Szukanie samego siebie
Nie bez powodu Teatr Dramatyczny drukuje w programie wypowiedź Harolda Pintera zatytułowaną "Dramat nie jest esejem"; tam bowiem można znaleźć zdanie, które wyjaśnia - z pozoru przypadkowe - zestawienie dwóch jednoaktówek: ,,Kochanka" i "Lekkiego bólu". Pinter pisze:.. "Wierzymy, że skoro "rzeczywistość" jest jednoznaczna, to i nasz odbiór tej rzeczywistości musi być jednakowy. Osobiście sądzą, że wcale tak nie jest..."
I oto proszę, niech państwo będą łaskawi zobaczyć i wyjaśnić sobie czy wszystko, co na scenie mieści się w granicach owej "rzeczywistości", czy jest tylko próbą ucieczki od niej, przemożną, obsesyjną chęcią odnalezienia siebie, własnego ja, w sytuacjach raczej niecodziennych, nierzadko paradoksalnych. Co jest w tym z tzw. prawdy, ile z udawania, w jakiej mierze bohaterowie "zgrywają się", w jakiej - zatracają po prostu poczucie własnej osobowości? Rozstrzygnięcia nie są ani łatwe, ani - jednoznaczne, tym bardziej, że same teksty (szczególnie "Lekki ból") nie należą do przednich; toną - i giną w mrocznej zawiesinie pseudofilozoficznej...
Może trochę w tym naszej winy i naszego znudzenia wszystkimi, co natrętnie "wymyślane", może Teatrowi nie udało się nas (ponownie) zachęcić do literatury dramatycznej, tej której rodowód sięga do... absurdu. Pinter miał u nas swe lata "tłuste", miał też kilka przedstawień całkiem udanych; ale "Dozorca" to sztuka wcale dobra, a "Urodziny Stanleya" były przedstawieniem wybitnym.
Przedstawienie w Sali Prób Teatru Dramatycznego nie zyskują aplauzu, choć niewątpliwie trzeba cenić i zmysł i wysiłek jego realizatorów. Reżyser Jan Bratkowski, jak już się rzekło, nie przypadkiem zestawił te dwie pozycje! "Kochanka" starał się rozegrać ostro, komediowo, nie bardzo się to jednak udało. Można by było potraktować tekst jako skecz, (chwilami przecież dowcipny i zabawny) o perypetiach małżeńskich; o próbie zapełnienia małżeńskiej pustki pewną, nie pozbawioną pikanterii, mistyfikacją. Tyle, że trzeba by było zagrać to wszystko znacznie szybciej i z większą swobodą. W "Kochanku" wystąpiła pełna wdzięku, choć jeszcze niezbyt doświadczona aktorsko Małgorzata Niemirska i aktor wybitnie utalentowany - Ignacy Gogolewski, traktujący swą rolę ciekawe, różnicując jej krańcowe odcienie.
w "Lekkim bólu" też był na scenie Gogolewski, tyle, że rola dawała mu mniej szans wykazania własnej aktorskiej klasy, a obok niego Zofia Rysiówna w trudnej, niezbyt ciekawej roli Flory. Ta druga część spektaklu, nie ma co ukrywać, nużyła, nie wywołując spodziewanych, czy zamierzonych poważniejszych refleksji. Szkoda. Tym bardziej, że widać w tym przedstawieniu ładunek dobrej woli, pracy, zapału...