Artykuły

"Mrożek. Striptiz neurotyka"

- Byłam niezależna. A małżeństwo to ciężka praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bez urlopu. Nie byłam tym zainteresowana. W końcu pomyślałam jednak: "Mogę sama dać sobie wszystko - mieszkanie, samochód, pracę. Ale nie dam sobie miłości". I wyszłam za Mrożka - opowiada Susana Osorio-Mrożek.

Ona: Mama była mikrobiologiem, tata inżynierem. Mam trzech braci - jeden nie żyje, a dwaj pozostali też są inżynierami. Wybrali taki sam zawód jak ojciec, zabrakło im wyobraźni. Ojciec pochodził z Veracruz, głównego portu Meksyku. Rodzina od strony matki - z Mexico City. Wśród naszych przodków byli zarówno Indianka Zapoteka, jak i hiszpański Żyd. Mam babcię z Bilbao i pradziadka z Normandii.

(Jest upalny poranek czerwcowy 2013 roku, kawiarnia hotelu Bristol w centrum Warszawy. Susana Osorio-Mrożek ma na sobie elegancką czarną sukienkę, delikatny makijaż, paznokcie pomalowane na modny kolor pomarańczowy. Wygląda pięknie. Bez trudu zamawia po polsku kawę, ale zaraz potem przechodzi na angielski. Nigdy nie nauczyła się dobrze języka męża. Próbowała podczas pobytu w Krakowie, ale zbyt szybko się zaprzyjaźniła z lektorką. Zaczęły plotkować po angielsku i na tym się nauka skończyła).

- Jako dziecko chciałam być akrobatką cyrkową. Ćwiczyłam trochę na własną rękę, robiłam sobie swój mały cyrk. Ale tak naprawdę nie miałam zbyt dużo czasu na bycie dzieckiem, bo już w wieku szesnastu lat znalazłam się daleko od domu. Myślałam wtedy, że jestem kobietą. Byłam pewna, że dobrze wiem, czego chcę. Teraz sądzę, że to było wariactwo. Byłam dzieckiem i nie mogę się nadziwić, że ludzie mnie traktowali poważnie. Bo tak było - wynajęli mi mieszkanie, dali pracę Gdy dziś widzę kogoś, kto ma szesnaście lat, myślę o nim, że to przecież dziecko!

W czasach mojego dzieciństwa Meksyk rozkwitał. Panowała moda na wszystko, co amerykańskie. Rodzice wysłali mnie do amerykańskiej szkoły i uczyłam się angielskiego od dzieciństwa. Powodziło nam się nieźle. Tata pracował przy wydobyciu ropy naftowej - najpierw dla przedsiębiorstw brytyjskich, a po nacjonalizacji dla meksykańskich. Gdy miałam dziewięć lat, zafundowali mi wycieczkę do Disneylandu, do Los Angeles, jako nastolatka poleciałam do Nowego Jorku, San Francisco i do Kanady. Moja mama była typem amerykańskiej dziewczyny i uważała, że powinnam być taka sama. Właśnie dlatego stałam się jej absolutnym przeciwieństwem.

On (w dzienniku, 8 kwietnia 1984 roku): "Jedna z mądrych rzeczy, które zawdzięczam Susanie: 'I tak będę znowu głodny, więc lepiej od razu przestanę jeść' (przysłowie meksykańskie). Jest to oczywiście ironia, ludowa".

Ona: Zaczęłam pracę w teatrze, gdy miałam siedemnaście lat. Na Uniwersytecie Veracruz przez dwa lata studiowałam archeologię, ale zostawiłam ją dla teatru i nigdy nie ukończyłam. Wydawała mi się bardzo romantyczna, a przy tym interesująca. Kiedy jednak po raz pierwszy pojechałam na wykopaliska, zrozumiałam: "Może to i romantyczne, ale nie dla mnie". Życie w jednym namiocie z grupą innych osób, napięte relacje pomiędzy nimi od rana do wieczora Mało pociągające. Przez jakiś czas nie byłam pewna, co chcę robić w życiu. Wtedy zaproponowano mi pracę w teatrze. Zaczęłam ot, tak! Bez przygotowania, chwili namysłu - szaleństwo.

Początkowo chodziło o organizację festiwalu. Stowarzyszenie teatralne z mojego miasta miało nowego dyrektora z Paryża, a on wymyślił sobie sztukę z dzieckiem w roli głównej. Nie chciał jednak pracować z dzieckiem, bo to za trudne. Zrobili ten festiwal, żeby kogoś znaleźć. I znaleźli mnie. Miałam siedemnaście lat, ważyłam czterdzieści cztery kilogramy i byłam bardzo niska. Bez problemu mogłam udawać dziecko na scenie. Zostałam dzieckiem-zjawą. Tak się zaczęło.

Potem było jeszcze kilka ról, ale w końcu zrozumiałam, że nie chcę być aktorką. Brak mi dyscypliny. Aktor musi robić wszystko, co mu każe reżyser, nawet jeśli w to nie wierzy czy też myśli, że to bez sensu. Ale kiedy to ja jestem reżyserem i to inni robią, co ja im każę - wtedy co innego. Do wszystkiego musiałam dojść sama. Byłam daleko od domu, a rodzina sprzeciwiała się moim wyborom. Nikt z niej nie wybrał nigdy artystycznego zawodu. Tata lubił muzykę i poezję, babcia zabierała mnie do opery, ale to nie były poważne zajęcia. Mama nie znosiła przedstawień, bo publiczne okazywanie uczuć uważała za nieprzyzwoite. Nie mogłam iść do szkoły, musiałam iść do pracy. Robiłam wszystko! Zajmowałam się w teatrze światłem, dźwiękiem, kostiumami, byłam asystentką reżysera, aż wreszcie sama zaczęłam reżyserować. To była długa droga.

Wystawiałam w Meksyku krótkie sztuki Bergmana, Garcii Lorki, Mrożka Najbardziej lubię jego "Pieszo", "Miłość na Krymie" i "Garbusa" - tego ostatniego nigdy nie widziałam na scenie. Dobrze się przy tym bawiłam, ale też nie chciałam być ignorantką. Poszłam więc na studia, na historię na Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie Meksyku. Nigdy jednak nie miałam ambicji zostać akademikiem. Zrobiłam to tylko po to, by nie być zupełnym głąbem, jak wielu znanych mi ludzi teatru.

On (14 września 1987): "'El Castor', noc. Śni mi się koszmar. Zanim w pełni się rozwinął - łagodna pomoc S. Budzi się sekundę wcześniej i bez zastanowienia biegnie do mnie z pokoju obok. Skąd wiedziała? Nie wie skąd, ale wiedziała".

Ona: Oczywiście, że byłam wcześniej mężatką. Miałam niecałe dwadzieścia lat, kiedy pierwszy raz wzięłam ślub, a spotykaliśmy się przez dwa lata. W sumie trwało to cztery lata. To bardzo miły facet. Tych złych staram się zapominać. Wolę mieć dobre wspomnienia.

Był psychologiem i zajmował się neuropsychologią snu - cokolwiek to jest. Zabawne, ale zanim go poznałam, studiował w Polsce. Był na stypendium. Najwyraźniej Polska była mi przeznaczona. On jest Meksykaninem. Potem wrócił do naszego miasta Xalapa (stolica stanu Veracruz) i wtedy go poznałam. Szybko zamieszkaliśmy razem, potem ślub. Ale kiedy jesteś tak młody, bardzo się zmieniasz. Mija trochę czasu i stajesz się inną osobą. Zaczęliśmy się czuć bardziej jak rodzeństwo. Przyjaźń, ale nic więcej. Zresztą ja nie chciałam mieć dzieci, a on chciał. W końcu dostał stypendium w Niemczech i proponował, żebym z nim pojechała. Zdecydowałam, że nie chcę zostawiać teatru. Odleciał, tak się skończyło.

Wciąż jesteśmy w kontakcie. On wie, że gdyby mnie potrzebował, zrobiłabym wszystko, aby mu pomóc. A ja jestem pewna, że mogę liczyć na niego.

(Nieśmiałym gestem przyzywa kelnerkę. Czy może prosić trochę wody do kawy? Jest bardzo dobra, ale taka mocna!)

- Po raz pierwszy przyjechałam do Europy chyba w 1978 roku. Albo coś koło tego. To był dla mnie dobry rok, zarobiłam dużo pieniędzy i postanowiłam spędzić miesiąc w Europie. Pojechałam wtedy też do Krakowa i Warszawy. Podróżowałam z przyjaciółką. Zaczęłyśmy w Madrycie, potem były Niemcy, Włochy, Francja Bardzo mi się spodobał Paryż i postanowiłam tam zamieszkać. Ot, tak! To było szaleństwo, znowu. Mój francuski był w tym czasie bardzo prymitywny. Ale mój ówczesny dyrektor miał znajomości w Paryżu. Polecił mnie jednej grupie teatralnej.

Zostałam dziewięć miesięcy, na które miałam wizę, i po tym czasie miałam wracać. Ale nie chciałam. Wykonywałam wtedy różne dziwne prace. Uczyłam tańca w szkole współczesnego baletu, wiedziałam mniej więcej, jak poprowadzić lekcję. To był taki rodzaj fitnessu, coś jak trening dla grubych kobiet. Byłam też maszynistką w Mexico House, w paryskim międzynarodowym miasteczku uniwersyteckim. Mieszkałam tam, moimi sąsiadami była grupa Norwegów. W większości studiowali sztuki plastyczne. Zostaliśmy przyjaciółmi. Na dwa miesiące zaprosili mnie wtedy do siebie. To było bardzo interesujące, dla mnie egzotyczne. Ale potem już naprawdę musiałam do tego Meksyku wracać.

Próbowałam się jakoś na nowo urządzić. Znów pracowałam w teatrze. Przez osiem miesięcy przygotowywaliśmy spektakl o śmierci, mieliśmy go pokazać z okazji Dia de los Muertos. Dzień Zmarłych to w Meksyku najstarsze święto religijno-etniczne. Celebrujemy wówczas więzy rodzinne, wiarę w życie pozagrobowe. Ale właśnie wtedy było to ogromnie silne trzęsienie ziemi. Wielka tragedia, zginęły tysiące ludzi, nie mniej zostało bez dachu nad głową. Połowa Mexico City rozpadła się na kawałki. Nie mogliśmy wystawić sztuki o śmierci, gdy prawdziwa śmierć była wokół.

Znów nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. I wtedy odezwali się moi norwescy przyjaciele: "Nie zostawaj tam, bądź z nami". Przyjechałam. Podjęłam decyzję - ot, tak! Zostałam tam na dłużej, prowadziłam restauracje w Oslo i Stavanger. Moje obie babki uważały gotowanie za sztukę - były dumne z mistrzostwa, jakie w niej osiągnęły. W dzieciństwie wiele się od nich nauczyłam, a także od naszych indiańskich służących. Cieszy mnie ta wiedza, bo nie jest łatwo znaleźć wykształconą Meksykankę, która potrafi sama zrobić tortillę. A w Norwegii kuchnia meksykańska jest przeważnie bardzo norweska - oni do wszystkiego dodają mnóstwo śmietany. Pewnie dlatego miałam tam takie wzięcie. Tak minęło kilka lat.

A potem pan Mrożek przekonał mnie, że powinnam za niego wyjść.

On (29 września 1987): "Nigdy nie przypuszczałem, że cały proces ożenku, łącznie z najbardziej 'konwencjonalnymi' atrybutami (obrączki, fotograf, zaproszenie gości etc.), może mi sprawić tyle radości. 'Konwencjonalne' - hańbiące niegdyś słowo, nie-dla-artystów. Nie dla ludzi nawet. Być człowiekiem żonatym, niegdyś ostateczna niewola i poniżenie. Mój Boże, ile, i to jak, się zmieniło".

Ona: No dobrze, to rzeczywiście nie była aż tak krótka historia. Wyszłam za niego, gdy miałam trzydzieści sześć lat. Wiedziałam, co robię. Poznaliśmy się w 1979 roku, a pobraliśmy dopiero w 1987.

Pierwsze spotkanie? Pracowałam w teatrze Milan w Mexico City, gdzie wystawialiśmy jego "Emigrantów". To był wielki sukces. Zaprosiliśmy Mrożka do Meksyku z okazji 150. przedstawienia tej sztuki. Mieliśmy tylko jego zdjęcie z młodości. Miał na nim włosy i był bardzo szczupły. Wiedzieliśmy, że jest trudną osobą, więc byliśmy bardzo ostrożni - dokładnie sprawdziliśmy, czy z jego pokojem jest wszystko w porządku, czy jest cicho, wygodnie. Ja zostałam oddelegowana do hotelu, a reżyser i scenograf pojechali go odebrać z lotniska.

Gdy już wszystkiego dopilnowałam, siadłam w holu, żeby na nich poczekać. Byłam znudzona i gapiłam się na facetów, żeby jakoś zabić czas. Nagle wszedł postawny, interesujący mężczyzna, spojrzał na mnie, a ja podjęłam z nim niemy flirt. Zaczęliśmy się do siebie uśmiechać, patrzeć sobie w oczy I dopiero po chwili zauważyłam reżysera i scenografa, którzy niosą jego walizki! Tak, to był pan Mrożek. Przerażona pomyślałam tylko: "O mój Boże", i natychmiast stałam się bardzo poważna, bardzo profesjonalna.

Od tego momentu był cały czas blisko mnie. Został zaproszony przez teatr, więc wszystko było bardzo oficjalne, miał swój samochód z kierowcą i tak dalej. Ale byłam jedyną osobą w naszej grupie, która znała języki, więc to ja musiałam się nim opiekować.

I dalej to robię - opiekuję się nim po dziś dzień.

On (23 lipca 1988): "A ten bezwład, bezwład ogromny i ogromniejący, ta tępa nieruchomość głowy i reszty ciała, od mózgu aż po czubki palców - co z nią zrobimy? Na szczęście Susana wraca już za dwa dni".

Ona: Potem pisaliśmy do siebie listy. Tak, wciąż je mam. Następne spotkanie było w Paryżu. Pierwsza randka? Och, nic specjalnego, po prostu mnie gdzieś zaprosił. Raz przygotował dla mnie befsztyk tatarski. To było na początku i chciał być miły, potem już nie gotował. Zastanawiam się czasem, jak on zdołał tyle lat przeżyć bez żony. Kiedy go poznałam, w domu była lodówka, a w niej piwo, czekolada, mleko i jajka. Miał jeszcze stoper, a przy nim karteczkę, ile minut należy jajka gotować, a ile smażyć. To wszystko.

Początkowo nie chciałam się za bardzo angażować. Miałam świadomość, że w świecie teatru to osobistość. Wiedziałam, że jeśli się z nim zwiążę, sama zostanę "panią Mrożkową". Nie chciałam. Byłam ambitna, chciałam robić swoje, rozwijać karierę. Będąc kochanką Mrożka, mogłam sobie otworzyć niejedne drzwi. Ale jest różnica, kiedy robi się to na drodze własnych osiągnięć. Dlatego trzymałam dystans. Nigdy nie sypiam z producentami, żeby dostać kontrakt. Taka już jestem - chodzę do łóżka tylko z mężczyznami, którzy mi się podobają.

Po rozwodzie myślałam zresztą: nigdy więcej! Byłam niezależna. A poza tym małżeństwo to ciężka praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pełen etat bez urlopu. Nie byłam tym zainteresowana. W końcu pomyślałam jednak: "Mogę sama dać sobie wszystko - mieszkanie, samochód, pracę. Ale nie dam sobie miłości".

On (23 lutego 1989): "Z.M., R.L. - i inne. Pamiętam i jak zwykle żal był i rozterka, że mnie w drogę, że zostać nie mogę. Aż ulga, przypomnienie, że Susana jest tuż obok i wszystko jest rozwiązane i odkupione".

Ona: Dlaczego się zdecydowałam? Widzi pani, Mrożek to bardzo inteligentny facet. Jest najbardziej inteligentną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam w życiu. Byłam zafascynowana jego umysłem. To było takie: WOW! Trudno wytłumaczyć miłość. Po prostu się zakochałam. A jak kochasz, to kochasz. Nawet jeśli wiesz, że igrasz z ogniem. Nawet jeśli wiesz, że ryzykujesz wszystko. Nawet jeśli wiesz, że możesz przegrać. A poza tym to jeden z najwybitniejszych dramaturgów swojego wieku! Uznałam w końcu: "No dobra, niech będzie".

Różnica wieku mogła być tylko zaletą. Był znacznie bardziej interesujący od mężczyzn w moim wieku. Wydawali mi się przy nim głupkami. Ale tak to wygląda, kiedy masz 50 lat. Wtedy jesteś jeszcze młody, ale zanim się obejrzysz, masz już osiemdziesiątkę - tak jak Sławomir teraz. I to była dla mnie pewna niespodzianka. Zabawne, ale bywają rzeczy, o których się nie myśli. Niby wiesz, że są, ale nie zaprzątają twojego umysłu. Wtedy uważałam: "Nawet jeśli, nie dbam o to". I nadal o to nie dbam, ale teraz to już jest pewien kłopot. Kiedy tylko Sławomir zachoruje, wpadam w panikę. Prawda jest jednak taka, że również młody mężczyzna może zachorować.

Była też inna niespodzianka, bo to niezupełnie jest tak, że żyję w jego cieniu. Tak może byłoby lepiej. Wbrew pozorom jestem bardzo nieśmiała, introwertyczna. Teraz już trochę mniej, ale kiedy w młodości otwierałam drzwi i widziałam za nimi ludzi, moje serce zaczynało łomotać. Musiałam odchorować każde wyjście na scenę. Odkąd jestem panią Mrożek, ludzie wciąż na mnie patrzą, robią nam zdjęcia. To nie jest cień, to coś okropnego. Dopiero niedawno się z tym oswoiłam.

W Meksyku, gdzie mieszkaliśmy przez siedem lat, było jednak inaczej. On pisał, a ja robiłam całą resztę. Miałam swoją fabrykę, dbałam o naszą posiadłość, doglądałam pracowników. To ja znałam język, kierowałam gospodarstwem, byłam szefem. Pisanie jest jedyną rzeczą, jaką Sławomir potrafi robić. Nie ma nawet żadnego hobby, jak ogrodnictwo czy majsterkowanie. W Meksyku to on żył w moim cieniu.

On (8 listopada 1987): "Głównie chodzi o życie nowe z Susaną. Tyle się w nim przekształca, że może nawet moja percepcja Polski się dzięki niej przemieni. I zobaczę co innego niż tylko ten ciężki, skamieniały utward, który - zdaje się, zdawałoby się - na wieki mi już się wykształcił. Może to się nieco rozpuści i ułoży w co innego".

Ona: Kiedy sytuacja w Meksyku zrobiła się nieciekawa, przeprowadziliśmy się do Krakowa. Pierwsze dwa lata w Polsce były dla mnie najtrudniejsze w całym moim życiu. Przyjechaliśmy, nie mieliśmy za sobą żadnego mostu i nie mieliśmy też mieszkania w Krakowie. Przygarnął nas teatr, mieszkaliśmy tam chyba z osiem miesięcy. Sławomir nie miał miejsca, gdzie mógłby pisać, ja nie miałam się gdzie podziać. Pogoda działała na mnie przygnębiająco, Kraków wyglądał jeszcze dosyć ponuro. Teraz wszystko jest ładne, ale wtedy było szare i odrapane. Nie było gdzie zrobić zakupów, miałam problem z tym, żeby się dogadać. Wszystko było skomplikowane. A jakby tego było mało, Sławomir miał depresję.

Próbowałam robić cokolwiek, żeby nie popaść w zupełną rozpacz. Właśnie wtedy zaczęła się moda na meksykańskie jedzenie. Miałam przyjaciółkę, Ewę Nowakowską, która uczyła mnie polskiego. Dzięki jej znajomościom magazyn "Kuchnia" zaprosił mnie, żebym napisała coś o jedzeniu. Tak naprawdę chodziło o coś w stylu: pan Mrożek lubi to, a Czesław Miłosz tamto. Śmietanka - łosoś. Ale ja tym nie byłam zainteresowana. Postanowiłam napisać coś o meksykańskich składnikach. Zgodzili się. Pisałam dla nich chyba przez rok, opublikowali z piętnaście, dwadzieścia moich artykułów. Mieli z nimi jednak kłopot, bo były za poważne, woleliby plotki.

Po moim rozstaniu z redakcją Ewa powiedziała: "Dlaczego tego nie kontynuować? Możesz napisać książkę!". Jej mąż jest szefem wydawnictwa Universitas - on też mnie zachęcał i ostatecznie zmobilizował. Tak powstała książka niekucharska "Meksyk od kuchni". Opowiadam w niej historię Meksyku właśnie poprzez kuchnię - od czasu Azteków do XVI wieku. Myślimy nad kontynuacją aż do współczesności.

Po premierze książki skontaktował się ze mną właściciel krakowskiej restauracji Taco Mexicano, czy nie chciałabym z nim współpracować. Chciałam. Chciałam robić cokolwiek! By nie siedzieć tylko w domu, odcięta od świata, popadając w przygnębienie. Lubię pracę w restauracji, bo kuchnia jest jak teatr. Masz publiczność, którą musisz zadowolić. I masz poczucie pracy w zespole, podoba mi się także adrenalina. Gdy przestępujesz próg kuchni, przestaje się liczyć, czy na zewnątrz pada deszcz, czy świeci słońce. To sztuczne życie - jak w teatrze. To wartość.

W końcu szef mnie zapytał, czy nie chciałabym być jego partnerem. Byłam potem w Krakowie właścicielką restauracji Casa Susana i Wentzl. Czy Słodki Wentzl nadal istnieje? To było marzenie, coś cudownego. A kiedy jesteś właścicielem, możesz dostać wszystkie lody za darmo. Bardzo wtedy przytyłam.

(Do kawiarni wchodzi para przyjaciół Susany. Dyskretnie dają jej znaki. Przeprasza, ale będzie musiała się zbierać. Mrożek jest w szpitalu, źle się poczuł o piątej nad ranem. Mówi o tym dopiero teraz, nie traci jednak spokoju. Żegna się serdecznie. Nie może wiedzieć, że jej mąż przeżyje jeszcze tylko pięćdziesiąt pięć dni. Umrze w Nicei, gdzie mieszkają od kilku lat).

- Przeprowadzka do Nicei nie była już dla mnie żadnym trzęsieniem ziemi. Nie, nie, Nicea jest bardzo przyjemna. Tam jest ciepło, jest piękne miodowo-złote światło. To daje optymizm.

On (18 lutego 1988): "Cały czas mam ochotę śpiewać Susanie piosenki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji