Polowanie księcia Desire czyli historia Śpiącej królewny
Podobnie jak w słynnym Maeterlinckowskim "Błękitnym ptaku" świat tego baletu wypełniają głosy natury. Rzeczy mają własny język, przedmioty - duszę, a kwiaty wirują w walcu. Nie jest to wszak walc z kwiatami, a walc samych kwiatów. Nie taniec w sukni z brylantami, ale taniec samych brylantów. Radosny, wolny od materialnej powłoki świat, który dla nas otwiera się jedynie w snach albo wyobraźni, staje przed nami w całej swojej krasie, pozbawionej wszelkiej utylitarności, wszelkiego przyziemnego praktycyzmu, które krępują nas w pojmowaniu wiecznych zagadek bytu. Być może, na tym polega rola baletu jako rodzaju sztuki: wnikanie w istotę, utajony sens przedmiotów i ukazywanej nam rzeczywistości, jak gdyby zyskującej w umownym systemie klasycznych ruchów tanecznych jakiś inny, nowy kształt, na co dzień przed nami ukryty. Możliwe, że i sam taniec klasyczny powstał i kształtował się w tym celu - odsłaniając cudowne właściwości czarodziejskiej czapeczki Tiltila, podarunku wieszczki. Poruszysz tą czapeczką i ożywa zdawałoby się martwa dotychczas przyroda. Gdzież jeszcze poza baletem tańczą drogocenne kamienie, woda, ogień, gwiazdy i różne duchy ziemi, wszystkie te nereidy, najady, sylfidy, wyrywające się z zakreślonych im granic na swobodę i wiodące fantastyczne korowody - z nakazu uczucia, pragnącego dojść do głosu?
...A może, niczego nie było. Ani przekleństwa złej staruchy, ani diabelskiego wrzeciona. Była młodość, przerwana nagle, z woli przeznaczenia przedłużona o sto lat - liliowym snem, który przenosi w inny wiek, w inne czasy, kiedy to "spokój i szczęście panują na ziemi". Pisząc "Śpiącą królewnę", zapełniając jej świat odgłosami życia, splatającymi się w wyszukanych formułach rytmicznych i melodycznych, Czajkowski myślał prawdopodobnie o tej głównej metaforze tematu: przebudzeniu w innym czasie, pozostawiającym cierpienia w przeszłości o cudownym zmartwychwstaniu i powrocie w krainę młodości. Temat nieśmiertelności niepokoił w tym okresie kompozytora, i bajkowa fabuła baletu pociągała go zapewne swoim filozoficznym podtekstem. Czego dopatrzył się w niej? Co czuł, kiedy tworzył zdumiewający w swoim bolesnym tragizmie epizod śmierci Aurory, niezwykły jak na bajkę, balet-feerię, najbardziej poetyczny orkiestrowy antrakt, zwiastujący lirykę "Damy pikowej" i "Symfonii Patetycznej"? "Temat tak poetyczny, tak wdzięczny dla muzyki" - zwierzał się Czajkowski pani von Meck, bez fałszywej skromności zauważając: "Wydaje mi się [...], że muzyka tego baletu będzie jednym z najlepszych moich utworów". Był "bardzo nią przejęty i pisał z żarem i ochotą". Nad ostatecznym "wykończeniem", nad instrumentacją baletu kompozytor pracował z największą skrupulatnością: "Może to i lepiej - donosił - wiele dawnych moich utworów trąci pośpiechem i niedostatecznym przemyśleniem". Z tych słów widać, że Czajkowski przywiązywał do "Śpiącej królewny" jakieś szczególne znaczenie. Balet ten nie był dla niego sprawą "przygodną", dorywczą. Tworzył go w natchnieniu na pierwszy rzut oka nie w pełni zrozumiałym, jeśliby brać pod uwagę wyłącznie prostoduszne perypetie napisanej niegdyś przez Perraulta bajki.
W historyjce Perraulta nie było nawet nic szczególnie poetycznego: cała pikanteria zawierała się w tym, że książę, przebudziwszy księżniczkę, zdumiewał się nieco staromodnością jej stroju i manier (bądź co bądź, minęło sto lat) i prawdopodobnie też dzięki tej okoliczności rozpłomieniał się miłością ku niej, choć przecież według faktycznej rachuby czasu mogłaby ona być co najmniej jego prababką. Czajkowski jednak widział w tym temacie co innego.
W maju 1888 roku na list Iwana Wsiewołożskiego (dyrektora teatrów cesarskich), w którym zawarta była propozycja zamówienia "Śpiącej królewny", kompozytor, sądząc z zachowanych dokumentów, nie odpowiedział nic, ale już w sierpniu tego samego roku propozycję tę przyjął wręcz z zachwytem, w grudniu otrzymał od Petipy szczegółowo opracowany plan choreograficzny pierwszych dwóch aktów i już na początku 1890 roku na scenie Teatru Maryjskiego odbyła się premiera ogromnego, czteroaktowego spektaklu. W te iście rekordowe terminy trudno dzisiaj uwierzyć, w ciągu roku bowiem powstała nie tylko partytura, ale i spektakl - niezwykły dla swojego okresu ze względu na złożoność, na nowatorstwo rozwiązań.
U Czajkowskiego, zresztą często tak się zdarzało: kiedy jakiś temat porywał go, pragnienie zmaterializowania, wypowiedzenia, wyrażenia swych uczuć dodawało mu tytanicznych sił; temat ów wyrywał się z serca, drążył, męczył, nie dawał spokoju, stawał się podnietą do życia, jak gdyby ostatnim wyznaniem duszy. Zawsze -ostatnim, stąd i ta zdumiewająca emocjonalność jego muzyki, owa fantastyczna intensywność uczuć, zrodzona z odczucia granicy, końca, spełnienia. Rację miał Borys Asafiew, mówiąc o szaleńczym samospalaniu się kompozytora w twórczości. Czajkowski, w życiu dosyć melancholijny, obdarzony był tak wielką siłą namiętności i taką niewiarygodną wewnętrzną energią, że pchały go one w jakąś szatańską otchłań sztuki, niepohamowanego w zapale. Jego wyobraźnia stawała się rozogniona, a on sam podobny Manfredowi, mówiącemu wspólnym językiem z duchami przyrody.
Jego wiara, jego utożsamianie się z tworzywem nie miały granic, i dlatego komponując "Damę pikową" mógł płakać, doznawać "strachu, przerażenia i wstrząsu" z powodu wyimaginowanych zdarzeń, widząc je w swojej wyobraźni jako wydarzenia do głębi realne, które przeżywał z ostrością dochodzącą do jakiejś chorobliwej wręcz "namiętności i zauroczenia". Szczególnie odnosi się to do okresu, w którym powstała również "Śpiąca królewna". Rok 1888 przyniósł "V Symfonię" a ostatnie pięć lat życia - omawiany balet, "Dziadka do orzechów" (urzekająca podróż do krainy dzieciństwa), "Damę pikową" (konfrontacja ze śmiercią), i jakby zamykająca cykl - "Symfonią Patetyczną", buntującą się przeciwko losowi i opłakującą swego twórcę. W ostatnich latach życia Czajkowski nie brał się już za dzieła, do których nie czuł się w pełni usposobiony; w tym okresie odrzucał już zdecydowanie wszelką "połowiczność": "Operę będę pisał tylko wtedy, jeżeli nadarzy się temat, zdolny rozgrzać mnie do głębi" (z listu do brata - Modesta). To samo odnosi się też do baletu "Śpiąca królewna". Widocznie w maju, otrzymawszy list-propozycję Wsiewołożskiego nie był jeszcze całkowicie przekonany, że powinien podjąć ten właśnie temat. Wsiewołożski - poważny urzędnik dworu carskiego, erudyta i mądry człowiek, wytrawny znawca sztuki wychowany na wzorcach francuskiej kultury (przez co, nawiasem mówiąc, mógł być bliskim kompozytorowi, gdyż Czajkowski cenił rozległość horyzontów, był przeciwny wszelkiemu zaślepieniu i organicznie wyczuwał ogólnoeuropejskie tradycje kultury, jej artystyczne doświadczenie) - sugerował Czajkowskiemu balet stylizowany na epokę Ludwika XIV, "melodie w duchu Lully'ego, Bacha, Rameau itp.".
Kompozytor, jak już powiedziano, nie dał od razu odpowiedzi, lecz dyrektor teatrów cesarskich wiedział niewątpliwie i o jego słabości do dawnej muzyki, i w ogóle do epoki XVII-XVIII w. Ale Czajkowski prawdopodobnie nie chciał robić stylizacji. To zadanie było dla niego zbyt ograniczone, nieciekawe, nudne. Sam temat wszakże nie od razu przemówił do jego duszy. Warto tu przypomnieć, jak w końcu marca 1888 roku Czajkowski ironicznie odniósł się do tematu "Damy pikowej". N. Kaszkin wspomina, że kompozytor po prostu śmiał się z samej idei pisania opery według Puszkinowskiej opowieści. Czym się to skończyło, wiemy: na początku 1890 roku, we Florencji skomponował "Damę pikową" w bardzo krótkim czasie, w prawdziwej ekstazie. "Jestem przekonany o jej wspaniałej przyszłości" - pisał Czajkowski, jak gdyby przewidując losy opery. Podobnie kształtował się jego stosunek do "Śpiącej królewny". Iwan Wsiewołożski odegrał więc rolę nieomal historyczną w każdym razie w niemałym stopniu przyczynił się do narodzin jednego z najwybitniejszych dzieł rosyjskiej muzyki i choreografii. Prawdopodobnie tutaj takie przejawiło się jego rzadkie wyczucie: intuicyjnie odgadł on zarówno to, czego trzeba było Czajkowskiemu, jak to, na co było stać Mariusa Petipę, jak i to, co mogło przypaść do smaku kręgom oficjalnym, szukającym w balecie barwnej, zewnętrznej widowiskowości. I również to, co pozostawałoby w zgodzie z estetycznymi wymogami przedstawicieli nowych nurtów artystycznych. Zaiste, była to niezwykła osobowość. Sam, i do tego z talentem, opracował fabułę "Śpiącej królewny" (i tutaj także umiał "wyczuć" Czajkowskiego, bo o stylizacji już mu więcej nie wspominał), sam zaprojektował kostiumy wykazując wytrawną znajomość tworzywa i dziwnym trafem wyprzedzając poszukiwania stylistyczne artystów z grupy "Świata Sztuki". Czajkowski z początku chciał pisać "Ondynę". Temat ten zapamiętał z czasów młodości. Nawet "fiasko" opery (fiasko z jego punktu widzenia) napisanej w młodych latach, a następnie, jak głosiła fama, przez niego zniszczonej, nie odstręczyło kompozytora od ulubionej bajki, w której nimfa wodna "opłakiwała" rycerza Gulbrandta, co wtargnął w świat jej czystych marzeń. Czajkowski zamierzał teraz skomponować balet podług tej właśnie historii. Ale Wsiewołożski odniósł się do tego pomysłu z rezerwą, a Petipa - zdaje się - wręcz nieprzychylnie. W gruncie rzeczy obaj mieli rację. Dyrektor doskonale rozumiał, że okres romantycznej liryki w jej czystej postaci minął i że "Giselle" czy "Sylfida" to balety, które - choć znakomite - tchną już starzyzną w stylu i tematyce, że nie są już one zdolne zadziwić publiczności, której spowszedniały czarodziejskie fruwania nad sceną i która wymagała czegoś, co wychodziłoby poza intymne dramaty nieszczęsnych, odtrąconych dusz. Okres Aleksandra III to "głuche lata", jak pisał o nich Aleksander Błok. Zainteresowanie materialnością, rzeczowością, stylowością, wnętrzem wypiera liryczny pejzaż i księżycowe spacery w romantyczne bezkresy wyobraźni.
Petipa chyba też nie żywił szczególnej sympatii do "Ondyny". Miał siedemdziesiąt lat i zapewne nie pragnął przeżywać "drugiej młodości" ze starym bagażem. On, pamiętający Taglioni, Grisi, Elssler, on, który kształtował nową technikę tańca, zasadniczo różniącą się od romantycznej, i który miał do dyspozycji tancerki niczym nie przypominające zjaw jego młodości (które zdążyły już stać się upiorami!) - powracać do nich pewnie nie chciał. Petipa czekał na swój "złoty wiek". Ten ,,miły staruszek" - jak go nazywał Czajkowski - oddał Rosji, jej baletowi, swój talent, ale mimo to nie nauczył się mówić po rosyjsku. Był to wyrafinowany mistrz, pieczołowicie gromadzący w domu toporne i niegustowne obrazki. Był to usłużny choreograf, dla którego władza zawsze pozostawała święta i - zarazem - wichrzyciel i w duszy zawadiaka. W twórczości również, choć bez żadnej pozy. Pod wiernopoddańczą maską ("Służyłem pięciu cesarzom" - z mało dla nas zrozumiałą dumą pisał w swoich pamiętnikach) krył się wytrawny, wyrachowany mistrz, odpowiednik Goethego w świecie baletu. Tak samo jak i Goethemu był mu potrzebny eliksir młodości, swego rodzaju Faust. Mogła nim stać się "Śpiąca królewna", która była - jak się okazało - niezbędna również Czajkowskiemu.
Libretto baletu bardzo odpowiadało kompozytorowi, nie wymagało objaśnień, gdyż całą wszak fabułę "Śpiącej królewny" można wyłożyć w kilku słowach. Uzasadnieniem dla rozbudowanych suit symfonicznych były nie konkretne zdarzenia fabuły, lecz ich sens filozoficzny: narodziny, młodość, sen, wskrzeszenie. Każdy motyw fabularny, jak na przykład, dary wróżek w prologu, nabierał znaczenia uogólnionego, przekształcając się w poetycką refleksję o życiu: przyroda przygarnia i nagradza, jawiąc się matką chrzestną nowo narodzonej księżniczki Jutrzenki (Aurory). Przyroda ochrania jej sen i przeszkadza wtargnięciu zła. Poprzez przemiany poranka, dnia, zmroku (polowanie Desire - księcia pragnień) i nocy, po której wśród powszechnej radości następuje przebudzenie, rozwija się cała akcja libretta i muzyki, zakreślająca krąg ludzkiego życia i wyrażająca jego podstawowy patos - patos odradzania się.
Petipę taki przebieg fabuły również zadowalał: był już zmęczony dramatycznymi baletami, których w życiu postawił takie mnóstwo. Temat i muzyka dawały mu możliwość poruszania się w sferze tańca nie obciążonego sytuacjami fabularnymi - w tej sferze, w której stać go było na postawę filozofa i gdzie mógł być wielkim poetą. W pozostałych sprawach drogi kompozytora i baletmistrza rozchodziły się nieco, chociaż związek ich był tu jak rzadko harmonijny.
Petipa odnosił się do Czajkowskiego z niezwykłym nabożeństwem i był ogromnie dumny z tego, że ten nie nazywał go inaczej, jak "drogim współpracownikiem". Dla Petipy był to wielki zaszczyt. Nie uświadamiał sobie całej genialności partytury, nad którą pracował, borykał się z pewnymi komplikacjami przy ustawianiu tańców, był zaszokowany potężnym brzmieniem orkiestry, bogactwem jej instrumentalnych barw, niemniej, choć przywykły do muzyki, w której liczyła się tylko ilość taktów - nie wycofał się, nie poddał, odnalazł swoją drogę do partytury.
Czajkowskiego trapiły wówczas inne problemy. "Co za łajdaczka, ta śmierć, co wyrywa z życia młodą istotę" - pisał kiedyś poruszony śmiercią bliskiego człowieka. Temat otwierał przed nim całą głębię swoich poetyckich metafor: kruchości życia w obliczu śmierci (ukłucie wrzeciona - drobiazg, ale jakże nie osłonięte okazuje się życie ludzkie w walce z nieubłaganym przeznaczeniem). Jakże nagle przestaje istnieć człowiek, odchodzi - w chwili wiosennego wrzenia sił przyrody, kiedy, zda się, mógłby właśnie żyć i cieszyć się. Tę bezbronność życia, jego kruchość przekazywał więc kompozytor według słów Borysa Asafiewa, w pełnych udręki adagiach. Widmowy poranek, mgła przedświtu, delikatne przebudzenie jutrzenki i hymn wschodzącego słońca. I wieczny spokój - w osiągniętej harmonii z przyrodą zsyłającą sen i oczekującą swego zmartwychwstania. Pełnej dynamiki muzyce Petipa przeciwstawił zasadę monumentalnej, trochę statycznej kompozycji choreograficznej. Uroczyste adagia, wspaniałe wejścia-marsze dworzan - baletmistrz każdą suitę taneczną przygotowywał jak swoistą, rytualną akcję, obramowując każdą kulminację łańcuchem epizodów choreograficznych i pantomimicznych, jak gdyby starał się zatrzymać tę cudowną chwilę, która utrwalała jego taniec. To życie było również i jego życiem, lepszym życiem, i dlatego nie pragnął (nawet jeżeli odczuwał), zauważać w muzyce intonacji dramatycznych.
Miał siedemdziesiąt lat i w "Śpiącej królewnie" widział apoteozę młodości wywalczoną za cenę codziennego zmagania i mistrzostwa najwyższej próby, pragnącego samemu sobie zbudować pomnik. Całe doświadczenie życia i pracy zawarte zostało w tym spektaklu, sumującym dokonania nie tylko jego biografii twórczej, ale i całego etapu w rozwoju tańca klasycznego, któremu on, Petipa, służył z prawdziwą żarliwością. Spieszyć się nie miał dokąd, balet, retrospektywnie ucieleśniający obrazy minionych epok, odzwierciedlał styl ówczesnego petersburskiego życia, bliskiego mu i zrozumiałego dla niego, styl petersburskich balów z ich zgubną nieświadomością przyszłości, styl późnego rosyjskiego baroku z jego prymatem tego, co materialne, nad tym, co duchowe.
Petipa budował pomnik również temu salonowemu Petersburgowi, jego arystokratycznej kulturze, której subtelność i wykwintność wydawały się wówczas niewrażliwe na upływ czasu. Czajkowski żył marzeniem o nieśmiertelności artysty. Petipa z kolei potwierdzał niezmienność swojego świata, swojego Petersburga, który podarował mu szczęście tworzenia i szczęście zdobytej na nowo - w "Śpiącej królewnie" - młodości. I dlatego też cała taneczna partytura baletu zbudowana jest na jednej podstawowej metaforze, przedstawiającej w rysunku obraz promieni słońca, ozłacających niekończące się święto, obraz rozwijających się kwiatów. Petipa tworzył świat idealny, niewzruszony i piękny. Jak i w innych swych układach opiewał miłość jako źródło życia, zaś tancerka była dla niego nosicielką tej wiecznej kobiecości, co opromieniała i zbawiała pięknem świat. Petipa chciał zatrzymać czas. Ale jego praca nie była rozpamiętywaniem wspomnień o jego dawnym - paryskim - życiu. Czajkowskiego prosił, aby temat Wróżki Bzu był "muzyką zmysłową", jak gdyby marząc o czarownym ogrodzie ożywionych zjaw, wabiących szczodrością życia i radością. W 1890 roku na scenie obecnego Teatru Kirowskiego miało miejsce historyczne wydarzenie. Przełomowe w historii choreografii rosyjskiej i światowej. Po raz pierwszy balet stał się jakby symfonią, która wiązała wielkie dzieło muzyczne z choreografią, uogólniającą wiekowe doświadczenia poprzedników. Chwila była w rzeczy samej zwrotna. Muzyka po raz pierwszy okazała się pełnoprawnym sprzymierzeńcem choreografa i po raz pierwszy obwieściła swoje prawa, prezentując się jako podstawa spektaklu. W "Śpiącej królewnie" ugruntowane zostały zasady symfoniczno-tanecznej dramaturgii baletu, rozwinięte i wzbogacone następnie już przez innych choreografów.
Objawiła się tutaj prawdziwa istota tańca - będącego wyrazicielem wewnętrznego przeżycia emocjonalnego, językiem uczucia, językiem ożywającej przyrody. I okazuje się, że polowanie księcia Desire nie było daremne - w umykającym marzeniu o Aurorze odsłonił się nagle jego główny sens: odnalezienie piękna. Tę wizję Teatr Kirowski zachowuje do dziś dnia, gdyż właśnie "Śpiąca królewna" była przełomowym momentem w jego historii.