Artykuły

Na wybrzeżu bez zmian...

Widzowie śmiali się wtedy, kiedy powinni płakać, zamierali, gdy wypadało się uśmiechnąć - o spektaklu "Zachodnie wybrzeże. Powrót na pustynię" w reż. Michała Borczucha w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Grzegorz Ćwiertniewicz z Nowej Siły Krytycznej.

Premiera spektaklu "Zachodnie wybrzeże. Powrót na pustynię", o którym tak głośno mówiło się ostatnio w kręgach teatralnych, odbyła się 4 października 2013 r. w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Scenariusz powstał na podstawie dramatów "Powrót na pustynię" ("Le Retour au désert") i "Zachodnie wybrzeże" (Quai Ouest) Bernarda-Marie Koltesa (1948-1989) - czołowego, kultowego przedstawiciela francuskiego teatru absurdu, poety dramatopisarza, którego sztuki wywoływały zwykle kontrowersje. Jego twórczość porównuje się do dzieł Becketta. Koltes był homoseksualistą. Często spotykał się z niechęcią i przejawami homofobii. W konsekwencji doprowadziło go to do wyobcowania ze społeczeństwa, samotności i stanów depresyjnych. Stał się outsiderem. Nie może więc dziwić, że w swoich dziełach koncentrował się na problemach człowieka uwikłanego w wewnętrzne spory, próbującego uciec od samotności. Jego sztuki są bardzo chętnie wystawiane na całym świecie, rzadko jednak na polskich scenach.

Fragmenty dwóch wymienionych już z tytułu dramatów odważył się przełożyć na język teatru Michał Borczuch, uznany reżyser młodego pokolenia, absolwent krakowskich uczelni: Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych oraz Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Warto pamiętać, że wcześniej sztuki Koltesa wystawiał Patrice Chéreau - francuski aktor i scenarzysta. Niewykluczone, że młody twórca zapragnął podążyć śladem swojego mentora. Borczuch (wraz z Koltesem) zaprotestował przeciwko postawom nieczułego społeczeństwa państw zamożnych. W dyptyku starał się uchwycić świat w chwili przemiany. Była to metamorfoza niezwykle nużąca, skutecznie pogrążająca widzów w stagnacji, powodująca stan otępienia, wywołująca nawet senność. Istnieje prawdopodobieństwo, że gdyby w odpowiedniej chwili w jaguarze nie włączył się alarm, mężczyzna siedzący niedaleko mnie prześniłby cały spektakl.

Akcja toczy się w dwóch miejscach. Pierwsza część rozgrywa się w latach sześćdziesiątych na francuskiej prowincji. Mathilde (Marta Zięba), powróciwszy z ogarniętej wojną Algierii, pragnie odzyskać znajdujący się w rękach brata (Andrzej Kłak) rodzinny dom. Ponoć można było doświadczyć, jak z pozoru spokojna prowincja przesiąka "inną" kulturą. Część druga przenosi widza do portowego hangaru. Borczuch, podobnie jak Koltes, wychodzi od konkretu miejsca. Bohaterami są kolorowi imigranci, ludzie wykorzenieni, wyrzuceni na brzeg obcego państwa i kultury. Należą do nich: stara Cecylia (Halina Rasiakówna), jej syn Karol (Andrzej Kłak), córka Klara (Agnieszka Kwietniewiska), Fak (Marcin Pempuś) i Abad (Małgorzata Gorol). To postaci interesowne, o wyraźnie zarysowanym pochodzeniu, pozycji społecznej, charakteryzujące się obojętnością i pogardą wobec wszystkiego, co je otacza, poszukujące jednak własnej tożsamości. Każda z nich przeżywa osobną tragedię. Nie słuchają się nawzajem, przekrzykują, mówią jednocześnie. Widz nie ma możliwości śledzenia ich osobistych historii. Stają się one w końcu wspólne i uniwersalne. Dzielnicę zapomnianą przez Boga, biedną, pełną przemocy i złodziejstwa, wybrał na miejsce śmierci bogaty Maurycy Koch (Wojciech Ziemiański), który na zachodnie wybrzeże przybył z Moniką (Marta Zięba) - młodą kobietą, zakochaną w nim albo w jego pieniądzach. Jego obecność powoduje, że dwa światy spotykają się. Koch, z niewiadomych przyczyn, chce popełnić samobójstwo. Niewiedza rodzi tajemniczość. Wcześniej Maurycy rozdaje należące do niego przedmioty: złotego rolexa, złotą zapalniczkę i co najważniejsze - kluczyki od wspomnianego jaguara - obiektu pożądania. Motyw ten powinien skłonić widza do refleksji nad kondycją człowieka skazanego na upadek moralny, uprzedmiotowienie, samotność i śmierć. Nie wiem, czy cel został osiągnięty. Widzowie śmiali się wtedy, kiedy powinni płakać, zamierali, gdy wypadało się uśmiechnąć... Historia Kocha przynosi ocenę bezkompromisowego współczesnego świata. Mimo wszystko. Bohater w końcu zginie, Monikę wciągnie świat nędzy i upadku, Klarę zgwałci Fak.

Koltes stawia niemałe wymagania teatrowi. Borczuch, podążając za innowacyjnością, wprowadził do spektaklu elementy interaktywne. Przed zajęciem miejsc na widowni, publiczność została zaproszona na scenę. Ustawiona dookoła, obserwowała przez klika minut sytuację, w której kolorowi usługiwali białemu... Reakcje uczestników były różne. W działaniu reżysera nie odnaleźli głębszego sensu. A przecież każdy mógł wyrazić dezaprobatę, sprzeciwić się wykorzystywaniu człowieka przez człowieka... Na znak inspicjentki, wszyscy posłusznie usiedli w wygodnych fotelach... Dało się wyczuć bierność, a nie odpowiedzialność.

Łukasz Drewniak, znany recenzent teatralny, wyznał, że kocha Katarzynę Borkowską za scenografię. Podzielam jego uczucie, trochę w mniejszym stopniu, ale rzeczywiście, scenografka czyni cuda! Na uznanie zasługuje również Daniel Pigoński odpowiedzialny za muzykę. Drewniak kocha również Borczucha. Nie sądzę, by zawładnął mną kiedyś taki stan, ale kto wie Na pewno będę kłaniał się nisko Halinie Rasiakównej, aktorce niezwykle utalentowanej, przekonującej, świadomej, umiejętnie korzystającej z wypracowanego przez lata warsztatu. Brawa dla prawdziwej Agnieszki Kwietniewskiej. Wojciech Ziemiański, aktor o niemałym dorobku, ceniony w środowisku, był nazbyt patetyczny, swoje kwestie wygłaszał niczym bohater romantyczny, przekonany o słuszności wyznawanej idei. Od aktorów oczekiwałem znacznie więcej. Odniosłem wrażenie, że w niektórych sytuacjach to oni prowadzili rolę, nie ona ich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji