Artykuły

Klasztor rozrywki

W lipcu w Teatrze Dramatycznym odbyta się premiera "Zazum" w reżyserii Łukasza Kosa. Już dawno nie oglądaliśmy tak dowcipnej, dobrze zagranej sztuki - rozrywki na poziomie, no, Kabaretu Starszych Panów.

PANI: Po "Dziadach", "Letnikach", dokumencie o Maklakiewiczu lekkie, zabawne "Zazum" zaskakuje...

Łukasz Kos: "Zazum" ma swój początek w przeszłości. Równolegle ze mną studiował Paweł Tucholski, który jest wielką osobowością o unikalnym głosie, unikalnej ekspresji. Razem z Wojtkiem Kalarusem i Bartkiem Opanią słynęli z niezwykłych aktorskich improwizacji. Talent parodii, niesamowita inwencja. I od zawsze była mowa, że trzeba z tego zrobić przedstawienie.

Ale chyba dziś nie jest tak, że nagle jakiś teatr Cię prosi, żebyś coś u nich zagrał?

- Nie. Ale tutaj zdarzył się cud, pojawiła się taka możliwość w Teatrze Dramatycznym i dyrektor Piotr Cieślak się zgodził. Poznaliśmy też Darka Rzondkowskiego, i właśnie jego teksty stały się bazą dla naszego kabaretu.

Jak Ci się pracowało?

- Paweł Tucholski powiedział, że przez cały czas przygotowywania spektaklu czuł się tak, jakby był zamknięty w klasztorze rozrywki. Kabaret to taki rodzaj sztuki, że aby uzyskać pewną lekkość i mieć dobrą zabawę, trzeba przejść przez piekło trudności.

Ale uśmiechasz się...

- Teraz tak. Na wspomnienie tych dzikich teatralnych awantur. Ze śmiesznością jest tak, że jak czytamy - to jest śmieszne. Potem gramy, i to dalej jest śmieszne. A potem ćwiczymy, i to przestaje nas śmieszyć. Dopiero po premierze wiemy, czy to działa.

Udało Ci się i rozbawić publiczność absurdem, i pokazać tęsknotę za miłością, marzeniem.

- Cieszę się, bo spełniły się wieloletnie marzenia nas wszystkich. Udało się zebrać wspaniały zespół

- starych przyjaciół i niezwykle zdolnych aktorów - Agnieszkę Kotlarską, Pawła Tucholskiego, Wojtka Kalarusa i nowe osobowości - Sybillę Rostek i Marcina Dorocińskiego. Gościnnie śpiewa u nas Edyta Jungowska - uwielbiam jej interpretacje Brela, Nive'a, Niemena. Zespół muzyczny gra na żywo, Monika Sudół zrobiła piękną scenografię.

Wiem, że z teatralną sceną jesteś związany od dawna.

- Jestem w teatrze odkąd pamiętam. Bo ja mieszkałem od dziecka w Teatrze Baj. Mama nas prowadziła z bratem do teatru, sadzała na krzesłach i prosiła panią szatniarkę, którą nazywaliśmy Pani Kochana, żeby nas w przerwie zsadziła z tych foteli, bo byliśmy za mali, żeby to zrobić sami.

Zawsze wiedziałeś, że będziesz reżyserem?

- Tak. Kiedy miałem dziesięć lat, zacząłem chodzić do teatru "dorosłego", a jak miałem jedenaście, zobaczyłem Łomnickiego jako Salieriego w "Amadeuszu" i odtąd nie wychodziłem z teatru. Przez kilka lat pracowałem w prywatnym Teatrze Kici-Koci. Po maturze poszedłem na Wydział Wiedzy o Teatrze.

I...?

- Jeśli chodzi o gruntowną wiedzę, to te studia niewiele dały, najwyraźniejszym doświadczeniem tych lat była asystentura u Mai Komorowskiej. Nasza współpraca rozpoczęła się od spotkania... w bufecie szkoły teatralnej. Maja Komorowska podeszła kiedyś do mnie i Jacka Papisa i zapytała, czy jesteśmy na bieżąco z "Braćmi Karamazow". Jeździłem wtedy na próby do Krystiana Lupy, więc byłem na bieżąco.

I to wszystko dzieje się przed studiowaniem reżyserii? - Tak. Potem zdałem do Krakowa. Opiekunem roku i naszym mistrzem był Krystian Lupa, i to były bardzo pożyteczne studia. Byłem asystentem pana Andrzeja Wajdy przy dwóch przedstawieniach w Starym Teatrze i skończyłem jego kurs reżyserii filmowej w Krakowie. I to też było fascynujące spotkanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji