Artykuły

Bóg go ukarał i oddał w ręce kobiety - recenzja "Wenus w futrze"

Tak brzmi motto z książki von Sachera-Masocha, której teatralną adaptację przygotowuje podobny do Polańskiego reżyser. I wtedy na scenę wkracza aktorka, żona prawdziwego Polańskiego... Od dziś w kinach "Wenus w futrze" Największą przyjemność "Wenus w futrze" dała chyba samemu Romanowi Polańskiemu - pisze Jacek Szczerba w Gazecie Wyborczej.

Bo czyż to nie frajda nakręcić film o zmaganiach między aktorką i reżyserem (i jednocześnie między kobietą i mężczyzną), zatrudniając jako aktorkę własną żonę - Emmanuelle Seigner - a do roli reżysera wybierając wyjątkowo do siebie podobnego Mathieu Amalrica? Co prawda Polański wpierw usunął z planu innego aktora - Louisa Garrela, ale jego fizys też dałoby się porównać do Polańskiego, tyle że sprzed lat kilkudziesięciu.

Poza tym "Wenus w futrze" pozwoliła Polańskiemu zająć się ponownie tematem - który zgłębia, począwszy od debiutanckiego "Noża w wodzie" - interpersonalną grą o dominację: ktoś nad kimś góruje, a potem sam popada w zależność od niego. I tak w kółko. Najlepiej, gdy ta gra jest prowadzona w wąskim gronie: w "Wenus w futrze" są tylko dwie osoby, do tego tkwiące w jednym wnętrzu - w teatrze.

Ów teatr przy okazji zapewnił Polańskiemu inny walor, na którym jemu jako artyście zależy - umowność. Jakże wspaniale bohaterowie filmu mieszają w nieistniejących XIX-wiecznych filiżankach z kawą. Za umownością świetnie można się schować, broniąc się przed sugestiami o dosłowne, co często oznacza: autobiograficzne odczytanie dzieła. Podobną "zasłonę" stanowią w "Wenus w futrze" piętrowe (mamy tu do czynienia ze sfilmowanym teatrem o robieniu teatru na podstawie powieści) odniesienia z kręgu kultury wysokiej.

Albowiem film Polańskiego to ekranizacja sztuki Davida Ivesa będącej adaptacją uznanej w chwili premiery w 1870 r. za skandaliczną książki pochodzącego ze Lwowa Leopolda von Sachera-Masocha. Oto w pustym paryskim teatrze początkujący reżyser Thomas (Amalric) prowadzi casting do roli Vandy, bohaterki powieści von Sachera-Masocha, którą sam zaadaptował na scenę. Niestety, wszystkie próbowane dotąd aktorki okazują się fatalne. I wtedy pojawia się ona - spóźniona i przemoczona deszczem Vanda (Seigner). Tak się przynajmniej przedstawia. Vanda i Thomas odgrywają kilka scen ze sztuki (Thomas mówi partie bohatera - intelektualisty i arystokraty Sebastiana), jednocześnie je komentując: Co one dzisiaj znaczą? Czy nie rażą archaicznym seksizmem? Ich próby przerywają tylko telefony narzeczonej Thomasa czekającej w domu na wspólną kolację.

Vanda początkowo wydaje się prostaczką - niby nic nie czytała, niby nic nie rozumie - która prosi tylko o chwilę zainteresowania. Ale rychło to ona przejmuje tu rolę reżysera, ustawia nawet sceniczne światła. Jakby wychodziła naprzeciw pozornie skrywanej potrzebie Thomasa - potrzebie bycia zdominowanym przez kobietę. Ten męski masochizm to "odkrycie" von Sachera-Masocha, który rok przed wydaniem "Wenus w futrze" umówił się z baronówną Fanny von Pistor, że przez sześć miesięcy będzie jej niewolnikiem.

Czy ironista Polański może brać takie "odkrycie" na serio? Nie, jest ono dlań wyłącznie pretekstem do tego, by dowcipnie odnieść się do zmian, jakie zachodzą ostatnio w relacjach między płciami. Mężczyzna przebrany w finale sztuki za kobietę i przywiązany do gigantycznego fallicznego kaktusa - czyż to nie kpina z epoki triumfującego genderyzmu?

Motto z von Sachera-Masocha, które Thomas wybiera do swej adaptacji, brzmi: "Bóg go ukarał i oddał w ręce kobiety". To może zbyt natrętne odniesienie, ale w życiu Polańskiego kobiety często kojarzyły się z cierpieniem. Jego ukochaną matkę Niemcy zgładzili w Auschwitz (ze swoją macochą, nomen omen Wandą, był w nie najlepszych relacjach), ukochaną żonę Sharon Tate zamordowała banda Mansona, z powodu gwałtu na 13-letniej Samancie Geimer do dziś nie może wrócić do Ameryki, najlepszego miejsca dla reżysera o jego klasie. Jego małżeństwo z Seigner jest szczęśliwe, mają dwójkę dzieci, jednak już w złośliwych "Gorzkich godach" (1992) trudno było nie dopatrzyć się śladu ich prywatno-zawodowych relacji.

Amalric wypada w "Wenus w futrze" przekonująco, choć nie kopiuje na siłę nerwowego stylu bycia Polańskiego. A czy Seigner pokazuje tu, że jest dobrą aktorką? Z pewnością znać, że swobodnie czuje się na scenie (wcześniej grała w teatrze m.in. Heddę Gabler w reżyserii Polańskiego), choć w płynnym przechodzeniu od Vandy aktorki (tę wyraźnie woli) do Vandy postaci i z powrotem mistrzynią nie jest. W samej Francji znalazłoby się kilka aktorek, które zagrałyby to lepiej. Ale czy bez żony ta robota smakowałaby Polańskiemu tak samo? No, bo któż, jeśli nie żona, idealnie nadaje się na medium, za pomocą którego mężczyzna potrafiłby wyrazić swe cokolwiek chorobliwe (łączące podziw z pogardą) zafascynowanie kobietą?

A co do całego filmu Polańskiego, to, choćbym sięgnął tu po Bóg wie jak światłe cytaty na temat scenicznego triumfu Wenus von Sachera-Masocha czy "Bachantek" Eurypidesa, pozostających z Masochem w ścisłym związku, i tak nie znalazłbym wystarczającego powodu, by nazwać go wybitnym. Nie dziwota, skoro już w jego podstawie literackiej nie ma zadatków na wielkość. "Wenus w futrze" to ledwie zawoalowany osobisty żart i formalna wprawka przed filmem o aferze Dreyfusa, który oby powstał jak najszybciej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji