Artykuły

Chowajcie "Wyborczą"! Dałkowska idzie

- Mówię kolegom z teatru: Jak PiS wygra wybory, to będziecie się u mnie ukrywać. My się w Polsce zabijamy nie dlatego, że mamy tak różne poglądy, tylko dlatego, że żadna ze stron nie wierzy w dobre intencje drugiej - mówi Ewa Dałkowska w Gazecie Wyborczej.

Grzegorz Sroczyński: Wigilia? Ewa Dałkowska: - W domu rodzinnym we Wrocławiu. Ja z mężem i synem. Ona z mężem, dwoma synami i pięciorgiem wnuków. GS. - Która zaczyna? ED - Żadna. Samo się robi. Z powietrza. Rozmowa może dotyczyć najbardziej niewinnych tematów. Powiem: "Ale brzydko za oknem". A według niej tak naprawdę chcę ogłosić, że w Polsce jest źle i że to wina Tuska. Każdy mój opis rzeczywistości jest opisem - jej zdaniem - celowym. "No jasne, oczywiście, brzydko za oknem" - mówi i robi minę, jakby rozmawiała z wariatką. A potem to już od słowa do słowa.

Młodsza?

- Pięć lat.

Ile to razy się upiłam, żeby tej mojej siostrze wszystko wyjaśnić. Raz na mordę poleciałam ze zmęczenia, bo z butelką wina całą noc siedziałyśmy. Próbowałam ją przekonać. I nic.

Przekonać?

- Że mam dobre intencje. Głównie o to chodzi.

Kiedy ogłosiłam, że popieram Kaczyńskiego, dookoła zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Poszliśmy do knajpy z Mańkiem Opanią i kolegą M. Całe lata przyjaźni. I ten łagodny M. - aktor naprawdę wybitny - mówi przy kelnerze: "Ty kurwo, jak mogłaś?!". No to ja do kelnera: "Przepraszam, czy w pana obecności często tak się zwracają do kobiet?".

Pourywały się niektóre znajomości.

Nie, nie, dajmy już spokój. Nie umiem dobrze swoich poglądów wytłumaczyć. To się zawsze kończy awanturą. Hasło - odzew, hasło - odzew, tak ze sobą w Polsce rozmawiamy.

A dlaczego tak?

- Nie wiem. Mam zagrać Marię Kaczyńską w filmie Krauzego. Słyszał pan? Ledwo Krauze zapowiedział film, a już koledzy aktorzy ogłosili bojkot - oni w pisowskim kinie grać nie będą. "Tak? To ja przyjmuję rolę w ciemno" - zdecydowałam. Złamałam własne zasady, nigdy tego nie robię, jeśli nie znam scenariusza.

Zaczęłam dostawać listy i telefony tak uniesione! Że wspaniale, że WRESZCIE, że "sprzyjamy pani całym sercem".

Natomiast moja siostra nie powiedziała ani słowa. Nic. Prawie się nie widujemy, a kiedyś nie mogłyśmy się rozstać.

Co pani nosi w torebce?

- Wycinki. Pamiątki. Papierki. Lubię "takie coś", "takie jakieś". To jest na przykład wycinek z "Gazety Polskiej". Wywiad z Rymkiewiczem. Chce pan?

Dobry?

- Świetny! Odważny! "Do Rzeczy", "W Sieci", "Uważam Rze"... Namnożyło się. Pięć pism muszę teraz kupić. Czytamy sobie czasem na głos z Tomkiem. Historia nam się bardzo podoba, a już są dwie.

Dwie?

- Dwa dodatki historyczne - "W Sieci" i "Do Rzeczy". Oba dobre. Potem "Gazeta Polska" w środę. "Gazeta Polska Codziennie". No to codziennie.

Niestety, wszyscy gonią w piętkę. Mówię jak dziecko na spowiedzi. Człowiek czasem jest skapcaniały od tego labidzenia, że źle i źle. I że wina Tuska. I że nic się nie da zrobić, bo układ. No jest źle, ale coś róbmy!

Najbardziej się boję, że Polacy popadną w gnuśność. Czas będą spędzać w galerii handlowej i przed telewizorem.

Papu, kaku, lulu.

Tak. Perspektywa, że wszyscy będziemy tylko przeżuwać, przeraża mnie.

Mnie też. Tyle że wasze recepty są durne.

- Przynajmniej coś robimy. "Jedźmy do Orbána" - pada hasło. I proszę bardzo: ktoś wynajmuje cały pociąg, inni zaraz się organizują i kilka tysięcy osób jedzie do Budapesztu. Tomek wrócił wzruszony. Ten klimat miłości do Polaków! Nareszcie ktoś nas lubi! Pomnik generała Bema cały tonął w kwiatach. A kiedy wy zwołujecie manifestację pod tym waszym czekoladowym orłem, to przyjdzie kilka osób, postękają, pokręcą się i tyle ich widział. Wam się tak naprawdę nie chce bronić waszych poglądów. A nam się chce.

Niestety.

- No.

Ale nie chcę merytorycznie rozmawiać o polityce, bo nie umiem. Ja mogę zachwyty tylko wyjaśnić. Swoje i Tomka.

To ważne w małżeństwie, żeby mieć te same poglądy polityczne?

- No jasne. Bo inaczej zaczyna się nieustanne kombinowanie, żeby tej drugiej osoby nie urazić, jak się coś powie o Kościele albo Kaczyńskim. Człowiek się musi na okrągło kontrolować i na miłość sił już nie starcza.

Zaraz... Tu gdzieś miałam... List od ojca sprzed 40 lat. Namawia mnie, żebym wyszła za Tomka.

Namawia?

- Bo nie chciałam. Tłumaczyłam ojcu, że byłam już mężatką, pięć lat spędziłam z fajnym gościem i się skończyło rozwodem. To po co? Chodziłam z ojcem ze trzy godziny po parku Szczytnickim i mu wyłożyłam: "Nie chcę małżeństwa, bo ono wszystko zabija".

I?

- Przysłał pięć tysięcy na koszty wesela. "Zrób to dla nas" - taka argumentacja. "Wkrótce będzie rocznica ślubu twojej siostry, już dziecko jej kwili, wita ten świat swoim krzykiem" - napisał. Piękny list poznaniaka. Jak go ostatnio wyjęłam z torby, to obie z siostrą płakałyśmy.

Wzięliście z Tomkiem ten ślub?

- No tak. Z ojcem nie było dyskusji.

Kiedy chciałam zdawać do szkoły teatralnej, to mi powiedział, że po to mieszkamy we Wrocławiu, żebym studiowała tu, na miejscu. A we Wrocławiu nie było takiej szkoły. "To jakie są studia dla panienek z dobrego domu?" - zapytałam. "Filologia polska, moja droga" - oświadczył. I zdałam na tę cholerną filologię.

Nie zbuntowała się pani.

- Urodziłam się w 1947 roku, po Wrocławiu latały szczury. Rodzice toczyli nieustanny bój o złotówkę i musiałam im pomagać. Pracować w domu. Byłam odpowiedzialna za rodzeństwo, najstarsza. Trochę menda byłam dla tej siostry i brata, bo pilnowałam. I rozumiałam, że nie stać nas, żebym sobie jeździła do Warszawy na studia.

Ojciec był prawnikiem. To niby świetne zajęcie. Ale nie miał jedwabnego życia we wrocławskim środowisku prawniczym.

Bo?

- Pieniacz nieprawdopodobny! Prawdomówny, uczciwy, niezwykle intensywny gość. Czytał dużo, pisał pracę doktorską, miał dwa fakultety i zawsze coś mu się nie podobało.

Zdałam na polonistykę i trafiłam na wspaniałych nauczycieli, takich jak Czesław Hernas. Ale nie miałam czasu się tym nacieszyć, bo ojciec ogłosił, że w amatorskim teatrze studenckim Kalambur przyjmują młodych ludzi. I mam się zgłosić.

Uznał, że może się pani bawić w teatrzyk, ale tylko amatorski.

- Dokładnie tak. Poszłam.

Grzeczne dziecko.

- Grzeczne. Pilne. Od piątego roku życia chcieli, żebym została Małcużyńskim. Codziennie ćwiczenia przy pianinie i lekcje domowe.

Skąd taki pomysł?

- A ja wiem? Tak sobie wymyślili. Mama jako panienka miała ambicje muzyczne, nigdy niezrealizowane, przeniosła je na mnie. Koszmar, jeżeli nie ma się do tego smykałki. A ja nie miałam.

Jeździłam do szkoły muzycznej na drugi koniec Wrocławia i panicznie się bałam. Wciąż pamiętam nazwiska tych wszystkich sadystów, byłam chora, jak oni zaczynali te swoje. Tylko chór był fajny. Śpiewać lubiłam.

Rozumiałam, że rodzicom zależy, więc ćwiczyłam, chociaż, prawdę mówiąc, trochę się opierdzielałam. Pianino mieliśmy poniemieckie, z pękniętą ramą.

Dlaczego nie została pani Małcużyńskim?

- Ćwiczyłam, ćwiczyłam, aż kolejny nauczyciel - domowy, nie ze szkoły - okazał się pedofilem. To był pierwszy pan, który uważał, że jestem genialną pianistką. Kulturalny. Woził mnie na ramie roweru na koncerty. Na lekcjach mówił: "No, Ewuniu, teraz podaj sonatiny". Wstawałam, brałam te sonatiny i siadałam na jego ręce. Nie wiedziałam, o co tu chodzi. Byłam kompletnie nieuświadomiona. Grałam, nie mogłam przerywać, a on jeździł mi ręką po nodze.

Najpierw zaczęłam wkładać takie grube gacie, ciepłe, to był pierwszy pomysł. A drugi był następujący: poprosiłam moją doświadczoną koleżankę Alkę Kasiurę, która wszystko wiedziała o życiu, żeby stwierdziła, co on właściwie robi. Wycięłyśmy dziurę na oczy w kapie od łóżka, ona miała się pod nią położyć i stwierdzić.

Genialne.

- Ale jak już zrobiłyśmy dziurę, to jednak przyszło mi do głowy, żeby mamie o wszystkim powiedzieć. I już nic nie musiała Alka stwierdzać, bo ten facet frunął przez mieszkanie. I od tej pory grać nie muszę.

Byłam - jak to się mówi - ogólnie uzdolniona. Piątki. Czasem czwórki. I to jest najgorzej. Bo człowiek nie wie, co ma robić. W którą stronę iść, jak mu wszystko wychodzi.

W Kalamburze zrozumiałam: teatr to jest to. I po drugim roku polonistyki potajemnie zdawałam do szkoły aktorskiej w Krakowie. Cały układ sobie przygotowałam z kolegą, on wchodził, odkładał zamaszyście kapelusz, a ja śpiewałam jako Ordonka. No i mnie odwalili. Powiedzieli, że jestem zmanierowana. Dowiedzieli się, że występuję w Kalamburze, a wtedy było to źle widziane, bo gówniarz miał przyjść na studia aktorskie świeżutki. Zdawałam znowu za rok.

Znowu potajemnie?

- Co się pan tak dziwi? Żyłam w świecie, w którym całowało się ciotki po rękach. Aż wreszcie mój pierwszy mąż mówi: "Co ty wyrabiasz? W łeb się stuknij!". Bo już go wkurzyło, że ja nie tylko całuję, ale jeszcze pilnuję kolejności, która najstarsza.

Za drugim razem uznali, że już nie jestem zmanierowana, i mnie przyjęli. A potem poszłam do sekretariatu u mamy w pracy wydębić jakieś zaświadczenie do stypendium i całą tajemnicę szlag trafił. Bo te baby oczywiście rozgadały.

Awantura?

- Dziwne, ale nie. Rodzice kupili mi płaszczyk, walizkę i odprowadzili na pociąg do Krakowa. Widzę czasem tę scenę, jak idą razem po peronie. Tacy zabawni.

Najpierw się człowiek boi rodziców, a potem przez resztę życia boi się o rodziców. Jako dorosła wciąż się zamartwiałam, że oni są takie niedorozwojki. Że trzeba im świat objaśniać, bo nie wiedzą, jak naprawdę się żyje. Przesadzali z tym kurczowym trzymaniem rodziny w kupie, wiele razy chciałam im to powiedzieć.

Wierzący?

- Mama bardzo. Ojciec - też, ale ciągle wydziwiał. "Czy nie mógłby ksiądz odprawiać mszy bez kazania?" - męczył proboszcza. Bo kazania go nudziły, że długie i mętne. Chciał Kościół poprawiać, bo on na wszystkim znał się najlepiej.

Ale jak w końcu odważyłam im się wyznać, że straciłam wiarę, to nie robili mi wyrzutów.

Straciłam, bo?

- Pilnie wszystko uprawiałam, kwiatki przed księdzem proboszczem sypałam, obraz nosiłam, bierzmowałam się w kościele na Sępolnie. I którejś niedzieli coś się stało.

Co?

- Diabeł taką wizję mi podsunął, że msza to tylko przedstawienie. Pusta ceremonia.

I trzasnęło. Nagle, niespodziewanie. Nigdy potem wiara nie wróciła.

Bardzo bym chciała otworzyć się na Boga, a nie potrafię. Wygodnie by mi było z tymi moimi poglądami pod skrzydłami Kościoła się umościć. Całe środowisko przecież tam siedzi. Ksiądz Mariusz, z którym byliśmy w Smoleńsku, mówi: "To właśnie jest twój krzyż, że nie możesz".

Zaraz... Coś panu pokażę... Wie pan, co to jest?

Kawałek torby plastikowej.

- Nie. To taśma ze Smoleńska. Byliśmy tam z księdzem Mariuszem trzy miesiące po tragedii. I przywiozłam kawałek taśmy, która ogradzała teren katastrofy.

Relikwia?

- Pamiątka.

10 kwietnia ma pani urodziny.

- Miałam. Już ich nie obchodzę. Od 2010 roku to nie jest dzień, w którym można radośnie świętować. Znałam Lecha i Marię Kaczyńskich...

Pani ma łzy w oczach.

- Już się biorę w garść.

Zaraz... Tu gdzieś miałam... Tekst francuskiej piosenki "Martwe liście". Chciałam ją śpiewać, ale nie było dobrego przekładu. Powiedziałam to ojcu, już ciężko chorował. I przetłumaczył. Bo przecież on umiał wszystko, żeglować na środku jeziora z grupą osób, które nie umieją pływać, a on nie umie żeglować - to też umiał. Spuszczał nas z masztu i wciągał.

Przekład jest makabryczny: "Liście martwe zbiera łopata. Ty widzisz? Ja nie zapomniałem. Liście martwe zbiera łopata. Wspomnienia i żal także".

Nosi to pani przy sobie. Po co?

- Bo mnie śmieszy. Poprawia humor.

Tata zmarł. Tęsknię. Rozmawiam z nim. Kiedy jest już naprawdę źle, kiedy stoję za kulisami i ze strachu chcę spierdzielać na drugi koniec miasta, to mówię: "Tatuś, nie rób świni, pozwól mi to zagrać".

Tomek twierdzi, że skoro rozmawiam z kimś w zaświatach, to prawie jestem wierząca. I że to prawie modlitwa.

Często chce pani uciekać zza tych kulis?

- Często. Do tego zawodu pchają się popaprańcy z dziwnymi skłonnościami. Ja na przykład jestem depresyjna. Smucę się.

Czym ostatnio?

- Swoją rolą u Warlikowskiego w "Kabarecie warszawskim".

Bo?

- Gram niemiecką baronową, która tłumaczy synowi i jego młodym kolegom ideologię nazizmu. To ma być salonowa, leciutka rozmowa. Nie chciałam z tej kobiety robić hitlerówy. Namęczyłam się strasznie i nie jestem zadowolona. Poprzednia scena w tym spektaklu jest fantastyczna. Następna, w której gra Redbad Klijnstra, też jest genialna. A ta moja spokojna narracja po prostu mija jak woda w kiblu.

I co robić?

- Mogłabym zrobić z niej upiorną facetkę. Małpę. Kurew. No ale to byłoby tandetne.

Chcę ludzi zaskakiwać, pokazać postać niejednoznaczną, która musi iść na kompromisy z własnym sumieniem, skoro żyje w nazistowskich Niemczech. Chciałabym opowiedzieć o gigantycznej cenie, jaką się płaci za funkcjonowanie w tak okropnym systemie.

Ile trwa ta scena?

- 20 minut.

Zagrać, odebrać gażę i zapomnieć. To tylko praca.

- Nie umiem tak. Zawsze w życiu, kiedy coś robiłam tylko ze względów finansowych, to byłam nieszczęśliwa. Muszę mieć poczucie sensu. Inaczej cierpię.

Jestem narcyzem. Bo tylko narcyz mówi: "Ja tego nie zagram? Ja zagram wszystko!". W dodatku uważam, że tak trzeba. Powinno się mieć przekonanie, że do wszystkiego można podejść. Jak człowiek sobie odpuszcza, to na końcu zostaje z niczym.

Musiałabym się pochlastać, gdybym miała grać bez frajdy.

A frajda na czym polega?

- Że można zmieniać ludzi.

Lubi pani grać w "Opowieściach afrykańskich"? Leży tam pani goła na scenie przez 40 minut.

- Wojtek Kalarus gra tam dziennikarza, mogliśmy usiąść przy stoliku, on by wyciągnął magnetofon, zrobił ze mną wywiad, i tyle. Ale Kalarus wpadł na pomysł, że mamy się przespać i rozmawiać nago. Tuż "po". To ustawia całą tę scenę, tekst nagle staje się czytelny. Ja bym na to nie wpadła, że mamy się z Kalarusem przespać, wstydziłabym się zaproponować.

Bo?

- No troszkę dużo latek mam i może by sobie wszyscy pomyśleli, że jakaś świnia jestem czy co? Jak Kalarus to wymyślił na wigilii u Warlikowskich, to natychmiast Stacha Celińska przyniosła album z artystycznymi zdjęciami nagich kobiet. Wszyscy oglądali i krzyczeli, że to genialny pomysł.

A pani?

- No ja też, że genialne.

A nie: "O Jezu, trzeba się będzie rozebrać"?

Jako dyżurna pisówa walczę z pokazywaniem tyłka, jeśli to pokazywanie nie ma sensu. Ale tu sens ma.

W wieku?

- 64.

A nie myśli sobie człowiek, że cycki nie te, że tyłek nie ten?

- Myśli. Musi być takie światło, żeby to wszystko załagodzić.

Z mamą rozmawiałam, chciałam ją uprzedzić. Nic nie odpowiedziała. A potem się dowiedziałam, że aż do premiery potwornie się martwiła, że to taka obrzydliwa moda, żeby tyłek pokazać, i że wplątali mnie w rzeczy niepotrzebne. Dopiero Gośka jej powiedziała: "Mamo, ta scena jest ważna i piękna".

Gośka?

- No moja siostra, już o niej mówiłam.

Ta, z którą się pani kłóci?

- Ta sama, innej nie mam.

A tu nagle mówi, że scena piękna. No proszę.

- Mówi. A potem się kłóci.

Popracowali nad światłem, leżę w taki sposób, że ciało wydaje się dłuższe. Ale Stacha Celińska i tak stwierdziła: "Ewka, jak tak leżysz na wznak, to brzuch ci wystaje".

Nie wystaje. Pani w tej scenie jest pociągająca erotycznie.

- Serio?

Tak.

- Fajnie.

Potem ktoś powiedział: "Dałkowska nie ma wieku".

Komplement?

- Tak uważam. Bo wyobraźnia widza może mnie ulokować w takim wieku, w jakim chce. Mogę mieć 100 lat albo 30.

Dość szczęśliwie mi się ułożyły sprawy zawodowe. Jako młoda grałam żony Wilhelmiego i Zapasiewicza. I nikt się w ogóle nie pytał, dlaczego jest taka różnica wieku. Pasowało. Oni byli dużo starsi i przez to w ogóle zapomniałam, że mogłabym być kociakiem. Nie miałam szansy przyzwyczaić się do siebie jako do laski. Laska zaczyna swoją laskowatością się zajmować. A potem różne rzeczy jej się robią i coraz więcej pracy to kosztuje. Widzę, ile zmartwień mają aktorki, które się do tego przywiązały.

Już dawno przestałam się zastanawiać, ile mam lat. Grałam i młode kobiety, i stare baby. W "Kobiecie z prowincji" - 80-latkę. A miałam lat 36.

Dba pani o ciało?

- Trochę ćwiczę.

Botoks?

- Nie. Tylko raz coś sobie poprawiałam, ale to dlatego, że zostałam zmuszona. Charakteryzatorka w "Pannach i wdowach" oznajmiła, że odmawia ucharakteryzowania mnie na osiemnastkę, bo powieka mi opada. Była to zresztą prawda, rodzinnie mi opada. Poszłam w imieniu filmu do chirurga i on mi to wyciął.

Zaraz... Tu gdzieś miałam... Coś od Wajdy... W 1977 roku zobaczył mnie w "Sprawie Gorgonowej" i napisał list powitalny.

Powitalny?

- Jakim to wspaniałym nowym zjawiskiem jestem w polskim życiu filmowym. Odręczny. Od króla, który panuje nad całym zagadnieniem artyzmu w Polsce. Powinnam na piersi nosić.

Dumna pani była?

- No jasne. WAJDA. Potem grałam u niego w "Bez znieczulenia" i "Korczaku".

W "Sprawie Gorgonowej" miała pani równo 30 lat. To był ważny film?

- Wejście smoka. "Sprawę" pokazali w 1977 roku na festiwalu w Gdyni i wyłoniłam się z nicości. Szepty, spojrzenia, byłam królewną, z której nikt nie spuszczał oka. "Ale przywaliłaś koleżankom" - powiedział Łapicki. Potem jeszcze raz widziałam takie reakcje na festiwalu - jak pokazano "Dług". Tak samo patrzyli na Chyrę.

Trafiłam ostatnio na "Sprawę", przypadkowo zmieniając kanały w telewizorze. Pierwszy raz od 30 lat. Chciałam tylko zapalić papierosa, chwilę popatrzyć i utknęłam na cały film.

Dobry?

- Klasyk gatunku. Scenarzyści trzymali mnie na uwięzi: "winna", "niewinna", "winna", "niewinna". Tak ją grałam. I emocje widzów też miotają się od ściany do ściany.

Ojciec miał książkę o tym procesie, bo to przecież była najsłynniejsza sprawa międzywojennej Polski. Wyjaśniał mi, jak Gorgonową wrabiano, tendencyjny był cały materiał dowodowy!

Po roli Gorgonowej zaszły gigantyczne zmiany w mojej karierze. Przeniosłam się do Teatru Powszechnego pod wodzą Zygmunta Hübnera. Teatr był budowany od podstaw. Tam panowała podobna atmosfera, jak panuje teraz u Warlikowskiego.

Czyli?

- Wszystko możemy!

Mnie tego w Polsce najbardziej brakuje: że można, że się da, że warto. Kaczyński używa takiego terminu "imposybilizm" i wy się z tego oczywiście rechoczecie. A on ma rację. Nad Wisłą wszystko się zawsze rozłazi i to jest nie do zniesienia.

W teatrze Warlikowskiego imposybilizm nie występuje. Ja tutaj jestem szczęśliwa.

Chyra - lewak, Poniedziałek - lewak i gej, Cielecka dzień zaczyna od lektury "Gazety Wyborczej", Ostaszewska - buddystka. I pani - pisówa - w takim towarzystwie jest szczęśliwa?

- Bo my to wszystko, co ja mam z siostrą, potrafimy rozkąsić.

Rozkąsić?

- No.

Jak?

- Żartem. CICHO! EWA IDZIE! CHOWAJCIE "WYBORCZĄ"! - woła konspiracyjnym szeptem Poniedziałek na mój widok.

I pani się nie obraża?

- Wchodzę w to.

Chyra czasami zaczyna pomstować na Kaczyńskiego... Właściwie to mnie bawi, że Kaczyński was denerwuje, zanim otworzy usta.

Bo wiadomo, co powie.

- O, to, to. Właśnie. Wy już wiecie.

Machnę im przed nosem wycinkiem z "Gazety Polskiej", zacznę jakąś dyskusję, oni oczywiście się nie zgadzają. Ale nie następuje koniec świata.

Mówię im: "Jak PiS wygra wybory, to będziecie się u mnie ukrywać".

Pani lubi Poniedziałka?

- W encyklopedii Glogera znalazłam kiedyś hasło "bracia ślubni" i mu przeczytałam. To był staropolski zwyczaj ślubowania sobie miłości braterskiej przez dwóch mężczyzn. Przysięgali tak: "A kiedy byśmy jeden grosz mieli, tedy połowa należeć będzie jednemu, a połowa drugiemu. A kiedy nam obydwu tylko jedna pozostała ręka, tedy ta ręka pracować ma na chleb dla obydwóch". Przepiękne. Wzruszyło mnie.

Poniedziałek potrafi wściec się, na kogoś napaść, nawet rzucić ciężkim sprzętem, ale nie świni.

Czyli?

- Nie robi świni. Jest przyzwoitym człowiekiem po prostu.

Ale ideowo całkiem od pani różnym! We wszystkim. I całkiem inaczej by Polskę urządził niż pani z Kaczyńskim.

- No tak. Poglądy ma durne. Ale przyzwoity. Dobry.

Bo?

- No bo go znam.

Mam wrażenie, a czasem wyraźnie to czuję, że nam wszystkim właściwie odpowiada, że jesteśmy tacy różni. Taki jest etos bycia w tym teatrze. Czujemy radość, że się różnimy.

A dlaczego w Polsce tak nie potrafimy?

- Nie wiem.

Mogę tylko powiedzieć, co mi pomaga: aktorstwo. Ten zawód polega na tym, że trzeba rozumieć motywacje granych postaci. Każdą postać - nawet jak się jej nie rozumie i nie znosi - trzeba mozolnie rozłożyć na czynniki pierwsze. A jak się tak rozłoży, to na dnie zawsze zostaje coś dobrego, bo ludzie zwykle chcą dobrze.

I co z tego?

- My się w Polsce zabijamy nie dlatego, że mamy tak różne poglądy, tylko dlatego, że żadna ze stron nie wierzy w dobre intencje drugiej. A ja dzięki aktorstwu umiem w to wierzyć. Nie muszę uważać, że Adam Michnik jest świnią, żeby się z nim kompletnie nie zgadzać. On na pewno chce dobrze.

Po co własnego wroga mam sobie w gównie nurzać? Jeszcze się sama przy tym ubrudzę.

Razem z gejami i lewakami robi pani dobry teatr?

- Świetny. Nowy Teatr to jest teatr narodowy. To zostanie. Krzysiek prowadzi mnie za rękę.

W stronę kompletnie inną niż pani światopogląd.

- Nieprawda.

Spektakl "Koniec". Dałkowska zagląda za bramę raju. A tam nicość.

- Pan upraszcza. Krzysiek chciał, żeby za bramą nic nie było. A mój bunt na tym polega, że coś jednak jest.

Nie ma. Pani tam mówi: "W tej bramie leży pies. Ma przymknięte ślepia. Za nim nie ma nic prócz bezkresnej pustyni, piachu i kamieni".

Ale to można powiedzieć na 70 różnych sposobów! Na przykład tak: ZA PSEM NIE MA NIC... PRÓCZ BEZKRESNEJ PUSTYNI... PIACHU i KAMIENI [Dałkowska mówi to przez zaciśnięte zęby z taką miną, jakby ten raj jednak istniał].

Genialne.

- Dziękuję.

Elizabeth Costello - czyli postać, którą gram w "Końcu" - najpierw nie wierzy, a potem zaczyna trochę wierzyć. Ona kombinuje, szuka i dzięki temu staje się lepszym człowiekiem. Podchodzi do bramy i myśli mniej więcej tak: "Jak to, kurwa, ja nie przejdę na drugą stronę? Przecież ja wszystko wiem o tych głupcach!".

A potem zaczyna się uskramniać.

Uskramniać?

- Tak. Całe życie trzeba to robić.

Coetzee moim zdaniem jest wierzącym człowiekiem. Takie mam wrażenie z lektury jego książek, z "Hańby" na przykład. I dlatego dobrze mi się gra jego postaci. A źle mi się gra postaci wymyślane przez niewierzących. Tych wszystkich waszych lewackich wartości jakoś nie umiem rozkąsić.

**

23 września w Nowym Teatrze warszawska premiera "Kabaretu warszawskiego". Spektakl będzie grany codziennie do 28 września

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji