Artykuły

Tak, Boy jest gigantem

Mówi STANISŁAW TYM, współreżyser spektaklu Starego Teatru "Sto lat kabaretu w Krakowie"

Na konferencji prasowej mówił Pan, że Boy to gigant, że wszyscy z niego... Dlatego do programu przywołującego kabaret Zielony Balonik wy­brał Pan jedynie teksty autora "Słówek"?

- Po przejrzeniu ogromnej ilości tekstów tego krakowskie­go kabaretu widać, że "Słówka" są właściwie tym, co zostało. Ostatnio w "Tygodniku Powszechnym" czytałem rozmo­wę z Jeremim Przyborą przeprowadzoną przez Grzegorza Turnaua, w dużej części po­święconą właśnie Boyowi, "Słówkom", ich tradycji i wynika­jącym z tego dla samego Przy­bory konsekwencjom zawodo­wym. Tak, Boy jest gigantem.

To świadomość, że ma się Pan z nim zmierzyć na scenie Starego Teatru, sprawiła, że mówił Pan również o stresie podczas tej pracy, o tym, że strach jest Pana sprzymie­rzeńcem...

- Pomysł Mikołaja Grabow­skiego był bardzo odważny - stąd u nas, współreżyserów tego wieczoru, nieskrywany strach. I do tego jeszcze Boy; miałem nawet pomysł, by tro­chę samemu pisać apokryficz­nie, ale dyrektor przekonał mnie, by mówić oryginalnymi tekstami z epoki.

Jakże mylił się Wilhelm Feldman, pisząc, że sztuce polskiej kabaret - a miał na myśli Zielony Balonik - nie dał ani jednego utworu trwa­łej wartości artystycznej.

- Boy tak wyprzedził epokę, że ciężko było się niektórym zorientować, jakie to wielkie od strony treści i formy; niby takie ścichapęk rymowanki prawie częstochowskie, a ładunek w nich ogromny. On miał wy­czucie nadzwyczajne, a przy tym, przypuszczam, pisał tak, jak Mozart komponował - to znaczy od razu na czysto. Dla­tego tyle w życiu napisał, a i przetłumaczył prawie całą li­teraturę francuską.

"Słówka" już przez Boya zostały opatrzone niemałą ilością przypisów dotyczą­cych epoki, jej postaci, zda­rzeń... Już on miał świado­mość, że część z nich może być niezrozumiała; było to dla Pana barierą przy doborze tekstów?

- Wie pan, to nie ma być wieczór edukacyjny. Jak ktoś tego nie zna, to nie zna. Zakła­dam, że zwłaszcza w Krakowie ludzie coś o tym wiedzą. A przynajmniej - powinni.

Usiłuję poznać klucz, ja­kim Pan dobierał teksty?

- To są zawsze rozstrzygnię­cia arbitralne; wspierał mnie w nich bardzo dyrektor Gra­bowski. Trochę też wyszedłem poza "Słówka", by pokazać Kra­ków z owych czasów.

W połowie lat 70. na Sce­nie Kameralnej Starego Te­atru bawiłem się na Pana "Roz­mowach przy wycinaniu lasu", która z tych ról jest dla Pana wygodniejsza - dramaturga czy reżysera?

- Z pewnością za pierw­szym razem było łatwiej; napi­sałem sztukę, a dyrektor Gaw­lik oddał reżyserię Jerzemu Markuszewskiemu... Nato­miast teraz - wie pan, człowiek się starzeje i zaczyna się robić, jak już mówiliśmy, bojaźliwy.

Myślałem, że zacytuje Pan Boya: "Gdy się człowiek robi starszy, /Wszystko w nim po trochu parszy- /wieje...

- Chociaż mocno przodu prze do, /zapał starczy już nie do- /grzeje." Proszę wybaczyć mętną składnię, ale na takie py­tanie nie byłem przygotowany, a w nagłej obronie człowiek za­wsze błąd popełni.

Rozmawiamy po dwóch wieczorach, w czasie których publiczność zobaczyła cały program. Wsłuchując się w jej reakcje, czuł Pan, że...

- ...jeszcze to wszystko za świeże i nie tak spasowane. Program kabaretowy, by akto­rzy go poczuli, by całość nabra­ła właściwego smaku, wymaga wielu spotkań z publicznością.

Cóż, poczekamy. Parę miesięcy temu na spotkaniu w Krakowie zapowiadał Pan ciąg dalszy przygód prezesa Ryszarda Ochódzkiego z "Mi­sia"... Doczekamy?

- Mam nadzieje. Jestem w trakcie pisania i rozmów z re­żyserem Sylwestrem Chęciń­skim.

Może Pan zdradzić, kim teraz będzie prezes Ochódzki?

- Rzecz jasna - prezesem w nowych czasach. Początko­wo nie chciałem wracać do tej postaci, bo nie jestem przekonany do filmów typu "Rambo 9" czy "Rambo 45", ale pomyślałem, że może warto pokazać teraz tego człowie­ka, którego już znamy z "Mi­sia", także "Rozmów kontrolo­wanych" - wiemy, jak myśli, kombinuje, jak się umie usta­wić w każdych okoliczno­ściach... To wiedza, która po­winna być dodatkowym wzmocnieniem tematu.

Zanim jednak Ochódzki pojawi się na ekranach, zoba­czymy, jak zabrzmią saty­ryczne wiersze Boya widzia­ne po blisko stuleciu przez in­nego satyryka...

- Nie wiem, czy nadal lubię słowo satyryk. Fakt, przez dłu­gie lata byłem w Studenckim Teatrze Satyryków - wówczas słowo satyra miało swój sens i odniesienie - społeczne, lite­rackie. W tej chwili jednak bar­dzo się zdeprecjonowało. Wy­starczy, że ktoś wyjdzie na sce­nę, powie dwa obleśne, spro­śne żarty i jest satyrykiem. Nie­stety. W tej sytuacji wolę mó­wić, że jestem komediopisa­rzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji