Artykuły

Możecie mi nawrzucać

- Na kwestach nie widzę kryzysu. Ostatnio dużo więcej osób wrzuca banknoty niż monety. Skarbonka z papierowymi pieniędzmi nie jest tak ciężka jak z monetami i pasek nie wrzyna się w szyję. Banknoty są pod każdym względem przyjemniejsze - mówi ARTUR BARCIŚ, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

"Najskuteczniejszą hieną cmentarną" nazwał kiedyś Alinę Janowską inicjator powązkowskich kwest Jerzy Waldorff. Nie było w tym cienia złośliwości, tylko podziw dla kunsztu aktorki, która każdego jest w stanie skłonić do wrzucenia datku do skarbonki

W piątek na Powązki, najcenniejszy cmentarz Warszawy już po raz 39. wyjdą kwestujący - znani artyści, dziennikarze, politycy.

- Pani Alina staje przy Bramie Świętej Honoraty i gdy kogoś sobie upatrzy, nie odpuści, dopóki pieniądz nie znajdzie się w puszce - mówi Jerzy Kisielewski, rzecznik Społecznego Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami.

W piątek już po raz 39. znani artyści, pisarze, dziennikarze i politycy wyruszą ze skarbonkami na najcenniejszy cmentarz Warszawy. Będą zbierać datki na ratowanie podupadających zabytkowych grobowców. Każdy z kwestujących ma swój ą technikę "żebrania". Satyryk Krzysztof Daukszewicz zabawia darczyńców rymowankami. Ubrana w fiolety pisarka Barbara Wachowicz zatrzymuje ludzi dźwiękiem dzwonka i opowieściami o pochowanych na Powązkach sławnych postaciach. Dziennikarz telewizyjny Krzysztof Ziemiec przychodzi kwestować z dziećmi.

ROZMOWA Z Arturem Barcisiem*

aktorem

Tomasz Urzykowski: Który raz będzie pan kwestował na Starych Powązkach?

Artur Barciś: Podejrzewam, że kwestowałem już około 30 razy. Zacząłem niedługo po przyjeździe do Warszawy po studiach w Łodzi. Pracowałem z początku w Teatrze na Targówku, dwa lata później zostałem aktorem Teatru Narodowego. Wtedy właśnie zaproszono mnie do udziału w kweście. To był wielki zaszczyt. W tej akcji uczestniczyła przecież czołówka polskich aktorów: Alina Janowską, Krystyna Sienkiewicz, Maja Komorowska, Gustaw Holoubek i inni. Zaprosił pana Jerzy Waldorff?

- Nie, pan Jerzy Waldorff nie dzwonił osobiście. Zaprosił mnie ktoś z Komitetu Powązkowskiego.

Czemu do grona kwestujących sław włączono młodego aktora, będącego dopiero u progu kariery?

- To było po premierze filmu "Znachor", w którym wystąpiłem. Paradoksalnie ten film, nakręcony tuż przed wybuchem stanu wojennego, jest co roku pokazywany we Wszystkich Świętych w Programie 1 Telewizji Polskiej. Mile go wspominam, ponieważ od niego zaczęła się moja popularność. Z początku może niewielka, ale powoli przestawałem być anonimowy.

Jak pan wspomina Jerzego Waldorffa?

- To była absolutnie najważniejsza postać Komitetu Powązkowskiego. Niezwykle charakterystyczna, charyzmatyczna, szanowana przez wszystkich. Pan Jerzy Waldorff miał niebywałą osobowość, inteligencję i mądrość. To był wielki człowiek. Zawsze staje pan z puszką w tym samym miejscu?

- Tak. Stoję przy grobie aktorki Marii Wisnowskiej [młodej gwiazdy scen warszawskich zamordowanej w 1890 r. przez kochanka] przy Katakumbach. Co roku przychodzę tu o godz. 13 we Wszystkich Świętych. Jeśli kwesta trwa dłużej, to czasem biorę w niej udział jeszcze innego dnia, kiedy akurat nie pracuję. Na przykład w tym roku będę tylko w piątek.

Miejsce przy grobie Wisnowskiej ma jakieś znaczenie?

- Akurat było kiedyś wolne. Stoimy tam z Joasią Szczepkowską. Ona do godz. 13, a ja potem. Tak się zbiegło. Od pewnego momentu zawsze towarzyszy mi syn. Kwestuje od trzeciego albo czwartego roku życia. Każdego roku podchodzą do nas te same osoby. Traktują nas jak swoich dobrych znajomych. Kilka lat temu na nasz widok mówili do syna: "Franek, jak ty urosłeś!". Teraz już tego nie robią, bo syn przestał rosnąć. Ma 24 lata. Nie opuszcza ze mną żadnej kwesty. Kiedyś zbierał więcej niż ja. Potem to się odwróciło.

Każdy z kwestujących ma swoją metodę namawiania ludzi do wrzucania datków do puszki. Jaka jest pana?

- Techniki są różne, zmieniają się z czasem. Trzeba zapracować na to, żeby darczyńcy chcieli nas wynagrodzić. Warto zawsze wywołać uśmiech na twarzach, a wówczas również portfele się otworzą. Gdy mój syn chciał być perkusistą i ćwiczył grę na bębnach, z puszek do kwestowania robiliśmy małe bębenki i graliśmy na nich, potrząsając pieniędzmi. Był czas, kiedy układaliśmy różne wierszyki i śpiewaliśmy piosenki typu: "Wrzucajcie pieniążki, ratujmy Powązki". Ostatnio mam inną metodę, choć nie powinienem jej zdradzać. Krzyczę, że to jedyna okazja, kiedy można mi do woli nawrzucać. To zawsze wywołuje śmiech mijających nas osób. Długo trwa taki żebraczy spektakl?

- Dwie godziny: od 13 do 15. Potem idziemy na groby rodziny mojej żony i moich przyjaciół: Krzysztofa Kieślowskiego, Darii Trafankowskiej, Krzysztofa Kolbergera.

Udaje się panu przez dwie godziny wypełnić całą skarbonkę?

- Zwykle po dwóch godzinach jest pełna.

Warszawiacy są bardziej hojni niż 10 lat temu?

- W tym względzie nie widzę kryzysu. Ostatnio dużo więcej osób wrzuca banknoty niż monety. Papierowe pieniądze zajmują w puszce mniej miejsca, a skarbonka z nimi nie jest tak ciężka jak z monetami i pasek nie wrzyna się w szyję. Banknoty są pod każdym względem przyjemniejsze. Legendy krążą o rywalizacji między kwestującymi artystami: kto zbierze więcej. Komitet Powązkowski przez lata ogłaszał nazwiska rekordzistów.

- Ja nic nie wiem o takiej rywalizacji. Oczywiście dostaję listem informację, ile zebrałem, bo to jest bardzo skrupulatnie liczone, żaden grosz nie może się zmarnować. Kwesta jest bardzo transparentna i wiadomo, na co przeznaczane są te pieniądze. Nie interesuje mniej ednak, kto ile zebrał i na którym jest miejscu. Uczestniczy pan również w kwestach na cmentarzu ewangelicko-augsburskim. Dlaczego właśnie tam?

- Dlatego, że tam leży moja bardzo bliska przyjaciółka, właściwie druga mama. Gdy przyjechałem do Warszawy i nie miałem gdzie mieszkać, był stan wojenny, straciłem mieszkanie i wszystko, to mnie przygarnęła i traktowała jak swojego syna. Mam do niej ogromną miłość i szacunek. Ponieważ tam leży, zapytano mnie, czy bym nic zechciał. Zawsze od 11 do 12.30 jestem na tym cmentarzu. Kwestuję tam od ośmiu lat.

Jest różnica w kwestowaniu na Starych Powązkach i cmentarzu ewangelicko-augsburskim?

- Tylko taka, że na Stare Powązki przychodzi zdecydowanie więcej ludzi, a tu mniej, bo to dużo mniejszy cmentarz. Poza tym różnic nie ma. Ludzie są bardzo sympatyczni. Nie mam żadnego oporu przed tym rodzajem żebractwa. Po prostu się uśmiecham, zachęcam do wrzucania pieniędzy do puszki. Wiem, że to jest potrzebne. Trzeba ratować te zabytki i tyle. Kto ma to robić, jeśli nie my? Mam pełne zaufanie do ludzi, którzy potem wybierają nagrobki, które są restaurowane. Wiem, że na pewno te pieniądze zostaną przeznaczone na dobry cel.

Zdarzały się panu jakieś zaskakujące lub zabawne sytuacje podczas kwest?

- Oczywiście. Byłem już dosyć znanym aktorem, stałem, potrząsałem puszką i nagłe zobaczyłem, że przygląda mi się jakiś człowiek. Wpatrywał się we mnie chyba z 10 minut. Myślałem, że może chce autograf, a on w pewnym momencie podszedł i zapytał: "Skąd my się znamy?". Ja go nie znałem, więc odpowiedziałem: "Przepraszam, nie wiem skąd". On na to: "A mnie się wydaje, że razem byliśmy pod celą w Białołęce". Bardzo był zdziwiony, kiedy mu odpowiedziałem, że nie. Innym razem starsza pani zwróciła nam uwagę, że z synem niestosownie się zachowujemy na cmentarzu, bębniąc w puszki i podśpiewując. Były kwesty w deszczu, w śniegu, ale też przy niemal letniej pogodzie. O taką zawsze się modlimy.

* Artur Barciś

Aktor teatru, filmu, telewizji i dubbingu. Absolwent łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej (1979). Znany jest przede wszystkim z charakterystycznych ról w filmach, m.in. w serii "Dekalog" Krzysztofa Kieślowskiego. Od lat związany jest z warszawskim Teatrem Ateneum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji