Artykuły

Teleimpulsy

W przeciwieństwie do nazywanego milczkiem premiera Pawlaka, prezydent Wałęsa nie stroni od mass mediów i po niedawno wygłoszonym przemówieniu do narodu znów wystąpił przed kamerami TVP - tym razem w programie "Linia specjalna".

Panu prezydentowi nie podobał się sposób, w jaki prowadziła z nim rozmowę Barbara Czajkowska. Skarcił dziennikarkę za przeskakiwanie z tematu na temat, uniemożliwiające mu powiedzenie wszystkiego, co miał do powiedzenia w poruszanych sprawach, a gdy godzinna rozmowa dobiegła końca, wyraził z niej niezadowolenie. Myślę, że nie zadowoliła także telewidzów - nie tyle z winy red. Czajkowskiej, co pana prezydenta, który w kółko powtarzał swoją stałą śpiewkę: "Chcę, ale nie mogę, bo mam za małą władzę". Wynik telefonicznego opiniowania jego wypowiedzi - z przewagą prawie dwustu głosów "nie" - Lech Wałęsa tłumaczył tym, że ktoś chcąc mu "dołożyć" puścił famę, iż nie będzie można głosować na "nie" i wiele osób chciało to sprawdzić.

Od dawna już podejrzewałam, że z tym referendum w "Linii specjalnej" coś jest nie w porządku. Sprawę wyjaśniła wypowiedź na ten temat w rubryce "Gazety Wyborczej" "Telefoniczna opinia publiczna". Cytuję: "Jako pracownika telekomunikacji bawi mnie sposób liczenia głosów ludzi dzwoniących do programu "Linia specjalna". Przy ich dużej liczbie wynik "głosowania" to przede wszystkim efekt zdolności rejestrowania głosów przez kompu-ter. Jeżeli dzwoni przypuśćmy 10 tys. ludzi na "tak" i 40 tys. na "nie", to komputer i tak naliczy tyle samo, bo nie może przyjąć więcej telefonów w określonym czasie. Tak więc ta cała historia z liczeniem głosów to zwykła manipulacja". Konkluzja? - Niech autorzy "Linii specjalnej" przestaną robić z tata wariata i dadzą sobie spokój z tym głosowaniem, którego wyniki są czystą fikcją.

W poniedziałkowym Teatrze TV nareszcie wydarzenie repertuarowe dużej rangi: nowa inscenizacja jednego z arcydzieł polskiej klasyki dramaturgicznej doby romantyzmu - "Kordiana" Juliusza Słowackiego. Niestety, spektakl Jana Englerta został podzielony - czy za zgodą reżysera? - na dwie części i w zeszły poniedziałek pokazano tylko pierwszą, na drugą każąc czekać publiczności okrągły tydzień. Jest to decyzja barbarzyńska, na której musi ucierpieć przedstawienie stanowiące całość konstrukcyjną. Nic by się nie stało, gdyby "Kordiana", przekraczającego normy czasowe widowiska teatralnego w TV, wyemitowano w jeden wieczór, kosztem przesunięcia następnych pozycji programu na późniejszą porę albo na inny dzień.

Ocena przedstawienia Englerta po emisji pierwszej części byłaby przedwczesna. Na razie można stwierdzić, że jest to spektakl zrobiony z rzadkim dziś rozmachem inscenizacyjnym. Czytelna koncepcja reżysera polegała na tym, że wszystko, co dzieje się w "Kordianie" po samobójczym strzale głównego bohatera w końcu pierwszego aktu, to - łącznie ze scenami szatańsko - anielskiego Przygotowania - majaki znajdującego się w stanie maligny niedoszłego samobójcy. Pomysł ten ma logiczne uzasadnienie i - trudny do urzeczywistnienia w żywoplanowym teatrze - doskonale moim zdaniem sprawdził się w telewizji, bez uszczerbku dla treści dramatu. Englert powiedział w mini wywiadzie dla tygodnika "Antena", że w jego przekonaniu nie jest to dramat narodowy, tylko egzystencjalny dramat jednostki. Kordiana nękanego Jaskółczym niepokojem zżera piekielna ambicja dokonania za wszelką cenę czego w życiu. Chce zabić cara nie dla zbawienia ojczyzny, ale żeby stać się "kimś". Rzecz dotyczy alternatywy: być Winkelriedem, dać się rozstrzelać albo zostać Jankiem co psom szył buty. Uważam, że taka interpretacja wieloznacznego dramatu Słowackiego, nadająca mu uniwersalny wymiar, jest do zaakceptowania.

Englert wyznał swojej rozmówczyni z "Anteny", iż "Kordian" kosztował go 17 lat życia, bo tak długo nosił się z zamiarem wystawienia tej sztuki ściśle według swojego pomysłu, trzykrotnie podejmując próbę jej realizacji dla telewizji. Stało się to możliwe właśnie teraz, gdy znalazł odpowiedniego wykonawcę tytułowej roli, do której "trzeba mieć predyspozycje dane przez samego Boga". Jest nim debiutujący tą rolą w zawodzie student IV roku warszawskiej PWST, Michał Żebrowski. Czy odniesie w niej pełny sukces - przekonamy się po zakończeniu drugiej części przedstawienia, którego obsadę tworzy czołówka polskiego aktorstwa, m. in. Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Jerzy Trela, Andrzej Łapicki, Władysław Kowalski, Jerzy Kamas tudzież sam reżyser - także należący do plejady naszych aktorskich gwiazd.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji