Artykuły

Brzydal po trzykroć na scenie

Marius von Mayenburg w komedii dra­matycznej "Brzydal" używa ludzkiego ciała - szczególnie twarzy - jako meta­fory współczesnego społeczeństwa: jego ambicji, wrażliwości, wyczucia smaku, tęsknot i kompleksów. Tytułowy boha­ter, w kontekście oswojonego już wy­ścigu szczurów, podąża krok dalej: oto bowiem twarz jego okazuje się niedosta­tecznie dobra, by pokazywać ją podczas publicznych wystąpień. Operacji, nawet nie zmiany, bo twarz Brzydala jest tak szpetna, że trzeba zrobić ją na nowo, po­dejmuje się znany specjalista. Lette - bo tak nazywa się bohater - po zabiegu zys­kuje uznanie i odkrywa wcześniej nie­znane, fenomenalne moce w kontaktach damsko-męskich: tak bardzo udał się chirurgowi.

Żona tęskni, ale krótko, bo piękna, nowa twarz Lette zyskuje popularność i - jeśli można tak powiedzieć, zaczyna cieszyć się wzięciem. No więc żona ma już do dyspozycji kilku "mężów", a świat - kilku pięknych Brzydali. Na drodze krytyki Mayenburg nie omija zblazowanych sfer najwyższych: 73-letnia milionerka z młodą twarzą (zresztą "odgruzowana w całości") wraz z androgynicznym synem romansuje z Lettem i z jego, w pewnym sensie, duplikatami, by zaspokoić coś, czego już nawet nie jest w stanie wymyślić. W końcu operacji pod­dają się niemal wszyscy, emocjonalnie za­spokojeni, mentalnie przerażeni, psy­chicznie zdruzgotani. Dokąd może za­prowadzić nas tempo cywilizacji, głupie wyznaczniki estetyczne, przytłaczające etyczne? Czy rzeczywiście można stracić twarz i żyć z nie swoją twarzą? Twarzą w ujęciu symbolicznym.

Reżyser Grzegorz Wiśniewski szuka w i pod tek­stem. Stawia pytania, zaskakuje propozycjami odpo­wiedzi, płata pyszne figle i przekornie sprawia, że śmiech zamienia się w łzy, jakie wypada uronić nad samymi sobą.

Osobna sprawa to forma spektaklu: genialnie kla­rowna, lekka, dająca wielką przyjemność w obcowa­niu z nią. Wiśniewski (również autor scenografii i świateł), znany z wielu znakomitych realizacji (m.in. "Prezydentki", "Mewa", "Plastelina"), w "Brzydalu", osiągnął warsztatową wirtuozerię: jedna scena wpływa w następną, aktorzy wcielają w kolejne role (Mariusz Siudziński i Mariusz Saniternik grają po dwie, Barbara Marszałek trzy, a Mariusz Ostrowski na­wet cztery) jakby całe życie to tylko robili, posługując się przy tym ledwie widocznymi niuansami, wyko­rzystując elementarną podstawę teatru - iluzję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji