Artykuły

Lubińska publiczność jest fantastyczna

Z Małgorzatą Życzkowską-Czesak, dyrektorką Centrum Kultury "Muza" w Lubinie rozmawia Grzegorz Ćwiertniewicz z Nowej Siły Krytycznej.

Grzegorz Ćwiertniewicz: Początek 2012 roku przyniósł zmiany personalne w lubińskiej kulturze. Zastąpiła Pani na stanowisku dyrektora Centrum Kultury "Muza" Marka Zawadkę, który szefuje obecnie Ośrodkowi Kultury "Wzgórze Zamkowe". Po prawie dwuletnim okresie sprawowania przez Panią funkcji dyrektora "Muzy" można mówić o wielkim sukcesie. Zjednała sobie Pani lubińską publiczność. Odnoszę nawet wrażenie, że Panią uwielbiają. Jak to się stało?

Małgorzata Życzkowska-Czesak: Dziękuję za miłe słowa. Mieszkam w Lubinie ponad 40 lat. Bardzo wiele osób znam. Praktycznie cała publiczność, która przychodzi, jest mi w jakiś sposób znajoma. Po prostu spotykam się z podziękowaniami za to, co robię, widzowie doceniają moją pracę. Działam z dużym entuzjazmem. Ilekroć zajmuję się tym, co lubię, a takie mam w życiu szczęście, sprawia mi to przyjemność i dobrze wychodzi.

Lubin jest miastem górniczym. W mojej opinii kultura nie odgrywa w życiu jego mieszkańców znaczącej roli. A jednak Pani działania powodują, że na widowni trudno dostrzec puste miejsce. Znalazła Pani sposób na wyciągnięcie wielu ludzi z domów. W czym tkwi siła?

- Myślę, że w wierności zasadom i autentyczności. Udało mi się stworzyć markę, która jest rozpoznawalna w mieście i dobrze kojarzona. Widzowie obdarzyli nas zaufaniem. Proponujemy im kulturę przez duże "K", a więc naprawdę dobrej jakości. My zresztą sprawdzamy zapraszane spektakle, wsłuchujemy się w potrzeby widzów. Trzeba wspomnieć, że początki wcale nie były takie proste. Pamiętam jak przed dwudziestoma laty przyjechała do Lubina Krystyna Janda z monodramem "Shirley Valentine" i grała przy połowie widowni. Wstydziłam się wówczas za te puste krzesła za sobą. Bardzo mocno to przeżywałam. Kiedy w 2006 roku zaproponowano mi zorganizowanie "Jesieni Teatralnej", nie byłam zupełnie związana z "Muzą". Mimo wszystko zabrałam się do tego z wielkim zapałem. Teatr zawsze był mi bliski. Jestem absolwentką filologii polskiej. Przez osiemnaście lat uczyłam języka polskiego w bardzo dobrym lubińskim liceum (II LO- przyp. G.Ć.). Pełniłam tam też rolę animatora kultury. Realizowałam przedstawienia, śledziłam na bieżąco, co dzieje się w kulturze. Studiując w Krakowie korzystałam z łatwej dostępności teatrów i kabaretów. To dla mnie ciekawa forma spędzenia czasu. I chciałam tym ludzkość, w szerokim tego słowa znaczeniu, zarazić. Myślę, że to się udało. Wykorzystałam wiele prywatnych kontaktów, by trafić do społeczności lubińskiej. To nie jest tak, że ludzie nie chcą, trzeba tylko trafić do nich z tą informacją. Przez lata pracy, przy pomocy moich współpracowników, udało się nam zachęcić ludzi, którzy dziś z przyjemnością zasiadają na widowni. Już w czerwcu, w lipcu pytają mnie, kiedy będą bilety. A jeśli chodzi o miasto górnicze Uważam, że Zakłady Górnicze Lubin to najbardziej kulturalna kopalnia świata! Ludzie stamtąd zapisują się na nasze bilety i są one sprzedawane z dużym wyprzedzeniem. Wiem też, że są listy kolejkoweTraktujemy priorytetowo zakłady pracy, które kupują u nas regularnie bilety na koncerty, spektakle czy seanse filmowe. Cieszymy się, że wytworzyła się między nami więź. Udało mi się trafić na osoby zainteresowane naszymi działaniami. One przekazały dalej informacje i tak się zaczęło.

A ja myślę, że lubinianie wyczuwają, jak wielką miłością darzy pani kulturę. Nie rozczarowują się imprezą, na którą przeznaczają często ostatnie pieniądze. Śmiem twierdzić, że poprzez swoją kompetencję wzbudziła Pani ich zaufanie i stała się wyznacznikiem dobrego smaku.

- Bilety nie są tanie, nad czym głęboko ubolewam. Koszty teatrów, które do nas przyjeżdżają z Warszawy czy z Krakowa, są tak ogromne, że w konsekwencji my praktycznie nie zarabiamy na organizowanych imprezach. I nie chcemy zarabiać. Nie taki jest przecież nasz cel. Bilety są zwykle tak skalkulowane, żeby pokryć koszty bez dokładania pieniędzy z naszej dotacji. Ludzie przekonali się, że przychodząc tutaj, dostają chwilę rozrywki zupełnie innej niż oferują masowe środki przekazu. Odpowiadamy indywidualnym potrzebom. Nawzajem nauczyliśmy się siebie.

Kto zasiada wśród publiczności?

- Nie potrafię do końca powiedzieć, kim są widzowie. Są to różne grupy zawodowe. Na pewno można już mówić o elicie kulturalnej, która do nas przychodzi regularnie. Często zdarza się tak, że spektakle gramy dwukrotnie. Zapowiadamy jeden na 19.00, a okazuje się, że zainteresowanie jest duże. Wtedy, jeśli uda nam się wynegocjować z teatrem, powtarzamy go o wcześniejszej godzinie. I gramy dwukrotnie dla pełnej widowni. Dzieje się tak bardzo często.

Zanim zapadnie decyzja o wystawieniu konkretnego spektaklu w Lubinie, stara się Pani go wcześniej zobaczyć. To daje widzom gwarancję jakości.

- Tak, staram się oglądać wcześniej przedstawienia lub wysyłam na nie moich "szpiegów", a jeśli nie udaje nam się pojechać osobiście, zawsze staramy się zasięgnąć języka, poradzić się osób, które miały okazję dany spektakl zobaczyć.

Ilekroć uczestniczę w imprezach organizowanych przez "Muzę", niezależnie od pory, zawsze spotykam Panią we foyer otoczoną grupą widzów. To niezwykle cieszy. Podczas tych dyskusji na pewno zyskuje Pani informacje przydatne do dalszej pracy. Jakie są oczekiwania lubinian?

- Udało mi się sprawić, że moi współpracownicy identyfikują się z miejscem pracy w sympatyczny sposób. Wszyscy byliśmy bardzo dumni z tegorocznego otwarcia "Jesieni Teatralnej", radośni, że uczestniczymy w takim wydarzeniu. Naprawdę wszyscy stanęli na wysokości zadania. Mam to szczęście, że moje dzieci są dorosłe, mąż wyrozumiały i mieszkam blisko. Praca jest moją pasją. Wobec czego często tutaj jestem. Bardzo często. Zdarza się, że ktoś poza Lubinem widział bardzo dobre przedstawienie albo był na ciekawym koncercie i dzieli się ze mną wrażeniami. Inspirują mnie takie rozmowy. Widzowie czasem podpowiadają, kogo warto zaprosić. Sprawdzam więc, jadę sama lub bazuję na gustach przyjaciół, znajomych i zdarza się, że zapraszamy spektakle, o których lubinianie opowiadają. Dzielą się spostrzeżeniami i dziękują za to, co robimy.

Zapowiadała Pani stworzenie z "Muzy" ośrodka kultury wyższej. Udaje się?

- Tak. Każdy dyrektor jednostki kultury musi odpowiedzieć sobie na pytanie, dla kogo pracuje, jakiego rodzaju widza chce pozyskać. Najtrudniejszą grupą do zdobycia jest młodzież. My mamy nie tylko teatry, ale i kino, warsztaty taneczne, muzyczne, plastyczne, teatralne dla dzieci i młodzieży. Jesteśmy instytucją posiadającą bardzo bogatą ofertę, ale można powiedzieć, że naszymi najwierniejszymi widzami są dorośli. Myślę, że młodzież jest w ogóle trudno do czegoś w dzisiejszych czasach zachęcić. Nie daję jednak za wygraną. Cały czas szukam sposobu, żeby ich tutaj zaprosić. Ale to, co nie odbywa się w czasie lekcji, rzadko cieszy się zainteresowaniem. W środowych spotkaniach Dyskusyjnego Klubu Filmowego zaczęło uczestniczyć kilku młodych ludzi, a wcześniej ich nie widzieliśmy. Może to jest nasz mały sukces?

Wierzy Pani w lubińską publiczność?

- Oczywiście! Lubińska publiczność jest fantastyczna. Mówią o tym sami artyści. Bardzo często spotykam się już po spektaklu z entuzjastycznym określeniem naszej publiczności. Pani Śleszyńska powiedziała ostatnio: "Boże! Jaką tu macie fantastyczną publiczność. Ja nie wiedziałam, że aż tacy są fajni". Artyści czują ciepło i sympatię - dlatego tak chętnie do nas przyjeżdżają.

A jednak nie odważyłaby się pani pokazać trzygodzinnej tragedii Szekspira pt. "Król Lear", spektaklu, który miała pani przyjemność obejrzeć w Krakowie? Dlaczego?

- Nad tym trochę boleję, bo tę tragedię widziałam w krakowskim Teatrze STU. Ja się nią naprawdę zachwyciłam. Koszty takiego przedsięwzięcia są ogromne, bo w spektaklu jest bardzo bogata i skomplikowana scenografia. Ale to nie jest kwestia braku odwagi - serwujemy naszej widowni różne teatralne smaki i mimo, że rzeczywiście komedia cieszy się największa popularnością, to jednak wielu naszych widzów czeka na ciekawe, niekoniecznie komediowe propozycje. Staramy się to wypośrodkować i wszystkich zadowolić.

Przed jakim problemami staje współczesny menadżer kultury?

- Żyjemy tak szybko, coraz więcej pracujemy, coraz trudniej jest wygospodarować czas. Dlatego tak bardzo się staramy, aby nasze spektakle były właśnie w weekendy, aby była to najczęściej niedziela. To jest rzeczywiście najtrudniejsze: wyciągnąć ludzi z domu i trafić do nich z informacją. Sprawdzamy skuteczność naszej "Gazety Teatralnej", naszej subiektywnej gazetki lokalnej, która trafia praktycznie tylko do widzów, którzy do nas przychodzą. To tegoroczny pomysł. Drukujemy ją przed każdym spektaklem. To nie jest łatwe zadanie. Wymaga wiele wysiłku. Raz w tygodniu ukazuje się nowy numer.

Polonistyczne wykształcenie na pewno nie jest tu bez znaczenia?

- Oczywiście, bardzo mi pomaga w pracy zawodowej.

Odczuwa Pani zagrożenie ze strony sieciowego kina znajdującego się w lubińskiej galerii handlowej?

- Śmieję się, że teraz kino sieciowe odczuwa zagrożenie z naszej strony. To jest żart, oczywiście, bo ja nie mam szans z sieciówkami dysponującymi pięcioma salami kinowymi i projektorami cyfrowymi. Dzięki dotacji z Gminy Lubin i z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej mamy od roku projektor cyfrowy. To nam umożliwia granie nowości, które na innych nośnikach już się nie ukazują. Gdybyśmy nie posiadali projektora cyfrowego, nasze szanse byłby znikome. Obserwujemy zjawisko powolnego powrotu widzów do kin kameralnych.

Stara się Pani być blisko widza. Zaczęła nawet przemawiać do niego z ekranu kinowego. Skąd pomysł na tte--tte z widzem przed każdym seansem?

- To był pomysł działu promocji i naszej nowej koleżanki, która pracowała kiedyś w telewizji. I bardzo długo mnie do tego namawiała,. Nie chciałam się na to zgodzić. Ja naprawdę zapraszam wszystkich do "Muzy" i dziękuję, że widzowie wybierają nasze kino. To nie jest wybór łatwy. Konkurencja za rogiem i jeśli tylko mogę indywidualnie podziękować, a na każdym seansie mnie nie ma, więc czynię to z ekranu, przed projekcją. To jest jakiś sposób na spersonalizowanie. Lubimy jako goście być witani czy żegnani osobiście. My jesteśmy po prostu zainteresowani widzem i dajemy temu wyraz.

Władze miasta na pewno dostrzegają, że "Muza" jest Lubinowi bardzo potrzebna i starają się wspierać tę instytucję na różne sposoby. Jakie formy wsparcia otrzymuje Pani od włodarzy?

- Tak. Ja zawsze otrzymywałam i otrzymuję wparcie od władz miasta w zakresie projektów, w które się angażuję, słyszę wiele sympatycznych komentarzy. Zależy mi, aby "Muza" stała się miejscem przyjaznym, do którego miło przyjść o każdej porze dnia, nie tylko do kina, do teatru, ale również do restauracji, posiedzieć na tarasie czy poczytać w fotelu gazetkę, jeśli ma się akurat wolną chwilę.

Z restauracji udało się stworzyć trzecią scenę "Muzy".

- Scena zawsze tam była. To nie jest moja zasługa. Odbywały się tam głównie koncerty hiphopowe, kiedyś jazzowe. To nie do końca się sprawdzało. Moja wizja funkcjonowania tego miejsca jest trochę inna.

W tym roku już po raz piąty odbywa się w "Muzie" "Jesień Teatralna". Czy stanowi ona konkurencję dla "Polkowickich Dni Teatru"?

- Nie sądzę. My się zresztą takiej konkurencji nie boimy. Nie sądzę też, by Polkowice bały się nas. Wielu lubinian jeździ do Polkowic, wielu polkowiczan przyjeżdża do Lubina. Spektakle wystawiane podczas "Jesieni Teatralnej" układamy tak, aby nie kolidowały z "Polkowickimi Dniami Teatru", które odbywają się wczesną wiosną. Widz dzięki temu może uczestniczyć w obu projektach.

Lubinianie nie mogą już tłumaczyć się, że nie chodzą do teatru, gdyż mają za daleko.

- Nie za bardzo jest na co narzekać (śmiech). Pokazujemy raz w miesiącu kabaret, gramy dobry koncert. Sezon, w którym widzowie chcą uczestniczyć w kulturalnych przedsięwzięciach trwa do mniej więcej do końca kwietnia. Później robi się ciepło i ludzie spragnieni słońca, wolą czas wolny spędzać w plenerze.

Czym kieruje się pani przy doborze repertuaru?

- Najczęściej własnym gustem. Czasem też organizuję spotkania z pracownikami działu imprez i promocji i rozmawiamy o koncertach, spektaklach, które warto pokazać.

Na "Cholonka" wystawianego przez katowicki Teatr Korez przyszła młodzież. Pomimo poniedziałku i wieczorowej pory. Byłem szczerze zaskoczony. Pani nie?

- Ja również byłam mile zaskoczona. Czasem kulturalni rodzice zabierają młodzież ze sobą.

To dowód na to, że dociera Pani do różnych grup wiekowych. Czy teatr integruje?

- Myślę, że tak. To jest przeżycie zbiorowe pewnego wzruszenia, pewnej historii opowiedzianej ze sceny. Bardzo miło ogląda się spektakl, kiedy widownia emocjonalną reakcją niesie artystę. Czasem widać wręcz, że aktorzy się sami nakręcają reakcją publiczności. Tak dzieje się podczas spektakli wrocławskiego Teatru Komedia, który jest uwielbiany w Lubinie i bilety są zawsze wyprzedane. Ludzie rzeczywiście świetnie się bawią. Myślę, że widzowie oczekują od teatru głównie dobrej zabawy. Ale też przeżyć głębszych, bo przecież ostatni spektakl, wspomniany "Cholonek" nie był jedynie rozrywkowy. Wielu zapłakało pod koniec spektaklu. Ja również. Zapomniałam, że siedzę na widowni w roli organizatora. Sztuka pochłonęła mnie zupełnie.

To nie jest tak, że spektakle wystawiane są tylko w ramach projektu "Jesień Teatralna". Zaprasza Pani teatry przez cały rok?

- Koncentrujemy się głównie na jesieni. Próbujemy pomóc wszystkim widzom i sobie przetrwać brzydką aurę i ciemność za oknem. I to nam wychodzi. Później również wystawiane są spektakle, ale już nie w takim natężeniu. Jeden spektakl w miesiącu.

Podejmuje Pani również działania na rzecz najmłodszych. Ponoć podczas ferii zimowych trzeba spieszyć się z zakupem biletów na przedstawienia dla dzieci. Oblegane są również warsztaty teatralne, plastyczne i muzyczne realizowane w ciągu roku szkolnego. Czy dzieci są wdzięcznymi widzami i uczestnikami życia kulturalnego?

- Mamy taką zasadę, że w czasie ferii zimowych i letnich organizujemy tygodniową Zimową i Letnią Akademię Zabawy. Między 10.00 a 14.00 każdego dnia animatorzy pracują z dziećmi na różnego rodzaju zajęciach. To się świetnie sprawdza. Niestety, nie możemy przyjąć zbyt dużej grupy ze względu na warunki lokalowe. W ramach tych projektów odbywają się spektakle teatralne i rodzice chętnie kupują bilety dla dzieci. Wróciliśmy również do poranków filmowych dla najmłodszych. Jest to lubiana forma rozrywki.

Badacze teatru dla dzieci uważają, że najmłodsi nie mogą dostawać złych spektakli. Zgadza się Pani z tą opinią?

- Tak, oczywiście. Zgadzam się. Mam asystentkę do spraw teatralnych, panią Gabrielę Donczew, która dba, by poziom spektakli był dobry.

Jakie kryteria musi spełniać przedstawienie dla dzieci prezentowane w "Muzie"?

- Na pewno nie może robić dzieciom przysłowiowej wody z mózgu. W spektaklu musi o coś chodzić. Przedstawienie, tak jak baśń, musi przekazywać jakieś wartości, musi mieć ładną scenografię. Dzieci oczekują od teatru przesłania, chcą coś przeżyć. Nie można ich też za bardzo straszyć.

W "Muzie" odbywają się liczne koncerty i recitale. Czy cieszą się one taką samą popularnością jak spektakle teatralne i seanse filmowe?

- Wszystko zależy od tego, kogo zaprosimy. Ostatnio była z recitalem Maria Peszek, wcześniej Dorota Miśkiewicz. Takie gwiazdy mogą zawsze liczyć na pełną salę. Zapraszamy też mniej znane zespoły. Niebawem wystąpi Małżeństwo z Rozsądku. Co roku organizujemy koncert szantowy, który cieszy się popularnością, bo tu w Lubinie istniało bardzo mocne środowisko żeglarskie.

Czym będzie żyła "Muza" w najbliższym czasie?

- Tak trzymać! - mówimy sobie. Jest dobrze. Nasi widzowie nas nie opuszczają, a wręcz przeciwnie. Śmiejemy się, że jesteśmy ofiarami własnego sukcesu, bo publiczność bardzo chętnie do nas przychodzi i my się z tego ogromnie cieszymy. Bez publiczności nas nie ma. Nie mamy racji bytu. Kontynuujemy "Jesień Teatralną". Niebawem spektakl "Wąsy" z Och-Teatru, dzień później "Czarnobylska modlitwa" Joanny Szczepkowskiej, następnie "Rodzina Kerwoodów" Wrocławskiego Teatru Komedia. A obok tych spektakli przedstawienia dla dzieci. Zaprosiliśmy "Dzieci z Bullerbyn" z wrocławskiego Teatru Polskiego. Będą odbywały się koncerty. Wkrótce czeka nas konkurs wokalny Scena Prezentacji Młodych. Zapraszamy wszystkich serdecznie.

Na pewno jest ktoś, kogo chciałaby Pani zaprosić na scenę "Muzy".

- Jest wielu wspaniałych aktorów, których chciałabym gościć na naszej scenie. Czynimy starania, aby zagrali w Muzie Janusz Gajos czy Piotr Fronczewski. Nie udało nam się ich póki co zaprosić. Są bardzo zaangażowani w warszawskie przedsięwzięcia i trudno jest ustalić dobry moment. Marzę o tym, by zobaczyć ich na naszej scenie.

Dziękuję za rozmowę. Życzę "Muzie", aby była zawsze w centrum kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji