Znowu inny Korzeniewski
Czysty, jasny horyzont, na jego tle pomost drewniany, o gładkiej fakturze, bez ozdóbek, nie udający kamienia, ostentacyjnie teatralny - z jednym wycięciem łukowym, z dwoma czterostopniowymi schodkami - jedynie przecinającymi się liniami pochylonych płaszczyzn przypomina o tym, że jest to świadoma efektu artystycznego kompozycja plastyczna. Po to, żeby pustka nie była zbyt wyzywająca, żeby oddalić podejrzenie, iż ma to być tylko funkcjonalna "przestrzeń do grania", wsuwa się w czasie przedstawienia - z tyłu, za pomostem - niewielki żagiel rozpięty na krzyżu masztowym, dopełniający aluzję do neapolitańskiej panoramy miejskiej, będącej tłem dla wrocławskiego przedstawienia Molierowskich "Podstępów Skapena". Pamiętamy, jak podobny obraz portowy komponował w "Awanturach w Chioggi" Giorgio Strehler: z mgiełką nad horyzontem nabrzeży, z iluzjonistyczną wieloplanowością perspektywy, ze światłocieniami, grą barw, z pracowitym - rewelacyjnym z technicznego punktu widzenia - konstruowaniem efektu werystycznego. Więc jeżeli to ubóstwo dekoracyjne przedstawienia wrocławskiego jest tak manifestacyjnie podkreślane, to chyba coś będzie znaczyć. Bądźmy na razie powściągliwi: możemy sobie tymczasem powiedzieć, że Korzeniewski rezygnuje ze zwykłych w takich wypadkach podpórek dekoracyjnych.
Na zdjęciach - proszę się im przyjrzeć - coś jeszcze zwraca uwagę. Kostium. Kapelusze "z epoki" i współczesne dżinsy. Peleryny, pasy i buty kostiumowe - i niewielkie maseczki, z oddali przypominające wyglądem okulary przeciwsłoneczne. Przyczepione nosy, brody i wąsy, które aktor bez żenady zdejmuje, obnażając własną, nie wykrzywioną "historycznym", stylizowanym grymasem twarz. Twarz starca, młodzieńca, służącego staje się w ten sposób twarzą współczesnego aktora. Wcale nie szkodzi, że twarz Stanisława Michalika jest dużo młodsza od kroku i głosu Arganta, że wygląd Ireny Szymkiewicz - dopóki się nie rusza - nie mówi wcale o tym, że rola jej nazywa się "Neryna, mamka Hiacynty". Korzeniewski - to jest spostrzeżenie drugie - rezygnuje z rekonstrukcji teatru dawnego, odwołuje się do włoskiej komedii dell'arte, ale bez chęci stylizowania znamion zewnętrznych jej stylu. Pamiętamy inne przedstawienie Giorgio Strehlera, jego wielkiego "Sługę dwóch panów", z niezapomnianym Morettim w roli Arlekina. Była to włoska trupa komedii dell'arte grająca komedię Goldoniego w rekonstruowanej - odświeżonej co prawda, przystosowanej do współczesnej wrażliwości teatralnej, ale przecież rekonstruowanej - dawnej manierze. Znamy jeszcze inny sposób wskrzeszania tamtego teatru włoskiego, słynne przedstawienie Wachtangowowskie "Księżniczki Turandot", w którym aktorzy rosyjscy z roku 1922 bawili się wkładaniem kostiumu teatralnego, udawaniem aktorów włoskich z czasów Gozziego.
Wreszcie - jako trzecią przesłankę, najmniej może istotną, choć najłatwiejszą do zauważenia - przypomnieć trzeba wyznanie samego reżysera zamieszczone w programie, nie ukrywające bynajmniej faktu, że odwołuje się w tym przedstawieniu do teatru komedii dell'arte: "Inscenizacja "Podstępów Skapena" nawiązuje do tej formy teatru w sposób widoczny, a nawet trochę wyzywający."
Nie jest to więc przypadek. To, co zauważyliśmy w dniu premiery na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego, coś chyba ważnego znaczy. Korzeniewski przygotował przedstawienie, które jest nie tylko przedstawieniem, ale także - propozycją stylu. Jeszcze jedną - inną niż dotychczasowe, próbowałem to sygnalizować - próbą wprowadzenia do krwiobiegu teatru dzisiejszego elementów włoskiej komedii dell'arte. Wzoru, który w historii sceny europejskiej ma markę wyśmienitą. Do którego tęskni teatr współczesny (udajmy, że nie wiemy, iż nie ma czegoś, co dałoby się nazwać ryczałtem "teatr współczesny", nawet, gdybyśmy poprzestali jedynie na problemie stylu) od wielu lat. Od czasów Wielkiej Reformy. A więc od czasu, gdy teatr współczesny zaczął rozglądać się za wzorcami sztuki aktorskiej, która polegałaby nie tylko na deklamacyjnym podawaniu tekstu autorskiego, była - jak cały teatr - nie tylko powielaniem literatury, ale stała się na powrót sztuką. Jest przecież związek logiczny między prowokacyjnym wezwaniem Craiga, domagającym się zastąpienia aktora (złego aktora) przez nadmarionetę, a próbami Meyerholda-Doktora Dapertutto ożywienia włoskiej komedii masek.
Z rozmysłem przywołuję przy okazji wrocławskiego spektaklu Korzeniewskiego tamte sprawy i nazwiska. Jest to rzeczywiście przedstawienie, każące mówić o sprawach ważnych. Nie tylko dlatego, że jest dobre, udane. Także dlatego, że jest inne. Inne, niż bywał dotychczas grany u nas Molier. Inne, niż często bywa nasz teatr.
Sprawa Moliera jest może najmniej ważna. Choć przecież o przedstawieniu Molierowskim mowa. Ale o związkach Moliera z włoską komedią all`improvviso nieraz się już prawiło, pisało, przypominało. Już w szkole, a na pewno na uniwersytecie, nawet na wykładach z historii literatury, głuchej na ogół na sprawy teatru. Nie powinno więc być niespodzianką, że pojawiają się próby wyciągnięcia z tych znanych faktów wniosków praktycznych. Ani nie będziemy uważali za objawienie zabiegów przeprowadzonych przez Korzeniewskiego na tekście "Skapena", a polegających na odnalezieniu w postaci Skapena pokrewieństwa z Arlekinem, w postaci Sylwestra - z Brighellą, Arganta - z Pantalonem, Geronta - z Doktorem. Czytaliśmy (książki wyszły po polsku) Mica i Nicolla, lektura uważna Moliera musi nas w tym utwierdzić. A w każdym razie powinna, choć przeszkadza w tym przekład Boya, to prawda; zrobiony jest trochę "obok" Moliera - nic więc dziwnego, że Korzeniewski posłużył się własnym tłumaczeniem "Les Fourberies de Scapin", nazwanych nie "Szelmostwami..." ale "Podstępami Skapena". A że jest to inny Molier niż Molier z "Don Juana", ze "Świętoszka", ze "Szkoły żon", że inne jest przedstawienie innego Moliera... Mój Boże, o tym wstyd pisać, już w szkole, a na pewno na uniwersytecie... etc.
Na pewno zaś ważniejszy jest teatr. Skoro mowa była o komedii dell`arte, to wiemy już o co chodzi: o aktora. Możemy teraz rozwinąć pierwsze spostrzeżenie. Dekoracja nie tylko jest lakoniczna, bez gadulstwa plastycznego. Jest także - w swoich układach płaszczyzn - po prostu użytkowa; ma nie tyle objaśniać widza w topografii miejsca akcji (co tu jest do objaśniania?), ile pomagać aktorowi w swobodnym poruszaniu się po scenie. Kostium nie tylko ma wyrażać akcenty "znaczące" (cytaty z komedii dell'arte, wtrącane do teatru współczesnego), ale także wyzwalać aktora z pokus stylizowanego gestu, przypominać o swobodzie "współczesnego" ruchu zachowującego elementy - nie wystudiowanej pracowicie przed lustrem - naturalności. Reżyser wreszcie to wszystko, co kurierkowi recenzenci nazywają "pomysłami", a co nosi nazwę kompozycji przedstawienia i jest jedynym usprawiedliwieniem istnienia funkcji reżysera w teatrze - oparł na żywym aktorze. Pomaga mu trochę muzyką, kieruje jego ruchem przez ścisłe określenie układów przestrzeni scenicznej, podpowiada gest, postawę i ton dialogu przez kostium, ale nie musztruje, nie żąda niewolniczego trzymania się jednolitego kanonu sztywnych sytuacji, nie odbiera mu inicjatywy i inie tłumi inwencji. Tak się przynajmniej wydaje, kiedy patrzy się na te "Podstępy Skapena" z fotela na widowni. Jak było na próbach i czy tak właśnie przebiegała praca - pozostanie dla widza tajemnicą. Odgadywać to można jedynie na podstawie efektów gotowego przedstawienia. Nie wierzę, by efekty te były możliwe do osiągnięcia na drodze mechanicznej musztry.
Więc aktor jako główny bohater przedstawienia. Człowiek świadomy tego, że jest oglądany, narzucający sobie dyscyplinę twórczą, wiedzący, jakim celom służy wypowiadane słowo, co znaczy towarzyszący temu słowu gest, jaki jest sens jego ruchu i ruchu jego partnera, o co chodzi w każdej - choćby uznanej za schematyczną (bo przecież już w szkole aktorskiej dowiadują się studenci, że "żywe" jest jedynie przeżycie prawdziwe psychologicznie, że schematem pustym jest lazzi: lazzi z koszem, lazzi z kapeluszem, lazzi z biciem, lazzi z jedzeniem, lazzi z workiem etc.) - sytuacji scenicznej, która jest przecież w istocie wcale nie "numerkiem" kolejnym kolejnego epizodu, ale miąższem życia - i fragmentem pokazywanej rzeczywistości.
Aktor chce tworzyć; aktor nie powinien być pozbawiany przez reżysera woli, inwencji i swobody działania - rozlega się zewsząd. Proszę bardzo - odpowiedział we wrocławskim Teatrze Polskim Bohdan Korzeniewski. Nie tylko pozwolił, także lojalnie pomógł. Pokazał, że jest to możliwe. I nauczył, jak się to robi. Powstało w ten sposób przedstawienie, które przypomina o tym, czym sztuka teatru być może - i bardzo rzadko bywa. Ale także przedstawienie, które jest przestrogą. Nie zawsze żądania aktorów są przecież konsekwentne. Swoboda, której się domagają, wymaga spełnienia jednego jedynego, ale za to bardzo trudnego warunku. Wymaga twórczego aktorstwa. Nie będę przypominał, co to znaczy. Znamy przecież Mica, znamy Nicolla, książki o komedii dell'arte...
Nie wiem, czy jest w Polsce kilka teatrów, w których dałoby się powtórzyć przedstawienie wrocławskie "Podstępów Skapena". W Warszawie teatru takiego nie ma na pewno. Teatru z zespołem aktorskim. Bo oczywiście Korzeniewski nie stworzył swojego "Skapena" sam. Tym razem nie o scenografce (Janinie Konarzewskiej) i o kompozytorze (Adamie Walacińskim) trzeba w pierwszej kolejności mówić. Przede wszystkim o aktorach wrocławskich, którzy w tym przedstawieniu razem z Korzeniewskim pracowali i którzy razem z Korzeniewskim są tego przedstawienia autorami: o Józefie Skwarku (Skapen), Ferdynandzie Matysiku (Sylwester), Stanisławie Michaliku (Argant), Andrzeju Polkowskim (Geront), Erwinie Nowiaszaku (Karol). O nich, a także o innych, ale przede wszystkim o nich. Dojrzałe, świadome efektu artystycznego partie czołowe tego przedstawienia, które zostały zestrojone w harmonijnie brzmiący, jednorodny teatralnie chór świetnych solistów.
Więc znowu inny, znowu zaskakujący Korzeniewski. Był kiedyś mistrzem komedii literackiej ("Amitrion 38"), był autorem uznanego bez mała za kanon fredrowski przedstawienia "Męża i żony", odkrył wielki teatr w tekstach Moliera ("Szkoła żon", a przede wszystkim czterokrotnie ponawiany "Don Juan"), pokazał polski dramat romantyczny ("Nieboska", "Dziady"), zrozumiał satyrę współczesną u Majakowskiego, coraz częściej i coraz groźniej odkrywał potem szyderczy grymas świata (Suchowo-Kobylin, "Troilus i Kressyda") - by nagle zadziwić nas wrocławskimi "Podstępami Skapena". Czysty, klarowny, rehabilitujący aktora i pokazujący zapomniane możliwości prawdziwej sztuki aktorskiej spektakl. Jasne, mądre, pogodne, niemal naiwnie uśmiechnięte przedstawienie o głupocie starców, naiwności dzieci i sprycie podstępnych służących. Nowy, znowu inny Korzeniewski, trochę jeszcze nieufny wobec siebie samego (chyba właśnie wyrazem tej nieufności wobec własnego teatru stały się baletowe intermedia o wietrze, ciężko spadające na widownię kropki stawiane przez reżysera nad czytelnymi przecież bez trudu literami przedstawienia), ale znowu zaskakujący.