Artykuły

W Pomarańczarni jak za króla Stasia

Wojciech Bogusławski: "Szkoła obmowy". Komedia w 5 aktach według R. B. Sheridana. Reżyseria: Władysław Krasnowiecki, scenografia: Henryka Głowacka przy współpracy Władysława Daszewskiego, muzyka: Witold Rudziński. Premiera w Teatrze Narodowym, scena w Pomarańczarni

Parkowa aleja, wysokie drzewa, a gdy zmrok zapadnie nieprzenikniona, ciemna ściana leśna, oddzielającą skromny na oko pawilon od miasta, jego zgiełku, jego pospiesznego życia bez wytchnienia. Wewnątrz scena technicznie pono niewydarzona, ale na oko miła i pojemna. Widownia wdzięczna, dla wybranych, figury alegoryczne, fryzy, sztukaterie, złocenia, towarzystwo wytworne, subtelności i reweranse, nastrój spotkania za zaproszeniami, a styl dworski i etykietalny. "Odi profanum vulgus..."

Nie wiem czy teatr w Pomarańczarni w Łazienkach Stanisława Augusta, zdobędzie sobie wcięcie, popularność wśród warszawskich bywalców teatralnych, wśród młodzieży etapu bród i babek, nie wiem, czy się stanie modny i wpisany na listę domów, w których "wypada bywać" - ale wiem, że zasługuje na względy, na delikatne wzruszenie i nawet na dyskretny snobizm. Na pierwszym przedstawieniu, w przejętym od nowa przez Teatr Narodowy budynku, uświetnił nadto jego wykwintny towarzyski charakter kameralny występ gospodarza - to jest antreprenera zespołu - który wygłosił toast powitalny i eksplikował czemu to grywa angliczańskich autorów na narodowym teatrum. Ten miły zwyczaj dyr. Da-szewskiego dodał jeszcze więcej blasku pierwszemu spektaklowi i jeszcze bardziej uintymnił spotkanie.

Czy w tych warunkach było ważne to, co się na scenie dzieje? Ależ tak - jak najbardziej: bo i sztukę wybrano osobliwie rozumnie i spektakl pokazano ciekawej publiczności w pięknych ramach, w trafnej reżyserii i udatnej grze Pań Artystek, Panów Artystów. Do tradycji chlubnej nawiązano i wystąpiono z sztuką, którą już przed 170 laty pokazywano w teatrze w Pomarańczami gościom Jego Królewskiej Mości. Komedyja ucieszna nosi tytuł "Szkoła obmowy" i od stóp do głów przynależy do teatru polskiego Oświecenia, który tak trwale związał się był z Klasycyzmem stanisławowskim: harmonia z całym entourage'm idealna.

O co w sztuce chodzi - to wszystko tak dokładnie wyłożył Pan Bogusławski - który ją zgrabnie przeniósł znad mglistej Tamizy do ukochanej -Warszawy - że krytyk niewiele ma do dodania ponad to co uprzejmie, za pozwoleniem zwierzchności, i obecnym widzom starannie przygotowany Affisz do wiadomości podał. Więc smakujemy bez erudycyjnych obciążeń świetny język utworu i nie bez melancholii baczymy na bezkompromisowy, cudownie natrętny dydaktyzm, którego nie lękała się obyczajowa komedia Oświecenia, ba, chlubiła się nim niby współczesny autor udziwnianiem. Od molierowskich wpływów i zapożyczeń aż się kłębi i roi w tej anglopolskiej sztuce, której spolszczenie jest wyborne, nie tylko w językowej ale przede wszystkim w obyczajowej materii utworu, a stylowość zachwycająca.

Komedyja jest ucieszna, ale wytworna, nie dla pospolitego śmiechu gawiedzi lecz dla gości po salonach bywałych. Tej reguły surowo przestrzegał WŁADYSŁAW KRASNOWIECKI, który miał honor zaprezentować spektakl pieczołowicie przygotowany, staranny, dworny, nie pozwalający żadnemu i uczestnikowi wizyty wypaść z formy, zapomnieć się, zagrać rubasznie i farsowo. TV tym stylu utrzy-mali swą grę ZOFIA LINDORFÓWNA (Płotkiewiczowa, podstolina) i JANINA NICZEWSKA (Wydrzyźnialska, podkomorzyna), LECH ORDON (Ramota, wierszopis) i ZDZISŁAW SŁOWIŃSKI (Trzpiotalski, kawaler modny), ZBIGNIEW KRYŃSKI (Susceptowicz, patron) i WŁADYSŁAW KACZMARSKI (Wiernicki, majordomus), a również KRYSTYNA WALCZAKOWNA (Magdusia, służąca) i ALEKSANDER BŁASZAK (Fiutynkiewicz, huzar), chociaż dla tej ostatniej pary łatwo było o pretekst do nieposkromionych igraszek. Co więcej, nawet ADAM MULARCZYK (Recepta, doktór), ustrzegł się od popadnięcia w komizm z innej parafii. Bardzo sobie tę jednolitość przedstawienia można chwalić, a pretensje do reżysera zgłosić tylko o niedostateczne harce ołówka po tekście: dalsze pół godziny skrótu (co najmniej) należało wygospodarować z rozgadania oryginału.

Wymienione dotychczas osoby obmowców to tło, na którym rozkwita miłość dwojga młodych i pięknych (figuratywnie i dosłownie) - ALICJI BOBROWSKIEJ (Konstancja, córka) i JÓZEFA ŁOTYSZA (Walery, kapitan) - i na którym rozgrywa swe role czworo protagonistów. Nad sceną panuje dźwięczny bas KAZIMIERZA WICHNIARZA (Gdyralski, starosta), podstarnego męża młodej żony, uległego połowicy jak prawa komedii dyktują. Odwiedza krewnego i snuje wątłą nić tradycyjnej intrygi weredyk, pełen temperamentu, ANDRZEJ SZALAWSKI (Bogacki, cześnik), postać sarmacko-fredrowska. W stylu epoki za-znacza zmysłowość IRENA KRASNOWIECKA (Dorymena, żona), zdradliwa lecz jakże ponętna. Poza ramy czasowe komedii wyszedł WŁODZIMIERZ KMICIK (Karol, regent), który dał postać raczej z Dickensa niż z Bogusławskiego; ale - o ironio i niekonsekwencjo! - Jego właśnie rola wydała mi się najciekawsza, najbardziej przemyślana pogłębiona.

A scenografia? Scenografia, do której przyłożył się WŁADYSŁAW DASZEWSKI? Nie było najmniejszego rozdźwięku pomiędzy dekoracjami na scenie a architekturą widowni. Daszewski, wraz z HENRYKĄ GŁOWACKĄ, wyczarowali stanisławowską Warszawę zarówno w oszczędnych fragmentach dekoracyjnych, jak na ekranach, ukazujących pejzaż ówczesnej Warszawy. Niezawodny smak, wdzięk i dłoń artysty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji