Artykuły

To czas się cofnął...

PRZEŚLICZNA stylowa sala teatralna w Pomarańczarni w Łazienkach jest najlepszą dekoracją dla wywołania duchów przeszłości. Toteż pięknie, że na jej otwarcie wydobyto komedię z czasów króla Stasia, utwór angielskiego autora Sheridona, który Wojciech Bogusławski z beztroską, właściwą tamtym czasom, przeniósł do stanisławowskiej Warszawy.

Pięknie też, że starano się o zachowanie złudzenia, że jesteśmy w tamtej epoce nie tylko na scenie, gdzie rozgrywa się akcja sztuki, mierząca celnie w plagę obmowy i intrygi, i gdzie jak kwiaty barwią się prześliczne Kostiumy rokokowe, ale i na widowni. Aż dziw bierze chwilami, gdy zagasną blaski żyrandoli, trzymanych przez kamienne figury, że z lóż pod malowidłami Plerscha nie wychylają się główki lornetujących scenę dam w pudrowanych pe-rukach.

Ale należy z kolei obmówić samą "Szkołę obmowy". Jest to oczywiście komedia obyczajowa, a jak pisano we wstępie do dzieł Bogusławskiego, wydanych w książce:

"Wszystkie obyczajowe komedie powinny mieć za cel poprawę obyczajów własnego narodu. Cóż nas mają obchodzić obcych nałogi i wady? "Szkoła Obmowy" przeto przeniesioną została do Warszawy. Jest ona i tu bardzo na swoim miejscu..." (1820 r.)

Sheridan wyszydzał w swej komedii intrygantów i plotkarzy angielskich. Bogusławski zmieniwszy im nazwiska na Plotkiewiczowe, Wydrzyżnialskie, czy Trzpiotnickich odnalazł z łatwością we współczesnej sobie Warszawie takież "kompanie", zajmujące się od rana do nocy czernieniem swych bliźnich.

Wszystko to ujrzeliśmy w doskonale pseudoklasycznym kształcie, z wprowadzeniem w akcję przez pokojówkę i służącego - huzara, z intrygą wzbraniającą połączyć się kochającej parze, z pognębieniem końcowym największego intryganta i happy-endem ku ogólnemu zadowoleniu. Pewne dłużyzny, zwłaszcza w części pierwszej i w ekspozycji były również staroświeckie, inna sprawa, że przydałoby im się ciecie ołówka reżyseria Anno Domini 1961. Zyskałaby na tym błyskotliwość tej bardzo na swe czasy błyskotliwej satyry.

Zanim opowiem coś o grze aktorów, muszę pochwalić przepiękne kostiumy. Panie mieniły się świetnie dobranymi barwami, które stwarzały styl epoki w najlepszym jej gatunku. Panowie? O kostiumach panów należy powiedzieć coś więcej, niż że były ładne. Pokazano tam bowiem modnisiów w pudrowanych perukach i francuskich strojach obok sarmatów w kontuszach i litych pasach, a Karol jako największy obłudnik, kryjący swe przywary pod pozorami skromności, ubrany był w ciemny angielski fraczek.

Kostiumy były więc bezbłędne i prześlicznie grały na tle równie stylowych dekoracji i... stylowej widowni.

A wykonawcy poszczególnych ról? Ci, którym patronowały duchy aktorów stanisławowskiej epoki: Agnieszki Truskolaskiej (Starościny), Świeżawskiego (Bogacki), Owsińskiego (Starosty) i innych aż do samego Imć Wojciecha Bogusławskiego, który wciela! sie wówczas w rolę trzpiotowatego, ale sympatycznego Walerego?

Zacznijmy od dam, bo one przecież trzymają prym w plotkarstwie i obmowie (oczywiście tylko w komedii). Starościnę, a wiec tę, która jest obiektem większości plotek, grała Irena Krasnowiecka, kładąc największy nacisk na bezradność kobiety, oplątywanej intrygami, lękającej się utraty nie tyle starego męża, co wszystkich płynących od niego korzyści.

Galerii pań z "kompanii" obmawiającej przewodniczyła niejako Zofia Lindorfówna, która wyglądała tak, jak gdyby nigdy nie rozstawała się z rokokowym kostiumem i grała tak, jak gdyby życie całe spędziła na plotkowaniu w salonach osiemnasto wiecznej Warszawy.

Janina Niczewska była bardzo stylową Wydrzyźnialską, a Konstancją naprawdę prześliczna i pełną uroku Alicja Bobrowska. Wreszcie Krystyna Walczakówna wykazała wiele temperamentu i szczerości w roli subretki Magdusi.

Bogata galeria panów miała na ogół bardzo trafnych reprezentantów. Starsze pokolenie reprezentowali znakomicie Kazimierz Wichniarz, jako Starosta Gdyralski, straszący swym basem i rozczulający łaskawymi tonami w głosie i Andrzej Szalawski, który znakomicie przemieniał się w różne postacie, jakie przybiera Bogacki, czym budził wybuchy śmiechu na widowni. Lekarzem aż niesamowitym w swym komizmie był Mularczyk. Młodych grali Kmicik obłudnego Karola, którego uczynił bardzo zajmującą postacią, Łotysz stworzył sympatycznego młodzieńczego Walerego.

Tłum postaci, zaludniających dom Starosty, miał swych przedstawicieli jeszcze w Kryńskim (Susceptowicz), Lechu Ordonie (śmieszny poeta), Słowińskim i Nasierowskim, Kaczmarskim (majordomus Starosty), Szymańskim (lichwiarz Procentowicz). Służących grali Błaszyk i Izdebski.

Dyskretna i przyjemna muzyka Witolda Rudzińskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji