Artykuły

Sinobrody - nadzieja kobiet

PLUSY

1. Scena: Sinobrody (Zbigniew Kaleta) - Ewa (Anna Polony). Na marginesie gwiazdorskiego występu "znanej i lubianej artystki Starego Teatru przed znającą i lubiącą ją publicznością" powstaje atmosfera dziwności rodem z teatru Witkacego. I nawet nie o tę atmosferę chodzi, ale o moment, w którym słowa i działania aktorów współtworzą zarys pełnowartościowej rzeczywistości scenicznej: rozwijającej się, wieloznacznej, intrygującej. To odosobniony moment spektaklu.

MINUSY

1. Dramat Dei Loher niełatwo przekłada się na teatr - jest materią, którą trzeba dopiero modelować. Arkadiusz Tworus nie miał żadnego pomysłu na całość. Spektakl ulepił z szeregu luźno powiązanych skeczy, sprowadzających się do kwestii wypowiadanych z towarzyszeniem, mniej lub bardziej udanej, minichoreografii. Wydobywa to wszystkie mielizny dra-matu i nieuchronnie zmierza ku pobrzmiewającej banałem puencie o miłości, która zabija.

2. Sinobrody to trudna rola: rysunek bohatera stoi na antypodach psychologicznej pełni, rozwarstwia się, łamie, jakby był mozaiką zbudowaną z elementów kilku różnych układanek. Zbigniew Kaleta nie ma pomysłu, co z tym zrobić. Na przekór wszystkiemu gra więc psychologicznie: peroruje, przeżywa, przekonuje (siebie i widzów). I wszystko to jako tako działa - do momentu, gdy w kwestie Sinobrodego wdziera się na poły ironiczny komentarz autorki, a realistyczny dialog osuwa się w poetycki traktat. W tych, wcale licznych, momentach zafiksowana na jednym rejestrze rola nie zdaje egzaminu.

3. Postacie kobiet uruchomione zostały za pomocą jednego klucza: charakterystycznego sposobu mówienia (płaczliwa Julia Anny Kłos-Kleszczewskiej), chodzenia (mistrzyni świata wszystkich - dyscyplin - gimnastycznych Krystyna Doroty Segdy), umierania (co prawda, umrzeć można tylko raz, za to na ile sposobów i jak efektownie!). Reżyser prawdopodobnie chciał, aby jego bohaterki były jednowymiarowe (w przeciwieństwie do bardzo "ludzkiej" pary Sinobrody-Niewidoma). Szkoda tylko, że nie zrobiono tego odrobinę subtelniej.

4. Marta Ojrzyńska (Niewidoma) nie podejmuje żadnego wysiłku w kierunku zbudowania roli. Po prostu jest na scenie i w odpowiednich - co trzeba odnotować na korzyść - momentach zabiera głos. Spektakl najwyraźniej nudzi aktorkę, która, jak się zdaje, tylko czeka na zakończenie (tu widz się utożsamia). Od aktorki (notabene bardzo uzdolnionej) oczekiwałbym, aby, pomimo świadomości uczestnictwa w słabym spektaklu, wykazała minimum dobrej woli. Palące pytanie do reżysera: dlaczego Niewidoma siedzi na słoniu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji