Teatr bez granic
To bardzo szczególny wieczór teatralny - zapowiada reżyser Tadeusz Bradecki sobotnią prapremierę w Teatrze im. Osterwy. Jest bardzo tajemniczy, ale zarówno entuzjazm aktorów, jak odgłosy dochodzące z prób pozwalają wietrzyć prawdziwy teatralny hit.
"Europa? Mikrodramaty" to spektakl rekordów. Nigdzie indziej nie zobaczymy ośmiu sztuk w ciągu półtorej godziny. Najkrótsza trwa 6, najdłuższa 16 minut. Każda reprezentuje inną formę teatralną, widz jest zaskakiwany co parę minut. Ósemka autorów reprezentuje dramaturgię krajów środkowoeuropejskich, często dla nas egzotyczną. Mamy miniaturę bułgarską, macedońską, bośniacką, serbską, polską, austriacką, węgierską i włoski monolog końcowy. Historycznie odpowiada to wielowiekowym wpływom monarchii habsburskiej.
Mimo patronatu Franciszka Józefa mikrodramaty są świeżutkie, napisane na aktualne zamówienie. W pierwotnej wersji było ich na podweneckim festiwalu Mittelfest - 18. Teatr im. Osterwy jest pierwszą polską sceną, która zainteresowana była wystawieniem kilku z nich, mamy zatem prapremierę i to z reżyserem tej rangi co Tadeusz Bradecki!
- Ten spektakl to Europa dzisiaj, pokazana z różnych punktów widzenia - mówi. - Nie miałem ochoty na kolejną edycję "Hamleta", by zapełnić cztery teatralne godziny. Tu nie ogranicza mnie forma, styk kultur i mozaika narodowościowa także sprawiają, że jest to pod każdym względem teatr bez granic.
Przestrzeń miejska, nieograniczona elementami scenografii cechuje też scenerię, jaką wybrała dla mikrodramatów Jagna Janicka.
Zdaniem Tadeusza Bradeckiego mit i dziedzictwo kultury habsburskiej są wciąż dotykalne. Sam pochodzi z lwowskiej rodziny, przez całe życie związany jest z Galicją. Choć to pewien paradoks, że te galicyjskie fluidy zaistnieją na scenie lubelskiej, czyli w dawnej Kongresówce. A tak naprawdę, czy coś nas z sąsiadami z Europy Środkowowschodniej łączy?
- Nie chcę być sędzią wydającym wyroki w sprawie własnego spektaklu - mówi reżyser. - Odpowiedzieć na to mogą sobie widzowie. Teatr jest od zadawania pytań.
Dla 16 aktorów mikrodramaty to nie lada wyzwanie. Mają tu - dosłownie swoje parę minut, by pokazać wszystkie niuanse roli. Nie ma czasu na "rozegranie się" i pozbycie tremy. - Mam nadzieję, że nie zdążę jej dostać - żartuje Andrzej Redosz. - Ale to nie jest tak, że każdy z nas odwali swoje i do widzenia. Zostało to tak pomyślane, że nie znikamy z końcem swojej sztuki ze sceny.
Gorący spektakl powstawał z udziałem tłumaczy z UMCS. Byli obecni na pierwszych próbach, razem z zespołem dokonywali ostatecznych poprawek na tekstach. Jednak czas rzeczywisty rwie do przodu i, jak mówi dyrektor Babicki, kiedy teatr zwrócił się do lubelskiej telewizji po materiał zdjęciowy z wojny w Bośni, już go w materiałach archiwalnych nie mieli. Były już nowsze wojny.