Artykuły

Zabił się młody

W napisach informujących o twórcach telewizyjnej inscenizacji "Kordiana" Jan Englert występuje nie tylko jako reżyser przedstawienia, ale także jako autor adaptacji. Ta adnotacja była konieczna, ponieważ Englert proponując nową interpretację dramatu Słowackiego dokonał daleko idących zmian w jego budowie. Telewizyjny "Kordian" z pewnością nie może służyć jako jedyna pomoc szkolna na lekcjach języka polskiego. Ale kto wie, czy spektakl Englerta, który kłóci się z tradycyjną lekturą "Kordiana" i może rodzić rozmaite pytania, wątpliwości, kontrowersje, nie spełnia jednak w ten sposób ważnej roli: ożywia myślenie o romantycznym dramacie.

Przedstawienie otwiera scena na placu Zamkowym z III aktu. W tłumie ludzi oczekujących pod kolumną Zygmunta na koronację cara obecny jest mały chłopiec. Nie uklęknie wraz z innymi, gdy car będzie błogosławił lud mieczem i składał przysięgę (cała ceremonia odbywa się nie w katedrze jak u Słowackiego, ale przed Zamkiem). Widać, że historyczny moment robi na chłopcu wrażenie. Omal nie zostanie stratowany, gdy później lud rzuci się do rwania czerwonego sukna pokrywającego tron i estradę (pominięta została tu scena pobicia przez Wielkiego Księcia kobiety z dzieckiem). Chłopca próbuje ochronić starszy opiekun. On wypowiada imię chłopca: Kordian. Małego Kordiana widzimy jeszcze, gdy na uliczkach Starówki toczy się zabawa. Ludzie zastygają przy beczkach, przy ogniskach, gdy Nieznajomy zaczyna śpiewać: "Pijcie wino! pijcie wino!". Sytuacja znów wywołuje niepokój chłopca. Nieznajomy w tajemniczy sposób znika, ale Kordian spostrzeże dziwną, śmiejącą się postać garbusa, którego wcześniej mógł zobaczyć w tłumie na placu. Po tej ekspozycji pojawia się na ekranie napis: "Kilka lat później" i w następnej scenie młody człowiek mierzy do siebie z pistoletu. Zaczyna jednak monologować: "Zabił się młody..."

Opisuję dość szczegółowo początek telewizyjnego "Kordiana", gdyż niewątpliwie jest intrygujący. Rodzi się od razu pytanie o kontekst historyczny przedstawienia. Jeżeli Englert wprowadza małego Kordiana do sceny koronacyjnej (na samym początku spektaklu pada informacja, skądinąd ścisła, że mamy rok 1829. Bohater zdaje się nie mieć wtedy nawet 15 lat, jak w chwili rozpoczęcia dramatu Słowackiego), a następnie cały I akt rozgrywa się później, to znaczy, że porządek czasowy Kordiana został gruntownie zmieniony. Ma to oczywiście konsekwencje dla problematyki utworu. Nim jednak przyjdzie ją analizować, warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy scenie początkowej spektaklu. Myślę bowiem, że w interpretacji Englerta ma ona ważne znaczenie psychologiczne. Oto doświadczenie z dzieciństwa, przeżycie historycznego wydarzenia, może pozostawić ślad w świadomości człowieka. Ludzie (zwłaszcza w pokoleniach, których zawieruchy dziejowe nie omijały) w swej pamięci przechowują wspomnienia, czy to manifestacji, w którą za młodu się zaplątali, czy innych zdarzeń, nieraz dramatycznych, których byli, może nie w pełni świadomymi, obserwatorami. Kordian na placu Zamkowym był świadkiem sytuacji, której znaczenia politycznego jeszcze nie rozumiał, ale której niepokojącą aurę mógł odczuć. Bohaterowie tego wydarzenia: car, Konstanty, Prezes, ale także ludzie z tłumu, choćby ten tajemniczy kaleka, jeszcze przypomną się Kordianowi w innych okolicznościach.

Wróćmy do pytania: kiedy rozgrywa się akcja telewizyjnego "Kordiana"? Można się domyślać, że już po powstaniu listopadowym. Czemu miało służyć to znaczące przesunięcie czasowe? Może Englertowi chodziło o dokładniejsze zbliżenie sensów dramatycznych utworu do czasu jego tworzenia? Słowacki zaczął pisać "Kordiana" w marcu 1833 roku, a dramat ukazał się rok później. Od 1829 roku minęło rzeczywiście kilka lat. "Kordian", aczkolwiek w warstwie fabularnej nawiązywał do tzw. spisku koronacyjnego, był w istocie reakcją na klęskę powstania listopadowego. "Odtwarzał obraz świadomości narodowej w dobie przełomu światopoglądowego i w obliczu historycznej klęski ojczyzn"" - jak pisał filolog-komentator. Znaczenia owego wizerunku Englert śmiałym zabiegiem adaptacyjnym niejako skoncentrował w czasie i w sytuacji, w jakiej postawił swojego bohatera.

W I akcie interpretacja "Kordiana" nie odkrywa jeszcze nieoczekiwanych treści. Kordian ma co prawda więcej niż 15 lat, ale jest młodym człowiekiem wyraźnie zagubionym, szukającym celu w życiu, przeżywającym rozterki. Błąka się po parkowej okolicy szlacheckiego dworku. Jego usposobienie zdaje się korespondować z jesienną aurą. Słynna kwestia: "Boże! Zdejm z mego serca jaskółczy niepokój" - jest w monologu Kordiana mocno zaakcentowana. Kordian wykrzykuje ją w niebo. Opowiadanie Grzegorza o bohaterskim Kazimierzu spełnia również swoją tradycyjną rolę. Przedstawia Kordianowi inny wzór osobowościowy. Chłopak jednak nie jest w stanie wyzwolić się ze swej hamletycznej natury. Świat jawi mu się jako zagadka, rodzi ciągłe pytania i wątpliwości. Ważna jest tu kwestia "Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył/Ale zyskał na głębi..." Kordian wygłaszając ją natknie się przypadkowo na kochającą się parę służących. Ale Kordian wyraźnie funkcjonuje poza otaczającą go rzeczywistością, zdawałoby się, spokojną i sielankową. Panienka z dworu, Laura, nie umie przebić się ze swym nieco konwencjonalnym uczuciem do owładniętego inercją Kordiana. Samobójstwo jest więc dla Kordiana jedynym wyjściem z sytuacji psychologicznego marazmu. Nieudana próba samobójcza Kordiana staje się dla Englerta kluczem otwierającym interpretację dalszych części dramatu Słowackiego. Bo w tym momencie kończy się akcja sztuki. Wszystkie następne sceny: z Wiolettą (pominięto Dover), papieżem, monolog na Mont Blanc oraz sceny z III aktu będą rozegrane jako wizje rannego Kordiana. Już w momencie oddania strzału Kordianowi objawia się anioł. Gdy chłopak będzie niesiony do dworku, przedstawią mu się wiedźmy odprawiające swój sabat z Przygotowania. Szatan wezwie Mefistofela, którym okaże się Garbus, do działań opętańczych. Ale też Kordian usłyszy chór aniołów śpiewających pieśń, która będzie pojawiać się w spektaklu jako leitmotiv: "Ziemia to plama na nieskończoności błękicie", uzupełnioną o pieśń Archanioła ze słowami: "Lud skonał.../ Czas, byś go podniósł, Boże, lub gromem dokonał".

Jaki jest sens tego oryginalnego zabiegu adaptacyjnego, zastosowanego przez Englerta? Reżyser dał w ten sposób wyraźny sygnał, że dramat Kordiana ma raczej podkład psychologiczny. Tu nie chodziło prawdopodobnie o tak banalny efekt, w którym wizje bohatera są swego rodzaju deja vu, filmem z własnego życia oglądanym w godzinie śmierci (powodowałoby to zresztą zbyt duży bałagan w logicznej konstrukcji przedstawienia: jeżeli Kordian wspomina swój udział w spisku koronacyjnym, to dlaczego widzieliśmy go jako małego chłopca w scenie koronacji cara, a więc pochodzącej z tego samego czasu?). Chorobliwy sen Kordiana nie ma więc odniesienia do mimo wszystko realnych zdarzeń, których uczestnikiem był bohater Słowackiego. Wskazywałby na to także pewien chwyt inscenizacyjny reżysera. To mieszkańcy dworku, osoby z otoczenia Kordiana, wywołują niejako jego wizje. Służąca, która rannego opatruje, a którą Kordian wcześniej spostrzegł na trawie z kochankiem, zmieni się w czarownicę, a przede wszystkim wcieli się w postać Wioletty (może byłoby bardziej przewrotnie, gdyby to Laura weszła w rolę włoskiej kochanki Kordiana?). Ksiądz (rezydent?) czuwający nad chłopcem, objawi się jako papież. Reżyser również w niektórych scenach nieco strywializował romantyczne wizjonerstwo. Oto lot Kordiana na chmurze do Polski po monologu na Mont Blanc jest zwyczajnym upadkiem chorego z łóżka.

Fantazje Kordiana są więc projekcjami wyobraźni ożywionej w wyniku doznanego urazu (także wstrząsu psychologicznego). Odkrywają głębsze pokłady wrażliwości, świadomości, może nawet podświadomości bohatera. Taka interpretacja ogranicza romantyczną koncepcję postaci. W pewien sposób ją racjonalizuje. W dotychczasowych scenicznych realizacjach Kordiana chyba tylko Jerzy Grotowski przedstawił równie skrótowo ideę Słowackiego (u Grotowskiego, jak wiadomo, Kordian rozgrywał się w domu wariatów i to właśnie miejsce ewokowało wszelkie znaczenia dramatu). Adaptacji Englerta trudno odmówić konsekwencji, ale warto zadać pytanie o jej koszty.

Odnoszę wrażenie, że interpretacja Englerta zrodziła się z wątpliwości, czy w swoim kształcie oryginalnym Kordian zdoła przemówić do współczesnej widowni. Oczywiście tzw. otwarta struktura dramatyczna Kordiana zawsze sprawiała inscenizatorom kłopoty. Co prawda Alina Kowalczykowa w najnowszej monografii Słowackiego przeciwstawia się po-glądowi, że "otwartość" Kordiana jest wyrazem niespójności kompozycyjnej. Kowalczykowa podaje dowody, niemal matematyczne (np. liczby scen proporcjonalnie wzrastających w kolejnych aktach), na to, że dramat wbrew pozorom jest skonstruowany precyzyjnie i wszystkie, nawet najdziwniejsze jego elementy, występują w sposób nieprzypadkowy. Ale odkrycie struktury dzieła, którą Englert i tak przebudował w zgodzie ze swoją koncepcją, nie rozwiązuje jeszcze wszystkich problemów. Trzeba natrudzić się nad rozszyfrowaniem znaczeń tekstu i ich romantycznych konotacji. Englert swoim pomysłem radykalnie sprawę romantycznego sztafażu rozwikłał. Niby w jego przedstawieniu wszystko jest: i diabły, i anioły, i wszelakie twory fantazji. Ale ten cały nierealny świat Englert niejako jednym ruchem przesunął w sferę psychiki bohatera. Tam może dziać się wszystko. Reżyser dokonał jeszcze jednego zamachu na coś, co stanowiło istotę tragizmu w utworze Słowackiego. Unieruchamiając Kordiana w łożu boleści pozbawił bohatera możliwości ewolucji postawy. Swoją drogę Kordian w przedstawieniu Englerta przebywa tylko w myśli. Kluczowy wydaje się tu fragment rozmowy Kordiana z Doktorem (Garbusem) z domu wariatów, którą zainscenizowano przy łóżku niedoszłego samobójcy:

Kordian

Myślę.

Doktor

Więc świat jest myślą twoją.

Kordian

Cierpię.

Doktor

Nie myśl.

Kordian

Nie mogę...

Dramat Kordiana rozgrywa się w jego umyśle. Być może chorobliwie rozgorączkowanym, ale kto wie, czy nie w tym stanie ostrzej postrzegającym rzeczywistość. Kordian ma urojenia, ale może w nich właśnie lepiej również poznaje siebie. Ta autowiwisekcja rozwiewa rozmaite złudzenia. Kordian może powtórzyć swoje słowa z I aktu: "... Mogłem być czymś... będę niczem..." Poszukiwanie celu w życiu, wyrażonego choćby utopijną ideą Polski Winkelriedem narodów, kończy się klęską. Ale porażka Kordiana wiele mówi o marności świata, w którym mu przyszło żyć. W tym psychoanalitycznym niemal seansie Kordiana odbijają się refleksy rzeczywistości, która odkrywa ciemne strony. Ideały wciąż konfrontowane są z cynizmem, konformizmem, tchórzostwem, pospolitością. Wszystko to Kordian odczuje w Watykanie u papieża, ale też w podziemiach katedry wśród spiskowców. A kim na przykład okazuje się car, którego Kordian widział w dzieciństwie, a o którego zabiciu roił jako o wielkim czynie? Mordercą swego ojca, szantażującym brata z obawy o własne życie. Zwykły ludzki strach maluje się w oczach imperatora, gdy zobaczy zemdlonego podchorążego przed swoją sypialnią.

Dramat Kordiana jest więc dramatem człowieka rozgoryczonego, zrażonego do wszystkiego i wszystkich. Może tylko zdobyć się na gest odmowy:

"Niech się rojami podli ludzkie plemię,

I niechaj plwają na matkę nieżywą,

Nie będę z nimi!"

Przedstawienie Englerta kończy się jednak w dziwny sposób. Grzegorz opowiada choremu Kordianowi bajkę z I aktu o Janku, co psom szył buty. Kordian nie słucha uważnie, bo ma wizje własnej egzekucji. Ale zdoła zapytać o naukę płynącą z bajki. Grzegorz odpowiada: "A któż jej wyszuka? Dość, że jest sens, powiadam". I pada ostatni dialog:

Kordian

Wierzę.

Grzegorz

Trzeba wiary.

Być może w tym finale zwiastującym powrót Kordiana do zdrowia zawiera się także szansa na pogodzenie się bohatera z losem i ze światem? Ale zakończenie całego przedstawienia jest jeszcze bardziej metaforyczne i zagadkowe. Oto widzimy płonący Zamek Królewski we wrześniu 1939 roku. A w następnym obrazie tłum zbierający się na placu Defilad w październiku 1956 roku. I jeszcze potem pojawią się Archanioł i Garbus z uśmiechem palący papierosa - symboliczne siły czuwające nad naszymi dziejami? Próbowałem na początku szukać tła historycznego Kordiana w ujęciu Englerta. Reżyser rozszerzył je o historię bliższą współczesności. W ten sposób być może Kordian został wprowadzony w obszar narodowych mitów. Stał się exemplum polskiego losu indywidualnego i zbiorowego, rozpiętego między nadzieją i klęską.

Jeżeli telewizyjną inscenizacją Kordiana w reżyserii i adaptacji Jana Englerta warto się, przy wszystkich oporach, zainteresować, to także dlatego, że jest bardzo dobrze zrealizowanym spektaklem. Intencjom reżysera przyświecała chyba chęć uczynienia z "Kordian"a telewizyjnego widowiska w stylu, w jakim kiedyś Andrzej Wajda zainscenizował w Teatrze TV Noc listopadową. Różne środki celowi temu posłużyły. Przede wszystkim realizacja prawie całego przedstawienia w autentycznych plenerach i miejscach historycznie związanych z akcją dramatu (plac Zamkowy, ale też szkoła podchorążych, przed którą rozegrano scenę skoku przez bagnety - Słowacki umiejscowił ją co prawda na placu Saskim). Można się spierać o rozwiązanie niektórych scen, zwłaszcza te z udziałem sił nieczystych mają nazbyt chyba bajkową scenerię. Nie wiem też, czy konieczne było dosłowne zilustrowanie skoku Kordiana przez bagnety. Zniknął w ten sposób dramatyczny wymiar opisu zdarzenia, jaki daje książę Konstanty. Podobnie z Winkelriedem, którego dźgają dzidy. Ale takie już są pewnie prawa telewizji, która lubi poezję zamieniać na dosłowne obrazy. Mają one jednak w przedstawieniu Englerta swoją dynamikę, nieprzesadnie przy tym epatującą telewizyjnymi efektami. Również muzyka Jerzego Satanowskiego spełnia funkcję nadającą widowisku, by tak rzec, motoryczności.

W obsadzie "Kordiana" znalazła się cała plejada aktorska: Gustaw Holoubek jako Grzegorz, świetny Władysław Kowalski w roli mefistofelicznego Garbusa, Mariusz Benoit korzystający może za bardzo z tradycji Kurna-kowiczowskiej w roli Wielkiego Księcia, Zbigniew Zapasiewicz - Papież, Andrzej Łapicki - Prezes, Joanna Trzepiecińska - Laura, Małgorzata Sadowska - Wioletta, wreszcie "last but not least" Jan Englert jako car. Z pewnością odkryciem przedstawienia jest Michał Żebrowski w roli tytułowej. Żebrowski wyraźnie skupiony jest na podawaniu kwestii Kordiana i robi to bardziej z dbałością o zawarte w nich myśli niż emocje. Taka jest jednak koncepcja postaci. Kordian Żebrowskiego nie jest egzaltowanym, nadwrażliwym chłopcem. To jest młody człowiek, który czuje mocniej, ale też myśli głębiej. Kiedyś Englert w swoich spektaklach, "Irydionie" i "Hamlecie", wylansował Jana Frycza. Żebrowski jest nieco podobny w typie. Miejmy nadzieję, że osiągnie klasę krakowskiego aktora.

Nie wiem, czy Teatr Telewizji, jak chce Tadeusz Nyczek, spełnia rolę sceny narodowej. Czy w ogóle ma szansę ją spełniać. Takie jednak pozycje jak Kordian Jana Englerta, choć dyskusyjne, wyznaczają wysoką rangę telewizyjnego teatru w inscenizacjach narodowego repertuaru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji