Artykuły

Dialog. Dzień czwarty. Sztuka sublimacją życia.

Bohater "Sztuki hiszpańskiej", który jest aktorem grającym Mariano (Piotr Skiba) stwierdza, że artysta zawsze musi być przeciw rzeczywistości, która go otacza. Są dwie drogi takiego sprzeciwu: zupełne oderwanie od rzeczywistości i tworzenie pięknych, lekkich, ale i pustych obrazków, albo wyrażanie swojego buntu wobec tego, co się dzieje. Takie dwie propozycje mogliśmy oglądać czwartego dnia festiwalu Dialog - dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

"Z czerwonej księgi wymierania" Alexandra Bakshi to bardziej montaż muzyczno-poetycki czy też partytura wypełniona teatrem niż spektakl teatralny. Zresztą autor jest kompozytorem, a podtytuł jego dzieła brzmi: "Gra wyobraźni na pianistę i sześć postaci scenicznych". Z zapowiedzi wynikało, że widowisko będzie poświęcone wymieraniu pierwotnych kultur i cywilizacji. W tym celu wykorzystano odtworzone z archiwalnych nagrań pieśni Krymczaków i Selkupów. Sam temat nawiązuje do światowego raportu ginących na ziemi gatunków roślin i zwierząt, a więc tzw. Czerwonej Księgi Wymierania. W samym spektaklu te ambitne i szczytne zamierzenia nie znalazły żadnego odzwierciedlenia. Zamiast obrazu obumierania kultury widzowie mogli zobaczyć cepeliowskie podśpiewywanie folklorystycznych kawałków. Skąd w tym wszystkim wzięła się podrygująca baletniczka - zupełnie nie wiadomo. Że niby balet też jest wymierającym gatunkiem? Do tego wmontowano fragmenty "Wiśniowego sadu" - pewnie, żeby ukazać atmosferę schyłkowości? Na koniec pokazane zostały na telebimie portrety Czechowa, Bacha i Rafaela jako przykłady największych osiągnięć kultury, do których nie ma już powrotu.

Mimo dość sztampowych chwytów i przykładów, trudno odpowiedzieć na pytanie, po co tak naprawdę powstało widowisko Bakshi. Mam wrażenie, że tylko po to, by popisać się wyrafinowaniem używanych środków teatralnych, za którymi niewiele się kryje.

Paradoksalnie znacznie ciekawsze niż spektakl było spotkanie z jego twórcą, który wygłosił obrazoburczą wręcz tezę, że należy zniszczyć pozycję reżysera-dyktatora. Nazwisko Stanisławskiego połączył z Leninem, a Meyerholda ze Stalinem, stwierdzając, że wielkim reżyserom towarzyszyły wielkie ideologie. Najmocniej zabrzmiało jednak, gdy Bakshi dodał, że nie chce narażać swoich dzieci na kolejnych Stanisławskich i Leninów! On sam rozumie przyszłość teatru bardziej jako misterium, gdzie każdy gra swoją rolę wedle ustalonych reguł i wszyscy wiedzą, co mają robić. Szkoda, że na spotkaniu zabrakło Krystiana Lupy, bo mogłoby dojść między nimi do ciekawej konfrontacji, bowiem byłyby to biegunowo różne podejścia w rozumieniu nie tylko funkcji reżysera, ale też teatru.

Jeżeli chodzi o podjęcie tematu sztuki jako sublimacji życia, bardziej przekonującą i adekwatną propozycją artystyczną był "Niedokończony utwór na aktora. "Sztuka hiszpańska" [na zdjęciu] z Teatru Dramatycznego w Warszawie w reżyserii Krystiana Lupy. Całość dotyczy aktorów i wcielania się w role. Dla wielu z nich to teatr jest bardziej rzeczywisty niż życie i to w nim znajdują spełnienie, którego brakuje im na codzień. Scena jest bowiem utopią, która daje względne bezpieczeństwo, ale też każe płacić twórcom wysoką cenę.

Nie da się opisać tego złożonego i niezwykle mądrego spektaklu w kilku zdaniach, jednak najbardziej uderza w nim pytanie o kształt teatru, które stawiać zależy zwłaszcza w Polsce, gdzie teatr wciąż traktowany jest bardziej jako pretekst do pokazania się w dobrym towarzystwie i kontemplowania uroków świata niż jako pretekst do poważnej i odważnej, wymagającej skupienia, rozmowy o świecie. Czy ma sens tworzenie teatru gwiazdorskiego, posługującego się tanimi sztuczkami i uniesieniami, tak jak rozumie go uwielbiana przez tłumy Irina Arkadina (Maja Komorowska)? A może jednak rację ma wyśmiany i zlekceważony Konstanty (Andrzej Szeremeta), dla którego teatr to nie tylko popisy, ale przede wszystkim szansa na wyrażenie własnej wizji rzeczywistości? Przecież w Polsce można znaleźć dziesiątki takich Trieplewów, którzy jeżdżą od teatru do teatru i nikt nie chce dać im szansy na stworzenie spektaklu, bo lepiej sprzedaje się to, co już znane i oswojone.

Teatr rozumiany jako sublimacja życia nie buduje bariery między pozorem a prawdą. Taki właśnie wydaje się teatr Lupy - wyznaczany przez to, co artystę dotyka i boli. Szukanie ścisłego rozgraniczenia nie miałoby sensu. Gra na scenie dla aktora zawsze jest oddawaniem siebie. Może to być jednak gest prostytucji, jak w wypadku Iriny, która daje widzom to, na co mają ochotę lub gest prawdziwego oddania, jak w wypadku Niny Zariecznej (Marta Król), która próbuje poświęcić się sztuce wbrew upodobaniom publiczności. Podobne wątki pojawiają się w "Sztuce hiszpańskiej" Yasminy Rezy, gdzie dochodzi do starć między dwiema siostrami - aktorkami. Nuria (Agnieszka Wosińska) jest słynną i uwielbianą gwiazdą filmową, natomiast Aurelia (Jadwiga Jankowska-Cieślak) grywa w małym teatrze i obecnie przygotowuje się do roli nauczycielki gry na pianinie w jakiejś bułgarskiej sztuce. Obie są niespełnione. Pierwsza zawsze chciała grać w teatrze. Jej marzeniem jest rola Soni w "Wujaszku Wani" Czechowa, natomiast druga zazdrości siostrze sławy i romansu z hollywódzkim gwiazdorem.

Czy zatem sztuka jest sublimacją życia? Wydaje się, że powinna być, mimo swojej "sztuczności", bo w przeciwnym razie staje się nieistotna i nie jest w stanie powiedzieć niczego ważnego i, w dalszej konsekwencji, pozostawia widza obojętnym. Puste obrazy są tylko pustymi obrazami, o których szybko się zapomina. Niestety wydaje się, że teatr zbyt często odwraca się od życia i w ten sposób jego potencjał jest zaprzepaszczany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji