Artykuły

Nosoroce za progiem

"Nosorożec" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

Premiera "Nosorożca" nie była planowana jako komentarz do warszawskiej ulicy w dniu Święta Niepodległości. Ale jak bywa w teatrze, to, co za progiem, gwałtownie aktualizuje teksty. Epidemia nosorożycy (jak nazywa wirus zdziczenia tłumacz Piotr Kamiński) szerzy się, zbierając zatrute owoce, nie pierwszy zatem raz tragikomedia Ionesco objawia hiper-realistyczne oblicze.

Artur Tyszkiewicz miał więc wyczucie czasu, nawet jeśli wspomniany zbieg okoliczności pracował na jego korzyść. Ale przede wszystkim miał pomysł, który sprawił, że sztuka sprzed pół wieku osadziła się bez trudu we współczesnych realiach. Już początek, kiedy para bohaterów dialoguje w typowy dla Ionesco paradoksalny sposób, a dialog odbywa się za pomocą SMS-ów, sprawia, że znajdujemy się w typowej sytuacji charakteryzującej dzisiejszą komunikację. Co więcej, nieco zwietrzałe już dowcipy dzięki temu zabiegowi odzyskują świeżość.

Przedstawienie rozgrywa się w przestrzeni biurowej z królującymi ekranami komputerów, drukarkami, biurkami, wszystkie meble ergonomiczne i niemal bezcielesne. Ekrany są jednak

martwe, nic na nich nie miga jak przypuszczam, to nie kwestia

kosztów inscenizacyjnych, ale celowy zabieg, rodzaj dopisanego komentarza do urągowiska pracy zautomatyzowanej, ukazywanej zresztą jako koszmarny balet urzędników i ich sprzętu. Szerzenie się nosorożycy, czyli coraz częstsze przypadki pojawiania się nosorożców na ulicach i przemiany ludzi w nosorożców, zostało pokazane sugestywnie, dzięki dyscyplinie inscenizacyjnej i zespołowej grze aktorów. W obsadzie kilka osób nadawało ton - Magdalena Smalara jako przejmująca w swoim szaleństwie Pani Boeuf, pierwsza ofiara nosorozycy, i następni zarażeni infekcją zdziczenia: Krzysztof Ogłoza - Jan oraz Sławomir Grzymkowski - Dudard. W ich rolach uwagę zwraca precyzyjne operowanie ciałem, zresztą w całym spektaklu walorem jest perfekcyjnie dopracowany ruch, podkreślający dziwność istnienia i zarazem dający przenikliwy portret rutyny. Przerażenie i bezradność ostatniego człowieka, który nie chce się poddać stadnym zachowaniom, wiarygodnie oddał Paweł Domagała. Jego Berenger jest zwykłym człowiekiem, ani wielkim, ani szczególnie odstającym inteligencją od pozostałych, a jednak jest w nim jakaś szczątkowa siła oporu. Słabego. Coraz słabszego? To bodaj największa przestroga płynąca ze sceny: epidemia zbiera straszne żniwo, kultura pada pod ciosami przemocy, łatwo ulec destrukcyjnej radości niszczenia. Co nam to przypomina?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji