Artykuły

Kiedy świat żyć mi nie daje

Odszedł Sławomir Mrożek - nasz przewodnik po meandrach krainy absurdy. Został świat, który tak często mu przeszkadzał. Czy tylko jemu?

PANI: Mrożek napisał w "Dziennikach":

"ŚWIAT PRZESZKADZA MI W ŻYCIU".

RAFAŁ KRÓLIKOWSKI: Miałem okazję poznać pana Sławomira i jego twórczość. Pracowałem przy spektaklu "Karnawał, czyli pierwsza żona Adama" w Teatrze Polskim (reżyseria Jarosław Gąjewski - przyp. red.), ostatniej premierze Mrożka. Pan Sławomir był na próbie generalnej i na premierze. Myślę, że rozumiał i widział więcej niż większość śmiertelników, jemu na pewno trudno było odnaleźć się w tym świecie. Potrafił godzinami nic nie mówić, a potem wypowiadał dwa, trzy słowa, które miały głęboki sens - paraliżowały i "oświecały" otoczenie.

Jak odniósł się do Waszej pracy?

W trakcie prób pan Sławomir przysyłał nam płyty ze swoimi uwagami na temat postaci i w bardzo lakoniczny sposób odnosił się do pytań kolegów. Z jednej strony pozostawiał wolność twórczą, ale z drugiej strony w dwóch słowach też oceniał. Mówił na przykład: "W dobrym kierunku pan idzie" albo "To nie jest ten trop, proszę pani".

Został Pan aktorem w geście buntu przeciwko światu?

Ku temu zawodowi skierowała mnie potrzeba wolności - na scenie aktorzy mogli, inaczej niż reszta społeczeństwa w latach 80., mówić szczerze to, co myślą. Widzowie doszukiwali się w ich słowach i gestach ukrytych znaczeń. Teraz jest inaczej.

Co się zmieniło?

Skończyłem szkołę teatralną w 1992 roku, wszedłem prosto w kapitalistyczną rzeczywistość i, tak jak wielu moich kolegów, nie umiałem sobie w tym nowym świecie poradzić. Teatry funkcjonowały jeszcze siłą rozpędu na starych zasadach, choć potem to się również zmieniło. W tym kontekście świat faktycznie przeszkadzał mi w życiu.

Nie nauczył tego, co powinien?

Należałem do pierwszego pokolenia, które wyszło z bagażem starej szkoły teatralnej, a znalazło się w rzeczywistości, w której oczekiwano już innego myślenia i innych umiejętności. Szkoła gloryfikowała teatr i właśnie do grania w "prawdziwym" teatrze nas przygotowywała. Nie uczono nas pracy w filmie, nie mówiąc już o serialu. Świat wokół zmienił się diametralnie - telefony komórkowe, internet, cała ta technologia...

...która pomaga czy przeszkadza?

Z jednej strony pomaga, ale z drugiej nie jesteśmy do końca a świadomi, jak to na nas działa. W pokoleniu naszych dziadków byli pan i pleban, których radzono się we wszystkich sprawach. Współczesny człowiek nie ma takich autorytetów. Żyjemy w wolnym kraju, ale teraz żyje się trudniej. Mam czasem wrażenie, że jesteśmy wrzuceni w bezkresny kosmos, z tym całym ogromem informacyjnym.

Pana wielość informacji drażni?

Nie, bo staram się ten świat sobie dozować, kontrolować go. Nie mam nawet swojej strony internetowej, nie prowadzę błoga. Wynika to z mojej filozofii: jestem aktorem, a aktor powinien być znany i rozliczany z tego, co robi, co widz ogląda na ekranie czy scenie, a nie z tego, jak spędza wieczory czy noc.

Mrożek zanotował: "Gdyby nie odrobina hipokryzji i odrobina ślepoty, nikt by nie mógł funkcjonować i nikt by nikogo nie przeżył". To ciekawe spostrzeżenie.

Często posługujemy się schematami, jesteśmy jak ślepcy. Idziemy z zamkniętymi oczami, wiedząc, jaką drogą kroczymy, i często nawet udaje się nam ją przejść.

Na ile jest Pan skłonny do kompromisów?

Poczucie wolności, z którym wchodziłem w dorosłość, bardzo mocno we mnie tkwi. To jeden z moich fundamentów. 1 przyznam, że jest mi coraz trudniej żyć tak, aby nie czuć się zniewolonym.

Ale co zniewala?

Wciąż trzeba dokonywać trudnych wyborów. Jestem na przykład przed premierą, skoncentrowany, a tu nagle trzeba zawieźć dziecko do szpitala. I co jest ważniejsze: stworzenie dzieła, które w danej chwili wydaje się wiekopomne, czy zajęcie się dzieckiem? Kiedyś usłyszałem opowieść Magdy Umer - była zdenerwowana przed premierą, a mąż ją uspokajał: "Sztuka, jak sama nazwa wskazuje, to coś sztucznego. I nie ma się co tym tak przejmować".

Mam wrażenie, że jesteśmy wrzuceni w bezkresny kosmos z tym całym ogromem informacyjnym

Jakie umiejętności pomagają Panu kierować własnym życiem? Jedni medytują inni biegają...

Staram się dystansować od różnych sytuacji. Nie zawsze mi to wychodzi, ale próbuję spojrzeć z boku, dojrzeć w różnych sytuacjach coś śmiesznego, absurdalnego.

W Pana zawodzie, gdzie ego - co jest poniekąd naturalne - bywa rozdmuchiwane, o dystans do siebie jest chyba trudniej?

Prawdziwy aktor powinien mieć umiejętność zdystansowania się od siebie. Moja profesorka Aleksandra Śląska mówiła, że najwyższym etapem dla aktora, który osiąga się po latach, jest właśnie umiejętność widzenia siebie z zewnątrz. Aktor ma już wtedy pełną samoświadomość tego, jak wygląda na scenie, co wyraża jego najdrobniejszy gest.

Doszedł Pan do tego etapu?

Myślę, że jeszcze jestem w drodze. Z jednej strony to trochę przygnębiające, z drugiej - pocieszające, że nadal coś jest przede mną... (WK)

RAFAŁ, KRÓLIKOWSKI - ma 47 lat. Aktor filmowy i teatralny. Znany z komedii "Pół serio" i "Ciało" T. Koneckiego i A. Saramonowicza. W Teatrze Polskim w Warszawie gra w sztuce "Listy na wyczerpanym papierze" w rei. L. Frankiewicz - premiera 21 września. Ma dwóch synów.

Trudno jej odnaleźć się w rzeczywistości. Dzieci idą do szkoły, w warszawskim teatrze Studio trwają intensywne próby do sztuki Doroty Masłowskiej "Dwoje Rumunów mówiących po polsku" w reżyserii Agnieszki Glińskiej. - Dwa tygodnie do premiery to jak pożar - uśmiecha się Dorota Landowska i próbuje wypić kawę. Ale czasu starcza zaledwie na dwa łyki, ekipa produkująca sesję zdjęciową do PANI melduje swoją gotowość. Styliści ubierają aktorkę w wełniany sweterek. - Jestem uczulona na wełnę - mówi cicho Dorota. Nikt jej jednak nie słyszy, do akcji wkracza makijażystka. - Rozświetlimy twarz, podkreślimy usta - komenderuje. A w tym wszystkim ja usiłuję porozmawiać z aktorką o Sławomirze Mrożku. Zostawił nas ze swoją twórczością, poczuciem wyobcowania i absurdu.

- Czasem czuję się jak postać z jego sztuki - wyznaje Landowska. - Teraz na przykład jak babcia na katafalku z "Tanga". Wśród zamętu i zgiełku mam położyć się na chwilę i pomyśleć o sprawach ostatecznych. To trudne. W ogóle Mrożek jest dla mnie trudny. Może dlatego, że bardziej trafia do głowy niż do serca. On próbował wszystko logicznie poukładać, a życia nie da się wziąć na rozum. Sądzę, że kobiety inaczej szukają sensu i nadziei - bardziej w uczuciach niż w myślach. Mrożek z natury był samotnikiem, mówił o sobie, że jest nietowarzyski, że świat przeszkadza mu w życiu. - I to mnie z nim łączy - uśmiecha się Landowska. - Słynął z tego, że po prostu nie przychodził na uroczyste kolacje, choć wszyscy na niego czekali. Często jestem zapraszana na różne imprezy i zwykle mam ochotę nie iść albo uciec. Bez oglądania się na to, czy ktoś to zrozumie, czy nie. Jestem nietowarzyska od urodzenia. Kiedyś zmuszałam się do różnych "obecności", a teraz już tego nie robię. Nie mam ambicji, żeby kogoś przekonywać, że jestem fajna. Nie ma we mnie głodu akceptacji i uznania. A może to kwestia niepodzielnej uwagi? Czasem boję się, że mam jej za mało dla dwójki moich dzieci. Bardzo szybko orientuję się, czy jakieś spotkanie ma sens. Jeśli chodzi tylko o to, by gdzieś pójść, pokazać się czy napić, rezygnuję. Wiem, że dzieci czekają wieczorem w domu i będą czekać do upadłego. Jako rodzina jesteśmy bardzo w siebie wczepieni, wręcz zszyci, więc strzegę swojego prywatnego czasu, by jak najwięcej być z bliskimi. Tym bardziej że cała moja energia zostaje na scenie. Grając, daję z siebie wszystko. Także podczas prób jestem cały czas w zespole, z ludźmi. Pamiętam, jak na początku swojej drogi zaangażowałam się do Teatru Powszechnego w Warszawie, mojego wymarzonego. Bardzo dużo występowałam, rozwijałam się fantastycznie, a jednocześnie grając przez 28 dni w miesiącu, nadwerężałam siły. Zrozumiałam, że trzeba zwolnić, że czasem mniej znaczy więcej. Dlatego nauczyłam się nie być zbyt hojną w rozdawaniu siebie, kiedy nie muszę. Mrożek nie lubił udzielać wywiadów, uważał, że nic nie uzasadnia publicznego opowiadania

o sobie. Nie porównuję się do niego, ale niekiedy też odczuwam swoją nieprzystawalność do świata mediów. Żyję zwyczajnie, nie wiem, dlaczego ktoś miałby się mną interesować. Przy dużych obciążeniach, natłoku spotkań, pracy, stresów nie jest dziwne, że człowiek niekiedy ma ochotę naciągnąć koc na głowę i zniknąć. Pamiętam, że gdy rodziłam Marysię, cała sytuacja mnie przerosła. Chciałam przerwać akcję porodową i powiedzieć: "Przepraszam, przyjdę jutro". Mrożek nie miał dzieci. To była jego świadoma decyzja, uważał, że świat taki, jakim się staje, nie ma przyszłości. - Nie podzielam tego pesymizmu - mówi Dorota Landowska - choć sama długo brałam pod uwagę to, że nie będę miała dzieci. Zdecydowałam się jednak na macierzyństwo z ważnego powodu. Spotkałam właściwego człowieka, odkryłam miłość. Tu znowu odzywa się moja kobieca natura. Towarzyszy mi pragnienie dbania o życie, uzdrawiania, naprawiania. Moja ścieżka duchowa jest bardzo osobista. Pracuję nad sobą, by sięgać głębiej, bo inaczej nie warto byłoby żyć. W ostatnie słowa aktorki wtargnął niespodziewanie szum rozpryskiwanego lakieru do włosów. Stylizacja skończona. Wszyscy przemieszczamy się na dach wielopoziomowego parkingu, gdzie czeka fotograf. - Na szczęście deszcz przestał padać - cieszy się ekipa. Fotograf ustawia Dorotę, jego pomocnica sprawdza światło. -Jaki jest pomysł na sesję? - dopytuję. - Chcemy, żeby na zdjęciu był widoczny bohater i świat - tłumaczy w pośpiechu producentka zajęta odbieraniem kolejnych telefonów. - Jaki świat? - dziwię się i rozglądam dookoła. I nagle na widocznych stąd wieżowcach dostrzegam napisy: "The New is Coming Soon" (Wkrótce nadejdzie nowe), "Otwarcie na przyszłość", "To nie koniec świata". - Śpieszmy się, nadciągają chmury - ostrzega fotograf. (MR)

DOROTA LANDOWSKA - ma 45 lat. Jest aktorką teatru Studio w Warszawie, gdzie gra teraz w sztuce "Dwoje Rumunów mówiących po polsku" w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Żona aktora Mariusza Bonaszewskiego. Mama 11-letniej Marysi i 5-letniego Stasia.

Świat z jednej strony często mi pomaga. Tak było, kiedy pracowałam nad filmem "Dzień kobiet". Gdybym zamknęła się w czterech ścianach i powiedziała sobie: dobra, teraz zrobię film o walczących o swoje prawa kobietach, korzystając tylko z własnych doświadczeń, nic by z tego nie wyszło. Musiałam otworzyć się na rzeczywistość, której nie znałam, wejść w skórę innych ludzi, zacząć myśleć jak oni. Co więcej - dostarczono mi mnóstwa fantastycznych sytuacji do filmu. Prawie wszystko, co widzimy na ekranie, wydarzyło się naprawdę. Na przykład scena, w której w alejce sklepowej przez pięć godzin leży trup, bo nikt po niego nie przyjeżdża. Ja bym tego nie wymyśliła, a świat tak. To on podsuwa mi, jako reżyserowi, superpomysły. Z drugiej strony zawsze odczuwałam, że jestem inna. Od dzieciństwa byłam trochę wykluczona. Myślałam inaczej niż wszyscy, lubiłam inną muzykę, do dzisiaj tak jest. W szkole muzycznej, którą kończyłam, ceniono głównie klasykę, a ja słuchałam też Elli Fitzgerald, Niny Simone i Milesa Davisa, dużo soulu i funku. Kiedy byłam z jazzmanami, dla nich istniał tylko jazz, a dla mnie również muzyka elektroniczna, którą oni uważali za beznadziejną - mechaniczną i bez duszy. Zawsze się z nimi o to kłóciłam! Będąc z kolei bliżej twórców muzyki elektronicznej, miałam szersze horyzonty niż gros didżejów, którzy nie znają klasyki. Siłą rzeczy, gdziekolwiek się znajdę, jestem "odklejona". Ale równocześnie jestem po trochu wszędzie. Odwrotnie niż większość nie cierpię piosenek, które wszyscy znają. Dlatego nie przepadam za przebojami - uważam, że na każdym albumie piosenka, która staje się przebojem, jest jedną z najsłabszych. Podoba się wszystkim, czyli nikomu. Wiem po swoich płytach, że najlepsze utwory nie mają szansy zostać singlami i być puszczane w stacjach radiowych. I to jest ten moment, w którym świat mi przeszkadza. Nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Żyjemy w zawoalowanym totalitaryzmie, w którym rządzą nami wielkie korporacje. Na swój sposób staram się z tym walczyć. Na przykład niedawno, realizując teledysk, wybraliśmy najtrudniejszy utwór z płyty.

W ten sposób chcemy wykorzystać szansę, aby pokazać ludziom, że istnieje inna muzyka. Nie mam problemu z tym, że nie jestem superpopularna. Sztuka i kultura nie znoszą demokracji, większość wcale nie ma racji. A moje prawa jako 2 proc. mniejszości słuchającej Programu II Polskiego Radia są równie ważne jak prawa 98 proc. większości słuchającej komercyjnych stacji radiowych. W czasach pokoju największym orężem jest kultura. Rozumieją to Niemcy, Francuzi, Amerykanie, którzy zalali świat swoją popkulturą. Ale oni postawili też na muzyczną edukację, w szkołach działają zespoły, a u nas lekcje muzyki pozostawiają wiele do życzenia. Wygląda to tak, jakbyśmy wychowywali nasz naród na taki, który będzie konsumował obcą kulturę. Zresztą nawrót disco polo świadczy o tym, jak wykorzystaliśmy ostatnie 20 lat - wróciliśmy do punktu wyjścia, do lat 90. i "Disco relaksu". Znowu największym przebojem w Polsce jest piosenka discopolowa. Zresztą chętnie zostałabym muzycznym terrorystą - wprowadziłabym ogólnokrajowy zakaz słuchania złej muzyki! I mielibyśmy rezultaty! Z dobrą muzyką każdy może się osłuchać, ale trzeba dać jej szansę. To jak z jazzem - nie polubisz go, zanim nie pójdziesz na kilka koncertów jazzowych. Na pierwszym się znudzisz, na drugim coś więcej z tego zrozumiesz, na trzecim zacznie ci się podobać, a na czwartym zostaniesz fanem. Tak samo jest z muzyką poważną oraz współczesną. Przez wiele lat chodziłam na Warszawską Jesień, męcząc się i nic nie rozumiejąc. W pewnym momencie dostałam nagrodę - tak jakby mi się drzwi otworzyły, te dźwięki zaczęły do mnie przemawiać. Ale zadałam sobie pewien trud. Tak jest ze wszystkim w życiu - to, czemu poświęcimy czas, co pogłębimy, da nam nagrodę w postaci lepszej jakości. Chciałabym, żeby ludzie mniej koncentrowali się na konsumpcji, a więcej na rozwoju duchowym. Dbamy przecież o swoje ciało - zdrowo się odżywiamy, biegamy - ale nie myślimy o wnętrzu, o tym, jak nas kształtuje kultura. Codziennie zastanawiam się nad granicami kompromisu. Dopóki robię swoje, czuję się w porządku wobec siebie. Dawno temu, kiedy nagrywałam w Japonii i byłam tam popową gwiazdką, grałam muzykę, za którą nie przepadałam - i to było trudne. Ale właśnie wtedy zrozumiałam, że nie dla mnie są takie kompromisy, że nie mogę być popową gwiazdą. Piosenkarką, której ktoś pisze piosenki, mówi, co ma robić, jak się uśmiechać i jaką grać muzykę. Ponieważ cały czas jestem w trasie, nauczyłam się odcinać od świata zewnętrznego i pracować nawet w niesprzyjających warunkach. Pamiętam, jak z Kasią Kwiatkowską (odtwórczynią głównej roli w filmie "Dzień kobiet" - przyp. red.) jechałyśmy trzy i pół godziny taksówką przez Moskwę z jednego lotniska na drugie - przez cały ten czas pisałam scenariusz. Kaśka mówi: "Jak ty to robisz? Przecież to niemożliwe!". A ja po prostu wiem, jak ciągnąć dwie sroki za ogon... (WK)

MARIA SADOWSKA - ma 37 lat. Scenarzystka, reżyserka, kompozytorka, wokalistka. Ma na koncie 10 solowych płyt. W tym roku zadebiutowała pełnometrażowym filmem fabularnym "Dzień kobiet", za który otrzymała wiele nagród. Zasiada w jury III edycji programu "The Voice of Poland"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji