Artykuły

Makbet w rytmie popkultury

Rok temu kilka teatrów ogłosiło zamiar wystawiania Makbeta. Nic, tylko przyklasnąć. Ostatnio sięgano raczej po komedie Szekspira, ze skutkiem artystycznie umiarkowanym. Nazwiska reżyserów słynnej tragedii: Andrzeja Wajdy, Mai Kleczewskiej, Grzegorza Jarzyny i Piotra Kruszczyńskiego zapowiadały tak zwaną konfrontację pokoleń. Dwoje pierwszych wykorzystało nowy przekład Antoniego Libery, pozostali tłumaczenie Stanisława Barańczaka sprzed kilku lat. Przedstawienia powstały nie na prowincji jako danina dla szkół, bo sztuka jest w lekturze, tylko w zespołach znanych: w Starym Teatrze w Krakowie, w Teatrze Kochanowskiego w Opolu oraz w warszawskich Rozmaitościach i Teatrze Polskim. Spodziewać się należało poważnej rozmowy o naszej współczesności, co każdy z realizatorów w wywiadach przed premierą wyraźnie podkreślał.

W pierwszej chwili uznałam, że to sukces Jarosława Komorowskiego, autora niedawno wydanej książki Piramida zbrodni. Makbet w kulturze polskiej 1970-1989. Oto współcześni twórcy, myślałam z zazdrością, znaleźli inspirację w solidnej książce historyka, który prześledził dzieje sceniczne dzieła na przestrzeni dwustu lat. Z jego pracy wynikają wnioski ciekawe, jak choćby ten, że teatr sięgał po tekst Szekspira, gdy żywa historia stawała się jego ilustracją, świat wypadał z form, a człowiek nie był mu w stanie przywrócić moralnego ładu.

1. Scenografia Krystyny Zachwatowicz nad wyraz oszczędnie operuje bryłą i kolorem. Na pustej, czarno okotarowanej scenie szare zastawki wyznaczają miejsca gry, w tej samej tonacji stroje. Mundury brygad antyterrorystycznych, jakie noszą mężczyźni, i odziane w czarny plastik postacie wiedźm z owiniętymi bandażem głowami prowadzą skojarzenia ku naszej teraźniejszości pełnej gwałtownych konfliktów. Po przepowiedniach czarownic ukazuje się wojenne pobojowisko. Podłogę sceny pokrywają worki na śmieci wypełnione, można się domyślać, zwłokami. Gdy zwycięski Dunkan wkracza do zamku Makbeta, maszyniści kilkoma ruchami robią miejsce dla czerwonego dywanu i do każdego pakunku przyczepiają zwisający z nadscenia sznurek. Czerwone linki uniosą pakunki, które przez cały czas przedstawienia przypominać będą o krwawej historii, ścielącej drogę do tronu. I dopiero w ostatniej scenie zjadą znów na podłogę, dając tak zwaną klamrę widowiska. Wiedźmy powtórzą swe przepowiednie jak w pierwszym obrazie, co znaczy, że koła zbrodni nic nie powstrzyma. Pomysł jak pomysł, gorzej z wykonaniem.

"Las trupów" wiszących nad sceną byłby może przejmującą metaforą, gdyby ktoś zadbał o to, by czarne paczki przypominały ludzkie kształty, a nie kłęby pakuł. Bylejakość świata jest tu niby zamierzona, by jednak znaczyła, musi być doskonale zrobiona. Zwłaszcza przez aktorów, czego się niestety trudno doszukać. Iwona Bielska, świetna zwykle w rolach wulgarnych kobiet, w roli Lady Makbet poza schemat owej charakterystyczności niestety nie wychodzi. A to przygarnie do obfitej piersi głowę męża, gdy on przewiduje konsekwencje pierwszego zabójstwa i waha się jeszcze, a to go plaśnie po twarzy dla podtrzymania na duchu. Zasadniczym motywem jej roli okazują się kompleksy. Jako starzejąca się, bezdzietna kobieta chwyta ostatnią w życiu okazję, by potwierdzić wartość swego życia. Zdobyć królewską władzę. Marniutką, bo w triumfalnej uczcie uczestniczą ledwie trzej towarzysze męża, a służba odsuwa od stołu zbędne krzesła. Nie bardzo też wiadomo, po co małżonkom najwyższa społeczna pozycja, skoro są zdani tylko na siebie, a raczej na własną samotność.

Nie może być inaczej, gdy Krzysztof Globisz wygłasza tekst bez przekonania, z martwym okiem, bez kontaktu z partnerką. Toteż ani jego ambicje ziębią, ani wyrzuty sumienia grzeją, co w przypadku aktora tej klasy zdumiewa.

"Tematem Makbeta jest zbrodnia i kara" - mówił reżyser przed premierą, wyraźnie nawiązując do Dostojewskiego. I do swego spektaklu sprzed lat, którego centralnym tematem było sumienie studenta-mordercy rozkładane na włókna przez diablo inteligentnego prokuratora. Tu o gęstości psychologicznej postaci, jaką zaprezentowali wówczas Jerzy Radziwiłowicz i Jerzy Stuhr, mowy nie ma. Trudno nawet określić, kim naprawdę są bohaterowie Szekspira. Ich królewskość jest tak samo marnej próby, jak wzajemne relacje, nieprzekonujące, niedookreślone. Ani przed, ani po zabiciu Dunkana na moment nawet nie są sobie bliscy, jakkolwiek miałoby się to manifestować.

Wszystko tonie w czarnej pustce, nie ma zaniku ani monarszych wspaniałości. Nawet zbrodnie odbywają się za sceną, jakby nikt nie miał serca i zapału, by poszczególne zdania tekstu przełożyć na prawdę przeżyć i emocji. Małżonkowie przed nikim nie mogą się pochwalić "sukcesami", gdyż świat wokół nich nie istnieje. Na tle szarej zastawki siedzą ustrojeni w korony, kompletnie samotni i bynajmniej nie szczęśliwi, choć właśnie spełniło się ich marzenie. Król i królowa bez poddanych to czysta parodia. Niestety, takie są skutki zabiegów reżysera, który postanowił z szekspirowskiej tragedii wypreparować egzystencjalny dramat winy i kary. Czarna przestrzeń miała być zapewne symbolem pułapki, z której wyjściem jest tylko autodestrukcja i szaleństwo. Ale wyrzuty sumienia kogoś, kto oszalał, trudno brać poważnie. Podobnie jak poczucie zagrożenia, a przecież ono jest powodem kolejnych zbrodni, mordowania świadków, konkurentów do tronu i ich dzieci. Przynajmniej u autora. Metafora teatralna lśni tandetnym połyskiem czarnego plastiku, który łatwo rozpruć pytaniem o głębszy sens spektaklu. Niestety jest on zbyt zaokrąglony i zbyt banalny, by mógł naprawdę poruszyć.

2. Przestrzeń sceny Teatru Polskiego podzielona została na odrębne poziomy. Portret młodego łysola, dumnego "władcy", wisi po lewej na piętrze. Na parterze siedziba Makbeta i jego żony. W postaci chłopskiej chaty. Przed ucztą na cześć Dunkana Lady Makbet, młoda dziewczyna w zwykłej sukience, obiera kartofle przy dźwiękach domowego ptactwa i pochrząkiwania świń. Swojskość obejścia podkreśla postać tłustej teściowej, która przybywającym rycerzom wręcza domowe papucie, by oszczędzić nowe, kosztowne podłogi. W ten sposób reżyser rysuje hierarchię społeczną. Makbet jest wiejskim watażką albo posłem partii ludowej, co się pnie po trupach do władzy. I ją zdobywa. Po zamordowaniu Dunkana baner z podobizną zwycięzcy, wyraźnie "zrobioną" na plakat wyborczy, zawiśnie na miejscu poprzedniego. W końcowej scenie reżyser zawiesi portret trzeciego króla, żeby nikt nie miał wątpliwości, jak pracuje mechanizm historii.

Na piętrze odbędzie się uroczysta uczta na cześć nowego władcy. Jej styl wyraźnie przypomina ten, jaki zaprezentował sztab Samoobrony w knajpie posła Witaszka po Warszawą, świętując wyborczy sukces. Cały entourage sceniczny nie pozostawia wątpliwości, że teatr wypowiada się o naszej współczesności. Reżyser nie zapomniał też o Iraku. Skądże. Dunkan ze swą świtą noszą kamizelki kuloodporne i hełmy. Komunikują się, wierszem Szekspira (sic!), przez walkie-talkie, w wolnych chwilach zaś oglądają telewizyjne reklamy. Cała metafizyka została przemieniona w dziecięcą zabawę; kwestie wiedźm przegadują sobie dwaj chłopcy, synowie Dunkana, grając w karty. Słowem, pysznie jest. Cóż tu jeszcze dodać? Interpretacja nowoczesna, aktualna. Rola w rolę tłumaczy się głębią przeżyć i daje smak intelektualnej uczty.

3. Równie pysznie, tylko bardziej pretensjonalnie, jest na ulicy Kolejowej 57, gdzie w hali dawnych Zakładów Waryńskiego możemy nocną porą obejrzeć "wydarzenie sezonu", czyli 2007:Makbeth według Szekspira. Reklamowane jako film akcji na żywo albo wycieczka na plan filmowy. Z głośników słychać huk helikopterów, przeplatany komendami dowódców. Kto nie dosłyszy, przeczytać może angielskie (sic!) napisy na jednej z odrapanych ścian. Zespół ćwiczy przy okazji wersję eksportową, spektakl przygotowany został w koprodukcji z Art Bureau w Monachium. Od razu warto zapytać, w jakich proporcjach finansowych, bo wybudowanie w postindustrialnym krajobrazie, jak się to modnie określa, teatru z nowoczesnym parkiem oświetleniowym, urządzeniami akustycznymi, widownią na wysokości drugiego piętra oraz pilnowanie całego interesu okrągłą dobę, obliczam lekko na 2 miliony PLN. Ale to szczegół.

Wróćmy do meritum. Gigantyczna hala podzielona jest ścianami, w pionie na dwie części, a każda z nich jeszcze w poziomie, choć niesymetrycznie. Mnóstwo schodów łączących miejsca gry. U góry po prawej dowódcy wojskowi. Ze sztabu kontrolują wojnę w jakimś arabskim kraju. Przez huk samolotów przebija zawodzenie muezinów, arabskie disco, z okna sączy się ciepłe światło i kurz. Mężczyźni wpatrzeni w sześć komputerowych ekranów jak w transie. Właśnie urwał się im na samowolną akcję major Macbeth (Cezary Kosiński), dowodzący brygadą najemników. Nie słucha poleceń generała, jego samolot znika z pola obserwacji. Sam sobie sterem... bez żadnych dyscyplinarnych konsekwencji. Nieważne. Jesteśmy w roku 2007, czyli krainie political fiction, gdzie mieszają się czasy, przestrzenie, sensy. Po powrocie do bazy pan major na progu meczetu morduje terrorystę i jego głowę obnosi jak trofeum. Bohater jak się patrzy.

Potem pojawia się Lady Makbet (Aleksandra Konieczna) o wyglądzie mieszczki z prowincjonalnego Ohio, by męża podjudzić do zbrodni, czyli zasłużonego awansu. Robi to bardzo przekonująco, macha biodrami, ale torebeczki z garści nie wypuści. Skąd się wzięła na froncie szanowna żona, skoro koledzy majora muszą się seksualnie zadowalać własnym towarzystwem, nie wypada pytać, bo o żadną logikę ani prawdopodobieństwo tu nie chodzi. Odgłosy męskiej orgii, poprzedzonej paleniem wodnej fajki, słychać przez mikroporty świetnie. W przeciwieństwie do dialogów, które aktorom przychodzi wykrzykiwać - czasem dzieli ich sto metrów. A jeśli nawet stoją obok siebie, to i tak ich reakcje mają się nijak do kwestii, bez względu na to, czy mówią tekstem Szekspira, Jarzyny, czy cytatami z kultowych filmów. Z tak wielkiej odległości człowiek wygląda jak kukiełka, o prowadzeniu ról nie ma co mówić.

Znów Szekspir. Major Macbeth zabija generała w łaźni, położonej pod sztabem dowodzenia. Następnie kopuluje z żoną na lodówce wypełnionej napojami, która z kolei sąsiaduje z wojskową pralnią. Chwili spełnienia towarzyszy brzęczenie puszek coca-coli, a potem Macbeth szybciutko biegnie na drugi koniec hali, zmywać szlauchem krew zabitego z podłogi. Nawet w konwencji political fiction trudno uwierzyć, by major armii amerykańskiej, właściciel domu z ogrodem i basenem tudzież dobrego samochodu, nic tylko marzył o awansie, czyli sześćdziesięciostopniowym upale pod arabskim namiotem. Dla uprawdopodobnienia dyktatorskich zapędów bohatera na ekranach komputerów pojawia się fragment Tronu we krwi Kurosawy, zdjęcia z hitlerowskiej defilady itp. Tyran Macbeth w marzeniach upaja się władzą, widzi, jak tysiące poddanych maszerują w karnych szeregach niczym przed Kim Dzong Iłem w Korei. Tysiące Arabów oczywiście. Jak wiadomo, nie dokonują oni żadnych zamachów, nie owijają ciał dynamitem, by wraz z sobą wysłać do Allaha jak najwięcej wrogów, tylko posłusznie oddają cześć tym, którzy wprowadzili im "demokrację".

Sensu to nie ma, myśli o myśl zaczepić nie sposób, ale są krańcowe sytuacje, nagie instynkty i sakramencka nuda. Oprócz tego dziurawa widownia. Aktorzy biegają po wielkich przestrzeniach, setkach schodów, dyszą, sapią, strzelają z ogromnych karabinów, by zabić puste minuty. Obraz w obraz mnoży nonsens i jest czystą reżyserską grafomanią. Podejrzewam, że mali chłopcy grają na komputerach w inteligentniejsze gry. Cóż pozostaje? Życzyć twórcom sukcesów zagranicznych, w tym celu ów 2007: Macbeth został wyprodukowany. Za pieniądze podatników.

4. Nie znaczy to wcale, że językiem kultury masowej nie można powiedzieć czegoś bardziej zbornego. Udało się to Mai Kleczewskiej w Opolu, być może dlatego, że zrezygnowała ze skojarzeń z Irakiem i wojną, ale nie z filmem. Ogromna scena bydgoskiej opery (widziałam spektakl na toruńskim Kontakcie) została obcięta od góry na wzór panoramicznego ekranu. W szerokim planie widać Makbeta (Michał Majnicz) rozwalonego w fotelu przed telewizorem. Całe domostwo tchnie blichtrem nowobogactwa, jak to u gangstera. Na razie jest trybikiem w machinie, decyzje zapadają na szczytach mafijnej hierarchii. Właśnie ma przyjechać z wizytą boss, żądny rozrywek i atrakcji. Lola, Maria i Żu-Żu - dwaj transwestyci i postarzała prostytutka - są do wynajęcia w pobliskim klubie drag queens. U Szekspira wiedźmy gotowały wywar z ziół, szczura, skóry węża, serca sowy i innych okropności, u Kleczewskiej przyklejają rzęsy, biusty, nakładają peruki, błyszczące stroje, wyzywające buty, ale o pokrętności ludzkiej natury wiedzą nie mniej. Wkraczając na bankiet do Makbeta, objawią mu przyszły los. On wprawdzie nie wierzy w przepowiednie, ale awans nie jest mu niemiły. Jakaś odmiana w monotonnym życiu, zwłaszcza że małżeństwo straciło już pierwszą świeżość. Zamiast łazić w dresach po domu, powinien się piąć w górę, podpowiada żona. Myjąc zęby w błyszczącej niklem łazience, ustalają plan zabicia gościa, zwyczajnie, jakby to był przepis na sałatkę.

Goście zjawiają się na balangę wraz z żonami i dziećmi jak porządni capi. Ojciec chrzestny, czyli Dunkan (Grzegorz Minkiewicz), obwieszony złotem mięśniak w błyszczącej marynarce, od razu nadaje ton. Niepokornego szefa mafijnej komórki każe wyprowadzić w kapturze na egzekucję. Po chwili puszcza się w tany, obmacuje Lady Makbet (Judyta Paradzińska), alkohol leje się strumieniami. Pośród obleśnego towarzystwa uwijają się "dziewczęta" z klubu. Świadczą usługi seksualne, śpiewają przebóje Michaela Jacksona, Jennifer Lopez, ,I will survive..." z australijskiego filmu "Priscilla, królowa pustyn"i. Klimaty jak z filmów Quentina Tarantino, Oliviera Stone'a, Pedro Almodóvara,-gdzie zło jest oswojone i perwersyjnie ponętne, ale niezupełnie rzeczywiste, bo filmowe. Oprócz muzycznych pojawiają się wyraźne cytaty z kostiumów, rozwiązań sytuacyjnych. I jak w komputerze: zawsze można się odegrać. Pierwszą rysą w świecie gadżetowego szczęścia staje się morderstwo upitego Dunkana, którego Makbet szlachtuje jak wieprza. Postawna Lola śpiewa piosenkę Nancy Sinatry "Bang bang" z filmu "Kill Bill" jako kontrapunkt dla zbrodni. Przejmujący sam w sobie, ale także dlatego, że w mordercy budzi poczucie nie tyle winy, co rzeczywistości. Na chwilę tylko. Makbet przejmuje władzę; jako capo di tutti capi rozparty na leżaku śródziemnomorskiej plaży, popijając drinki serwowane przez kuso odzianą panienkę, wydaje wyrok na Banka, skądinąd przyjaciela. Reżyser operuje kontrapunktem nad wyraz sprawnie, gdy wysłannicy szefa gwałcą żonę Macduffa, a potem wraz z dziećmi ją zabijają, znów słychać piosenkę "Bang bang", a widać jak oprawcy "po robocie" myją ręce w akwarium i na odchodnym duszą poduszką niemowlę w wózku.

Kolejne zbrodnie przywracają Makbeta rzeczywistości, która okazuje się inna niż ta, której dotąd doznawał. Żona, w pięknej czerwonej sukni, ogląda własną galerię obrazów w złotych ramach, ale traci upragnioną ciążę. Przepowiednie zaczynają się spełniać i to, co nierzeczywiste, staje się prawdziwe. Tym, czego oboje nie są w stanie wytrzymać i popadają w szaleństwo, jest materialna realność świata. W ostatniej scenie Makbet trzyma martwe ciało żony. Próbuje je posadzić, położyć, przenieść, przytulić. Nic, żadnej reakcji. Nie może uwierzyć, więc zaczyna taniec z trupem od początku. Wstrząsające.

Kleczewska nie narusza w zasadzie autorskiego scenariusza, tylko mechanizm zdobywania władzy przekłada na realia III Rzeczypospolitej. Ona pierwsza odważyła się pokazać to, co wiemy wszyscy. Owe mafie Pruszkowa, Wołomina, lobbyści, pośrednicy, prowizjerzy powiązani z prominentnymi politykami różnych opcji. Słowem, elity polityczne o mentalności gangsterów. Konstatacja tyleż bolesna, co prawdziwa. Teatr pokazuje naszych "władców" bezwzględnie, a że używa języka kultury masowej, kultowych filmów, to jego dobre prawo. Przedstawicielka najmłodszego pokolenia reżyserów pokazała, jak świat wykreowany w mediach niszczy człowieka i całą humanistyczną hierarchię wartości. Może ona jedna przeczytała książkę o Makbecie Jarosława Komorowskiego, choć bardziej prawdopodobne, że wyciągnęła wnioski z doświadczeń własnego pokolenia.

Na zdjęciu: "Makbet" w reż. Mai Kleczewskiej, Teatr im. Kochanowskiego w Opolu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji