Artykuły

Konformy: Nowak

Może minister wie, że nie stać go na Nowaka, bo na Nowaka może sobie pozwolić tylko silna władza. Czyli taka, która nie zachowuje się konformistycznie wobec samej siebie - pisze Joanna Krakowska w Dwutygodniku Stronie Kultury.

1. Konformizm. Nie wiadomo, czy jest kategorią psychologiczną, etyczną czy polityczną. Czy jest historycznie zmienny, czy uniwersalnie stały? Społeczny czy indywidualny? Spontaniczny czy wykalkulowany? Dość ogólnikowo się definiuje i nikt go porządnie nie zbadał. Choć pisano o nim wiele: w niejednej biografii, w dramatach o Niemcach, w powieściach o Włochach, w traktatach o gnidach. Negatywność wziął w spadku po systemach autorytarnych, więc w liberalnych, by ją wytracić, każe się czasem nazywać pragmatyzmem. Można go traktować jako biologiczny atawizm albo uznawać za strategię polityczną. Widzieć w nim funkcję słabości charakteru albo zasadę tworzenia się społeczeństw. Nie ma innego pojęcia, które kryłoby w sobie równie wielki potencjał antagonizmu. Potencjał kiedyś na książkę, a na razie na cykl felietonów.

Konformy. Formy konformizmu - eksponaty do oglądania, foremki na zachowania, fiszki z przykładami, notatki do namysłu. Kolekcja okazów zawsze wątpliwych. Conformo znaczy "nadaję kształt", w tym wypadku: nazywam i, mimo wszystko, ryzykuję.

2.

Konformizm jest tym, co powoduje nami wbrew nam dla naszej korzyści. I tu od razu pierwsza pułapka: korzyści. Sprawa mocno niepewna. Każdy wie, ile pożytku na dłuższą metę potrafi wyniknąć z nagłego nieszczęścia. I odwrotnie: że wielkie powodzenie obraca się nieraz przeciwko życiu. Jak w znanej przypowieści o klaczy, która uciekła biednemu wieśniakowi, ale wróciła z pięknym ogierem. I o synu tego wieśniaka, który złamał nogę, gdy chciał ogiera ujeździć, więc nie wysłano go na wojnę, z której nikt nie powrócił. Skąd wiecie, że to nieszczęście? Skąd wiecie, że to korzyść? - można pytać przy każdym zwrocie fortuny. Takie mądrości trochę w stylu Paulo Coelho. Ale był też rysunek Raczkowskiego zrobiony po wielkiej powodzi w 1997 roku: na pierwszym obrazku zalane po dach wiejskie chałupy na równinie i zadowolony gospodarz rudery na pagórku, której woda nie dosięgła. Na drugim obrazku pięknie odbudowane domki na równinie i ciągle ta sama rudera na pagórku - tylko jej gospodarz jakby mniej szczęśliwy. Albo przykład z przedwczoraj: odtwarzacz DVD odmawia odtwarzania kolejnych płyt z filmami, a wszystkie filmy ulubione. Wielka wściekłość. Spróbujmy jeszcze z jedną płytą, ostatnią, wcześniej nie oglądaną. Zadziałała - cóż to był za film! Żadna to więc nowina, że nie-korzyść bywa korzyścią, korzyść zaś jako inwestycja bywa podejrzana, a jej stopa zwrotu nader często okazuje się ujemna.

Równie podejrzana jest szafarka korzyści - władza której przyznajemy jakieś wobec siebie prerogatywy. Już samo usytuowanie władzy na zewnątrz wydaje się pierwotnym aktem konformizmu. Potem ciągle już trzeba określać się wobec niej. Odkąd jest rozproszona - urzędowa środowiskowa, medialna, korporacyjna, babilońska -nie wiadomo, ku której się obrócić, którą respektować, na którą postawić z myślą o własnych korzyściach. Kiedy była centralna, wydawało się to o wiele prostsze. Po komunizmie pozostała więc pamięć rozwiniętych konformistycznych praktyk - wydawało się nawet, że konformizm jest fragmentem dyskursu władzy autorytarnej.

Weźmy listy otwarte do władz z protestami czy z postulatami. Podpisywanie ich w Peerelu groziło wezwaniem na przesłuchanie, nieprzyjemnościami w pracy, zatrzymaniem paszportu. Wielu nie chciało więc nic podpisywać. "List nic nie da", "to zaszkodzi, a nie pomoże", "lepiej nie zadrażniać", "popieram was, ale...", "staram się o grant" - słyszeli zbieracze podpisów. Kiedy? No parę dni temu, kiedy zbierali podpisy pod listem w sprawie Instytutu Teatralnego. To nie żart. Jak się okazuje, można dziś także, kierując się lękiem o utratę własnych korzyści, zawahać się przed złożeniem podpisu pod listem proszącym ministra kultury o przedstawienie swojej koncepcji Instytutu, w którym chce zmienić dyrektora... Może ci, co odmówili, mieli rację, bo minister delegacji z listem nie przyjął, na list nie odpowiedział, koncepcji nie przedstawił. Może naprawdę się rozzłościł, a może jej po prostu nie ma?

Bo właściwie co minister miałby nam powiedzieć? Działalności Instytutu trudno zarzucić coś poza programowym przepychem i stachanowskimi normami pracy: wzorcowe archiwum, nowatorskie konferencje, otwarte wykłady, dbałość o nestorów, historyczne (w sensie znaczenia) publikacje, ważne przekłady, rewelacyjne projekty edukacyjne, seminaria, ministerialne konkursy, e-teatr - może największa na świecie witryna teatralna, regularne wystawy, teatr społecznościowy, wykłady performatywne, spektakle, Chór Kobiet, który (i nie ma w tym przesady) podbił świat. Więc chyba nie o koncepcję Instytutu chodzi, tylko o Nowaka. Być może minister chciałby dyrektora przystosowanego, którego koszule nie rzucają się w oczy, który ma sekretarkę i kierowcę, dwa razy się zastanowi, zanim napisze coś na fejsbuku, ceni teatr państwa Englertów i nie gada ciągle o jedzeniu. Być może chodzi po prostu o dyrektora, który będzie pasował do innych dyrektorów? Może minister wie, że nie stać go na Nowaka, bo na Nowaka może sobie pozwolić tylko silna władza. Czyli taka, która nie zachowuje się konformistycznie wobec samej siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji