Artykuły

Lubię wszystko, poza tym, czego nie lubię

TOMASZA SCHIMSCHEINERA widzowie kojarzą głównie z serialem "Na Wspólnej". On samlepiej odnajduje się w teatrze. Ale wcale nie denerwuje się , gdy ludzie widzą w nim Andrzeja Brzozowskiego. Kiedy proszą o zdjęcie, szeroko się uśmiecha. - Staram się to polubić, odnaleźć w tym nowego siebie.

Lubi: górskie wędrówki, piłkę nożną, poruszające filmy i bomby w Bombie. Bomba to krakowski pub, w którym pracuje ładna kelnerka. Podoba mu się i otwarcie się do tego przyznaje. Lubi wpaść tam po spektaklu na kilka głębszych. Lubi w ogóle wszystko, poza tym, czego nie lubi.

A rzeczy, których nie lubi, zapisuje sobie w specjalnym notatniku. Nie jest przekonany np., czy lubi starzenie - ma 46 lat, a ludzie wokół niego zdają się być coraz młodsi. - Na razie nie radzę sobie ze starzeniem się. Choć staram się spotkać w tym nowego siebie, a to zawsze lubię - stwierdza. Nie lubi gubienia skarpetek w praniu. Nie lubi fistaszków.

No i nie lubi rozmów z dziennikarzami. - Zamiast mówić, staram się działać - tłumaczy. Niełatwo było przekonać go do spotkania.

Odsłona pierwsza: sportowiec-filantrop

Niedziela, dwa tygodnie temu, krakowski Rynek. Bieg Kraków Business Ran. Sztafeta. Obok drużyn zgłoszonych przez małopolskie firmy startują też dwie "gwiazdorskie": Starego Teatru i serialu "Na Wspólnej". Cel szczytny: biegając, zbierają pieniądze na protezy dla 25-letniej Agnieszki Harasim, która urodziła się bez nóg. Teraz ma protezy starej generacji, trzeba prawie 100 tys. złotych, żeby kupić takie, które nie będą sprawiały jej bólu przy chodzeniu.

Schimscheiner kiedyś biegał na długie dystanse, ale to było wiele lat temu. Więc kiedy wystartował z Rynku i biegł ulicą Sławkowską, poczuł, że nie da rady. No, padał dosłownie.

- Tylko do końca tej ulicy, żeby wstydu nie było - obiecał sobie. Ale na końcu Sławkowskiej stwierdził, że pobiegnie jeszcze trochę Plantami i stanie dopiero przy Teatrze im. Słowackiego. Ale wpadł w rytm.

Po drodze zatańczył z ulicznymi tancerzami, poskakał. - Jeszcze tylko chwila - pomyślał znów. Zaczął też myśleć o Agnieszce.

0 tym, że każdy krok w starych protezach sprawia jej niewyobrażalny ból. Że co tam jego trud i zmęczenie, w porównaniu z tym, co przeżywa ta dziewczyna. Dobiegł do końca.

- Historie takich osób dystansują nas do naszych codziennych spraw, które wydają się nam problemami. Dają kopa: człowieku, ile ty miałeś w życiu szczęścia - opowiada.

Odsłona druga: miłośnik gór

Wstał po trzeciej rano, żeby iść na Żabie Wierchy. Szedł granią ze szczytu, wsłuchiwał się w ciszę poranka, wpatrywał wmaje-statyczne góry. Tuż przed nim, ze skały, wzniósł się orzeł.

- Spędziłem w Zakopanem sporo czasu, m.in. przy okazji kręcenia "Historii filozofii po góralsku" i "Szpilek na Giewoncie". Nauczyłem się wychodzenia w góry bardzo wcześnie rano. W Krakowie zawsze lubię się wyspać, w górach też nie chce mi się wstawać. Ale warto. Tuż przed świtem do życia budzi się tam zwierzyna, jest spokój, nie ma jeszcze turystów. Siadasz na skale, jesz kanapkę, a koło ciebie łażą świstaki. Magia - mówi aktor.

Odsłona trzecia: aktor porywający widza

Piątkowy wieczór, Scena pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Spektakl "Zwierzenia pornogwiazdy" w reżyserii Sławomira Chwastowskiego.

Monodram Schimscheinera. No, nie licząc roli Sabinki, która przechadza się czasem po scenie w stringach lub nago całkiem, jak ją Bozia stworzyła (bardzo ładną ją zresztą stworzyła). Ale to rola niema. Epizodyczna, można powiedzieć.

Za to Schimscheiner przez godzinę dwadzieścia zabawia publiczność. "Zabawia", choć tak naprawdę to sztuka o rzeczach, które wcale zabawne nie są - o tym, jak potrafimy sprzedać wszystko. Byle dojść do stawy, byle do pieniędzy.

Publiczność jednak szaleje z radości. Schimscheiner improwizuje, zaczepia, chodzi po widowni.

Ktoś coś powie, on mu odpowiada, wychodzi na chwile z roli, zaraz wraca. Kilka razy dostaje duże brawa, jeszcze podczas trwania przedstawienia.

- Gram tę sztukę osiem lat i uwielbiam takie spektakle jak dziś. Jak widz się zagalopuje tak, że wyrwie mu się jakieś słowo. Jak spontanicznie zareaguje, a ja wychodzę do niego. Wtedy tworzymy wspólnie, jest wspólna energia. To daje dużego, pozytywnego kopa. Choć chciałbym bardzo, żeby potem, po spektaklu, w domu, ten rozbawiony widz jednak zastanowił się, o czym tak naprawdę to było. Zęby miał jakąś refleksję. Po to przecież chodzimy do teatru.

Odsłona czwarta: Andrzej z "Na Wspólnej"

Piękny zawód. A jednak jest przekonany, że aktorstwo wykańcza. - Bez stuprocentowego zaangażowania się, wejścia w rolę, nie tworzy się autentycznej postaci. A to zawsze przypłaca się nerwami, brakiem czasu, wycieńczeniem-mówi. Zastanawia się, czy nie za długo już gra rolę Andrzeja Brzozowskiego z "Na Wspólnej". Trochę mu ta rola już zalazła za skórę. - Teatr to przede wszystkim kontakt z drugim człowiekiem, z widzem. Telewizja daje frajdę na innym poziomie - tłumaczy. Po czym z rozbrajającą szczerością wyznaje, że ma na myśli głównie poziom finansowy.

Stara się nie denerwować, gdy ludzie zaczepiają go, krzycząc "o, Andrzej z "Na Wspólnej!".-To wkurza na tyle, na ile pozwalasz sobie, żeby cię wkurzało. Tojak z łysieniem. Możesz się wnerwiać, a możesz zaakceptować to, polubić nowego siebie. Chciałbym, żeby do takiego człowieka było mi bliżej. Więc jeśli ktoś coś do mnie krzyczy, mruga, mruczy, staram się uśmiechać i myśleć: o, fajnie mieć tylu kumpli.

Ale nie dla wszystkich jest Andrzejem. Kiedy rozmawiamy, podbiegają do nas dwie dziewczyny. - Czy jako fanki "Na Wspólnej" możemy prosić o wspólne zdjęcie? -pyta jedna. A druga ją strofuje:- Jakiej "Na Wspólnej"? TEATRU! Przecież widziałyśmy pana Tomka w teatrze!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji