Artykuły

Skrzynka z kukiełkami

"Wiara nadzieja miłość" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Historia o bezrobotnej dziewczynie śrubokrętem opowiedziana

Grażyna Kania, reżyserka z praktyką na scenach niemieckich i od niedawna polskich, ma swój styl. Powiedzmy ostrożniej: ulubiony zestaw scenicznych narzędzi. Lubi szerokie, puste płaszczyzny, zamknięte w głębi nagą ścianą, oświetlone równomiernym, matowym i mocnym światłem, w którym figurki bohaterów widoczne są zewsząd jak na patelni. Lubi plakatowe, wyraziste kostiumy. Nie psychologizuje i nie bawi się w niuanse. Woli krzyk, ekspresję, jaskrawe, niekiedy groteskowe efekty, mocne puenty, sformalizowane aktorstwo. Niepodobna odmówić jej konsekwencji. Co jest bezwzględną zaletą tylko na pierwszy rzut oka.

Nie sposób bowiem całego dorobku dramatycznego ludzkości otwierać jednym śrubokrętem. Dyżurna skrzynka narzędziowa doskonale posłużyła realizacjom "Beczki prochu" Dukovskiego (Teatr Wybrzeże) czy "Krwi" Belbela (Polski w Poznaniu) - ostre teksty demaskujące zakłamanie, gruboskórność i bezmyślność świata z powodzeniem szły pod zimny reflektor. Ale już ładowanie tam delikatnego "Woyzecka" (Polski we Wrocławiu) łączącego nieludzkie okrucieństwo z intymnym liryzmem dało rezultat idiotyczny.

Tandeta, komunały, kicz

Zdawać by się mogło, że "Wiara nadzieja miłość" Horvatha idealnie pasuje do jej teatru. Opowieść o bezrobotnej dziewczynie spychanej na dno depresji przez współziomków niezdolnych do współczucia i pomocy, śmiertelnie zmęczonych walką o przeżycie (utrzymać pracę, przychylność szefów, święty spokój) powinna znakomicie zestroić się z burzącą spokój formą widowiska. Tyle że Horvath tak naprawdę nie uprawiał publicystyki, nawet w najlepszym znaczeniu tego słowa. Ten niemiecko-naddunajski pisarz sprzed półwiecza przede wszystkim portretował ludzi w ich środowisku naturalnym. Lepił ich - wzruszających i godnych politowania - z materiału marnego, ale jedynego w tych rejonach: z tandety, kiczu i komunałów. Osadzając akcję w konkretnej obyczajowości, usprawiedliwiał niskie tworzywo, w którym tak świetnie odciskał się obraz niewygórowanych marzeń i upokarzających klęsk. Tymczasem, preparując figury do swego laboratorium, reżyserka pozbawiła je owego naturalnego "usprawiedliwienia". Dostaliśmy tandetę, komunały i kicz nie w sosie własnym, lecz, by tak rzec, odsączone. Mniej strawne.

Śrubokręt trafił na wkręt

Gdybyż jeszcze warszawscy aktorzy umieli - jak ich niemieccy koledzy - brawurowym skrótem wcisnąć w rolę kwintesencję całego świata granej postaci! Gdzie tam; wszystkie te sylwetki radców, miejskich paniuś, kurewek, urzędników i policjantów kreślone są najprostszymi, wyświechtanymi znakami. Gdy zaś który artysta zechce wzbogacić emocjonalny wizerunek - jak Miłogost Reczek swego posterunkowego - wpada w stare, psychologiczne granie. I szlag trafia wpisaną w tekst siłę groteskowego rażenia, zaś odrealniona sceneria budzi zdziwienie: czemuż to postacie tak mozolnie wczołgują się na półmetrową rampę? Nie można dostawić im schodków?

Głównym motorem tego kukiełkowego widowiska, niepozwalającym przysnąć, jest jednak odtwórczyni głównej roli Julia Kijowska. Aktorka doprowadzająca do szewskiej pasji koszmarną dykcją, nerwowymi ruchami, nadpobudliwością. Ale z sekwencji na sekwencję wzbogacająca postać, nurkująca w jej depresję na łeb na szyję, odnajdująca kolejne niesamowite tony rozpaczy. W ostatnich scenach patrzy się już tylko na nią. I odchodzi złość na mechaniczność całego tego warsztatu; śrubokręt trafił na wkręt wreszcie usprawiedliwiający jego użycie.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji