poczuł się niemal jak Orson Welles, twórca słynnego słuchowiska "Wojna światów" - relacji z rzekomego lądowania Marsjan na Ziemi, które w 1938 roku wzbudziło histerię w wielu amerykańskich domach. - "Pomyłka..." to była rzecz o kobiecie, która leży sparaliżowana w łóżku i przez pomyłkę podsłuchuje rozmowę dwóch bandytów planujących morderstwo. Zaczyna się bać i dzwoni do różnych ludzi, by ich powstrzymać. Świetnie zagrała to Aleksandra Śląska. Już w trakcie spektaklu zaczęły się telefony od spanikowanych telewidzek, które siedząc same w domach, zaczęły się obawiać o własne życie. Bały się, że ktoś chce je zamordować, napaść, obrabować. Miałem satysfakcję, że aż tak bardzo zadziałało to na wyobraźnię widzów.

Ówczesny wpływ "Kobry" na widzów trudno zresztą przecenić. Janusz Majewski wspomina spektakl o dwóch siostrach, w którym w jednej ze scen Roman Wilhelmi morduje tę wredniejszą i ładuje jej ciało do kufra. - Następnego dnia podchodzi do mnie nasz ogrodnik z Żoliborza. "Ale pan, panie inżynierze (do dziś nie wiem, dlaczego tak do mnie się zwracał), pięknie tę złośliwą babę załatwił. Też bym tak zrobił: w łeb i do skrzyni. Należało się jej!".

A teatralne wpadki wynikały nierzadko ze skromnych możliwości ówczesnej telewizji. W jednym ze spektakli pokazana jest np. angielska ulica, na której wszystkie samochody mają kierownicę po lewej stronie.

Barbara Borys-Damięcka wspomina, że największe kłopoty podczas realizacji były zawsze z oryginalnymi rekwizytami: - Kiedy ktoś wracał z zagranicznej delegacji, miał obowiązek zdać do magazynu butelki po alkoholach, puszki po kawie czy paczki po papierosach. Na wagę złota były nawet co ładniejsze reklamówki, choćby z amerykańskiego sklepu Macy's. Potem do butelek po whisky lało się herbatę Gruzińską, a do paczek po gitane'ach ładowało sporty i graliśmy.

- Pamiętam, jak niedługo po stanie wojennym robiliśmy "Anatomię morderstwa" Winera. Nie mieliśmy amerykańskich rekwizytów, więc Allan Starski radził sobie, jak mógł. Z ambasady USA wyciągnął książki telefoniczne, jakiś stary telefon i parę innych gadżetów. Udało się też ściągnąć oryginalne zdjęcia sądowe. Wszystko chałupniczo. Na szczęście Allan dobrze znał te realia - dodaje Janusz Majewski.

Jerzy Gruza: - Odtwarzanie życia kapitalistów w czasach szarego i przaśnego PRL-u było i trudne, i zabawne. Problemy były przeróżne. Jak nalać whisky, jak zdobyć lód? Wtedy nikt nie praktykował zwyczaju picia alkoholu z lodem. Lód był tylko w chłodniach. Do mięsa czy do ryb. A mimo to te wszystkie eleganckie wnętrza, stroje i maniery brytyjskiej arystokracji udało się w naszych realiach odtworzyć. To czasem budziło uśmiech i budzi uśmiech do dziś.

Zawiść, chciwość, zgnilizna moralna

- W latach 60. kultura w telewizji opierała się na trzech filarach: "Kabarecie Starszych Panów", Teatrze Telewizji i właśnie "Kobrze". To były trzy absolutne przeboje - mówi Barbara Borys-Damięcka. - Ale "Kobra" miała w tym towarzystwie bodaj największą oglądalność. Była lżejsza, bardziej masowa. Mało kto pamięta, że to naszym pomysłem była też "Stawka większa niż życie". Zrobiliśmy 14 spektakli "Stawki", zanim doszło do powstania serialu. Szukałam aktora do głównej roli, jeździłam po Polsce i wreszcie w Lublinie wypatrzyłam Stanisława Mikulskiego. Miał miły uśmiech i potrafił się skupić. Nie było wtedy próbnych zdjęć, więc musieliśmy zaryzykować. Do dziś nie żałuję tamtego wyboru.

Szaleństwo na punkcie "Kobry" czasem ogarniało i władzę. Podobno był to jedyny program, poza "Dziennikiem telewizyjnym", który regularnie oglądał Władysław Gomułka. Być może dlatego Teatr Sensacji cieszył się względną autonomią.

Zdaniem profesora Godzica władza się "Kobry" nie czepiała, bo te kryminalne historie były zwykle apolityczne: - A w razie czego można było się zawsze tłumaczyć, że ten Zachód z "Kobry" to świat, w którym panuje zawiść, chciwość i zgnilizna moralna.

Większe problemy pojawiły się dopiero w przypadku "Kobry" poruszających sprawy polskie. U schyłku lat 60. "Kobrą" żywiej zainteresowała się Milicja Obywatelska. Zdarzało się, że funkcjonariuszom nie podobały się niektóre ujęcia, trzeba było organizować tzw. dokrętki. Dopiero wtedy, po akceptacji odpowiedniego organu, przedstawienie mogło być wyemitowane. - Na planie zawsze był milicjant, który kontrolował broń. Z milicją konsultowaliśmy też, jak się nią posługiwać, jak kabura powinna być zawieszona, jak umocować pistolet przy szelkach. Był taki spektakl "Czarna walizka" w bardzo dobrej obsadzie: Marek Kondrat, Krzysztof Kowalewski, Piotr Fronczewski. Po premierze oficer dzwoni do mnie i mówi: proszę pani, len Kondrat to używa broni jak zawodowiec, potrzebowalibyśmy kogoś takiego w naszych szeregach. Gorzej z pozostałymi. Zwłaszcza Kowalewski musi jeszcze porządnie potrenować - opowiada Borys-Damięcka.

We współpracy z milicją powstała np. "Pocztówka z Buenos Aires" (1966). Milicja musiała wydać zgodę na ucharakteryzowanie ulic. Warszawa udawała stolicę Argentyny, palmy ściągano więc z pomarańczami, a do drzewek pomarańczowych drutem mocowano owoce.

W 1969 roku Telewizja Polska we współpracy z Komendą Główną MO rozpisała konkurs na przedstawienie sensacyjne. W rezultacie powstało kilka "Kobr" z dzielnymi milicjantami w rolach głównych. Nie miały dobrych recenzji, dziś mało kto o nich pamięta.

Nie to jednak zdecydowało o stopniowym upadku "Kobry", którego początek datowany jest na drugą połowę lat 70. Zdaniem Gruzy życie stało się ciekawsze, pełne napięć i nie było już w narodzie cierpliwości do roztrząsania salonowych zagadek brytyjskich arystokratów: - Tempo spektakli przestało nadążać za czasami. Poza tym do telewizji weszły zachodnie filmy i seriale kryminalne: "Kojak" czy "Columbo". Ludzie nie musieli już oglądać podróbek Zachodu, bo mieli oryginały.

Na zdjęciu: "Alicja prowadzi śledztwo", 1970

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji